moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Atom utracony

Wojna w Ukrainie, choć konwencjonalna, ugruntowała znaczenie broni atomowej. Gdyby Rosja nie miała takiego arsenału, uwolniony od ryzyka jądrowej eskalacji Zachód znacznie bardziej wsparłby Ukrainę. Gdyby Ukraina dysponowała własnymi głowicami, Federacja Rosyjska zapewne by jej nie zaatakowała.

Ukraińska broń nuklearna została przewiezione do Rosji i zniszczona. Na zdjęciu otwieranie silosu, w którym przechowywana jest rakieta. 6 czerwca 1994 roku. Wojtek Laski/East News

Zauważmy pewną prawidłowość – atomowe szantaże Władimira Putina i jego ludzi pojawiały się za każdym razem, gdy Rosja wpadała na froncie w kłopoty bądź gdy Zachód przekraczał następne czerwone linie, dostarczając ukraińskiej armii coraz bardziej zaawansowane uzbrojenie. I choć te pogróżki dowodziły bezsilności Kremla, okazały się zarazem całkiem skutecznym narzędziem. Zostawiały bowiem cień niepewności co do determinacji Rosjan, technicznie zdolnych do wymierzenia atomowego ciosu nie tylko w Ukrainę, lecz także w członków NATO.

Owszem, obnażona po 24 lutego 2022 roku kiepska kondycja rosyjskiej armii pozwalała wątpić w wysoką sprawność arsenału jądrowego Rosji. Tyle że rozważania nad tym, czy do użycia nadaje się połowa rosyjskich głowic, czy „tylko” 10%, nie miały sensu. Federacja dysponuje 1,5 tys. aktywnych ładunków, a już jeden, nawet taktyczny, wyrządziłby spore szkody, a kilka lub kilkanaście eksplozji przyniosłoby katastrofę w skali kontynentu. Wielcy tego świata woleli nie ryzykować, stąd (przede wszystkim) samoograniczający się charakter pomocy dla Kijowa.

REKLAMA

Nie ryzykowałby również Putin, gdyby musiał uwzględnić scenariusz atomowej riposty ze strony Ukrainy. Ten pogląd obecny jest w publicznej debacie nad Dnieprem od 2014 roku, kiedy doszło do pierwszej, wówczas ograniczonej rosyjskiej inwazji. Niezwykle popularny, w zasadzie powszechny, stał się wraz z pełnoskalową wojną i świadomością wysokiej ceny, jaką płaci za nią ukraińskie państwo i społeczeństwo.

Błyskawiczna reakcja na żart

Znamienne w tym kontekście jest wydarzenie z marca 2025 roku. Oleg Gorochowski, biznesmen i współzałożyciel Monobanku, ogłosił zrzutkę na broń jądrową. Stało się to po niefortunnym spotkaniu w Białym Domu i ostrej wymianie zdań Wołodymyra Zełenskiego z Donaldem Trumpem, w której wyniku czasowo zawieszono amerykańską pomoc dla Ukrainy. – Nie możemy zależeć od widzimisię USA – przekonywał Gorochowski. Reakcja społeczna była błyskawiczna – w krótkim czasie zebrano ponad 20 mln hrywien (2 mln złotych). Wkrótce jednak bankier przyznał, że akcja była żartem, że nie miał realnego planu nabycia broni masowego rażenia. Choć zebrane środki przeznaczono na zakup dronów dla ukraińskiej armii, inicjatorowi zarzucono nadużycie zaufania wpłacających. Sprawa nie skończyła się formalnymi oskarżeniami, ale sposób, w jaki rezonowała, był wyraźnym sygnałem, jak poważnie Ukraińcy traktują temat uzbrojenia swojego kraju w „atomówki”. Co istotne, myśleniu o skuteczności „nuklearnej polisy” towarzyszy żałoba za utraconym atrybutem, Ukraina bowiem arsenał jądrowy już miała i z niego zrezygnowała. Tak przynajmniej sądzą Ukraińcy.

Jesienią 2023 roku odwiedziłem lotnisko wojskowe w Połtawie, gdzie wciąż stały jeden Tu-160 i jeden Tu-95. Jako obiektom muzealnym, wytrzebionym z większości aparatury, oszczędzono im kasacji, lecz i tak niszczały pod chmurką. Fot. Marcin Ogdowski

Naloty eksukraińskich bombowców

W sierpniu 1991 roku – gdy republika ogłosiła niepodległość – na jej terytorium stacjonowało ponadmilionowe zgrupowanie wojsk ZSRR. Był to najwartościowszy komponent Armii Radzieckiej, przewidziany do wojny z Sojuszem Północnoatlantyckim. Poza najlepszymi czołgami, wozami bojowymi, samolotami czy śmigłowcami w uzbrojeniu miał również 1,9 tys. strategicznych i 2,5 tys. taktycznych głowic jądrowych. Dodać do tego należy ponad 40 bombowców Tu-95/Tu-160, nośników bomb i pocisków manewrujących.

