Marzyłem o tym, by zostać oficerem wojska polskiego. Los sprawił, że zostałem żołnierzem armii amerykańskiej i od dwóch miesięcy stacjonuję w Polsce – mówi st. sierż. Tomasz Sobota. Tłumacz 3 Pancernej Brygadowej Grupy Bojowej opowiada o służbie w Żaganiu i różnicach między obiema armiami.
Służy Pan w 3 Pancernej Brygadowej Grupie Bojowej (ABCT – Armored Brigade Combat Team), która w ramach wzmacniania wschodniej flanki NATO stacjonuje w Polsce. W jej sztabie jest Pan tłumaczem.
St. sierż. Tomasz Sobota: Tylko na czas pobytu w waszym, przepraszam, naszym kraju. Na co dzień w Stanach pełnię bowiem inną funkcję. Jestem dowódcą drużyny transportera Stryker w bojowej jednostce zmechanizowanej. Tuż po wstąpieniu do wojska i trzymiesięcznym szkoleniu podstawowym w Forcie Benning w stanie Georgia trafiłem do bazy wojsk USA na terenie Niemiec. Z moją jednostką odbyłem dwie roczne tury w Afganistanie. Po tak długim pobycie na misji mogę chyba powiedzieć, że jestem doświadczonym żołnierzem i dowódcą.
Ciężko było?
Trafiłem do bazy na południu kraju w okolicach Kandaharu. To niebezpieczny rejon. Jednostka, którą zmienialiśmy straciła w czasie jednej tury około 70 żołnierzy. Znacznie więcej było rannych. To był bardzo trudny okres mojej służby. Podczas drugiej zmiany pod transporterem, którym jechałem, wybuchła mina pułapka. Zostałem ranny. Po długim leczeniu w szpitalu polowym dokończyłem misję. Dopiero podczas dokładnych badań w bazie na terenie Niemiec okazało się, że mam pęknięte niektóre kręgi kręgosłupa. Proszę wybaczyć, ale ze względów służbowych nie mogę powiedzieć nic więcej o tamtych przeżyciach.
Jakie widzi Pan różnice pomiędzy polskim wojskiem a służbą w najpotężniejszej armii świata?
Armia jest większa, więcej także zarabiamy. Uzbrojenie i sprzęt niewiele się różni, a część jest nawet lepsza w Wojsku Polskim. Amerykanie chwalą na przykład polski sprzęt łączności. Bardzo podobają im się Rosomaki i ich uzbrojenie. Wielu naszych żołnierzy twierdzi nawet, że jest lepsze niż w Strykerach.
Co różni oba kraje – to ogromny szacunek, jakim cieszą się żołnierze w Stanach. Mogą też liczyć na większe wsparcie społeczne niż w Polsce. Wystarczy, że jestem w mundurze i ludzie dookoła traktują mnie wyjątkowo, dziękują za służbę. Jeszcze większą pomoc otrzymują odznaczeni „Purpurowym sercem”, czyli ranni na służbie. Ja także mam taki medal i mogę na przykład za darmo zarejestrować auto lub polować. Tego typu ulg i przywilejów jest bardzo dużo. Całkiem możliwe, że moje dziecko będzie mogło otrzymać od państwa pieniądze na studia.
A zarobki? Jak duże się różnice?
Błędem jest odnoszenie naszego żołdu do kosztów utrzymania w Polsce. Trzeba go porównywać z ceną życia w Stanach. Wówczas nie wygląda to już tak różowo. Jako starszy sierżant z ośmioletnią wysługą otrzymuję pensję minimalnie wyższą niż średnia krajowa, czyli około 3 tysięcy dolarów. Szeregowi zarabiają poniżej średniej. Oczywiście dochodzą do tego różne dodatki, m.in. na utrzymanie domu, jedzenie. Jest tego prawie drugie tyle, ale tych dochodów nie wlicza się do emerytury.
Teraz jednak zarobione dolary wydajecie w Polsce...
Moi koledzy uważają, że wszystko jest tutaj bardzo tanie. Z bazy Karliki na poligonie nikomu nie chce się na przykład chodzić do miasta pieszo, każdego stać na taksówkę. Sporo zarabiają na nas także miejscowi handlowcy i pizzerie.
Nie smakuje wam polska kuchnia?
Wszystko jest w porządku od kiedy Amerykanie przyzwyczaili się, że w Polsce nie jada się co rano jajek na bekonie i fast foodów. Bardzo zasmakowały im natomiast gołąbki. Jednak, gdy zaczęły się pojawiać na stole co trzeci dzień, trochę się przejadły. To, że wieczorem pod koszary podjeżdżają kurierzy z pizzą nie wynika ze słabego menu. Ostatni posiłek jadamy o 17. Nic więc dziwnego, że później bywamy głodni.
Dowożone są zresztą nie tylko pizze. Po bazie krąży historia, nie wiem ile w niej prawdy, że podobno któregoś wieczora jakiś kreatywny przedsiębiorca „dostarczył” też panie i wysadził je przy bramie. Służba ochrony koszar szybko jednak podziękowała kobietom za odwiedziny i odprawiła je w drogę powrotną.
Jak się stało, że trafił Pan do amerykańskiej armii?
Urodziłem się w Zabrzu, a wychowałem w Bytomiu. Po studiach zacząłem pracować w Urzędzie Miasta za 1200 złotych miesięcznie. Nie były to dobre rokowania na przyszłość. Gdy miałem 26 lat kolega zaproponował, abyśmy wzięli udział w loterii wizowej organizowanej corocznie przez rząd USA. Wysłałem dokumenty. Przyznam, że bez przekonania. Okazało się jednak, że byłem jednym z 50 tysięcy szczęśliwców, którzy wygrali wymarzoną „zieloną kartę”.
I ruszył Pan za ocean?
Przygotowania do wylotu i załatwianie formalności trwało około roku. Wyjechałem do Stanów w maju 2006 roku. Na miejscu, w Nowym Jorku miałem wrażenie jakbym porwał się z motyką na Słońce. Złudna jest opinia, że w Ameryce dolary leżą na ulicy. Nie znałem języka, musiałem dużo pracować, czasami na trzech etatach na raz i wiele przeszedłem, aby być dzisiaj tym kim jestem.
Czyli żołnierzem amerykańskiej armii.
W 2008 roku zdałem egzaminy i przyjęto mnie do wojska. Po krótkim szkoleniu trafiłem do bazy w Europie. Rok później otrzymałem amerykańskie obywatelstwo. Jako żołnierz mogłem je otrzymać w przyspieszonym trybie.
Ma Pan zatem podwójne obywatelstwo?
Niestety nie. Chcąc służyć w sztabie musiałem otrzymać zgodę na dopuszczenie do informacji niejawnych. Taki dokument może uzyskać tylko obywatel Stanów Zjednoczonych. Nie miałem wyjścia i zrzekłem się obywatelstwa polskiego.
Żyjąc w kraju nie myślał Pan o założeniu munduru polskiego żołnierza?
Po maturze w latach 90. starałem się o przyjęcie do szkoły oficerskiej we Wrocławiu. Jednak panowie z WKU skutecznie mnie do tego zniechęcili. Po zrobieniu licencjatu ponownie zaświtał mu w głowie pomysł, by ukończyć sześciomiesięczny kurs i zostać oficerem. Jednak i tym razem się nie udało. Zdałem całkiem nieźle, ale inni mieli więcej punktów. Marzyłem o tym, by zostać oficerem wojska polskiego, a los sprawił, że zostałem podoficerem armii amerykańskiej.
Starszy sierżant Tomasz Sobota w armii USA służy od 2008 roku. Jest dowódcą drużyny zmechanizowanej w 3 Brygadzie 4 Dywizji Piechoty stacjonującej w Fort Carson w stanie Kolorado. Na czas stacjonowania w Polsce został przeniesiony do dowództwa 3 Pancernej Brygadowej Grupy Bojowej na stanowisko tłumacza. Przez siedem lat służył w bazie wojsk amerykańskich na terenie Niemiec. W tym czasie odbył dwie roczne tury w Afganistanie.
Prywatnie mieszka w Colorado Springs. Jest żonaty. Jego żona Justyna także pochodzi z Polski. Mają 9-letniego syna Tomasza.
autor zdjęć: arch. prywatne
komentarze