To rzecz jasna liczby szacunkowe, bo Sowieci nigdy nie publikowali dokładnych danych, a część głowic mogła być w tranzycie lub demontażu. Tak czy inaczej, było tego arsenału dość, by spopielić świat, co stało się powodem dyplomatycznej i ekonomicznej presji Federacji Rosyjskiej i, nade wszystko, Stanów Zjednoczonych. Waszyngton bardzo nie chciał, by młode państwo ogarnięte chaosem po rozpadzie ZSRR miało na swym terytorium tak niebezpieczną broń. Kijów zmuszono do jej wydania, w zamian za gwarancje bezpieczeństwa złożone przez Rosję, USA i Wielką Brytanię. Znamy je jako Memorandum budapesztańskie, podpisane w węgierskiej stolicy 5 grudnia 1994 roku podczas szczytu Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Dziś wiemy już, że nie zabezpieczyło ono interesów Kijowa.

Fot. Marcin Ogdowski

2 czerwca 1996 roku Ukraina formalnie przestała być mocarstwem jądrowym. Do tego czasu wyjechała z niej do Rosji niemal setka specjalnych pociągów załadowanych głowicami. Przez kolejne sześć lat – w ramach projektu finansowanego przez Amerykanów – niszczono silosy rakietowe, rakiety, złomowano bombowce. Jesienią 2023 roku odwiedziłem lotnisko wojskowe w Połtawie, gdzie wciąż stały jeden Tu-160 i jeden Tu-95. Jako obiektom muzealnym, wytrzebionym z większości aparatury, oszczędzono im kasacji, lecz i tak niszczały pod chmurką. W tym samym czasie – co zasługuje na miano okrutnej przewrotności losu – 11 maszyn przekazanych Moskwie jako rozliczenie długu za dostawy gazu regularnie brało udział w nalotach na ukraińskie miasta. Szczęściem w nieszczęściu strzelały pociskami z konwencjonalnymi ładunkami.

Właściciel bez dostępu do sejfu

Wróćmy do początku lat dziewięćdziesiątych. Pozostawiony przez Sowietów arsenał dawał Ukrainie tytularny status trzeciego mocarstwa atomowego. Pośród współczesnych obywateli tego kraju króluje pogląd, że Kijów nadzorował wszystkie albo przynajmniej dużą część jednostek Armii Radzieckiej wyposażonych w broń jądrową. A to nieprawda – większość oddziałów nie złożyła przysięgi na wierność Ukrainie i z czasem, wraz z etatowym sprzętem, przemieściła się na obszar Federacji. Jeśli chodzi o głowice taktyczne, do maja 1992 roku wszystkie zostały wywiezione do Rosji. Moskwa działała tu szybko, nie tyle z obawy przed Ukrainą, ile po to, aby uniknąć ryzyka proliferacji (powszechne były wówczas obawy, że małe głowice trafią na czarny rynek, do arsenałów grup terrorystycznych). Wywózka objęła spektrum taktycznej broni jądrowej: ładunki do rakiet krótkiego zasięgu, pociski artyleryjskie, głowice do bomb i rakiet lotniczych oraz przeciwokrętowych. Co ważne, doszło do niej, zanim Ukraina stworzyła własne struktury kontroli. W 1991 roku ukraińskiej armii w obecnym tego słowa znaczeniu nie było, powstawała z posowieckich resztek, co zajęło kolejne dwa lata.

W 1993 roku w Ukrainie wciąż znajdowało się sporo głowic strategicznych – większych, trudniejszych w demontażu i transporcie – oraz potrzebnej do utrzymania broni atomowej infrastruktury: magazynów, wyrzutni, silosów. Ale Kijów nie miał nad tym pełnego nadzoru. Ukraina odziedziczyła głowice, rakiety i bombowce bez kodów aktywacyjnych – te znajdowały się w Moskwie (system „Kazbek”), nie posiadała pełnej dokumentacji i dostępu do procedur obsługi broni jądrowej, nie kontrolowała systemów zabezpieczeń (na przykład tzw. PAL, Permissive Action Links, czyli elektronicznych zamków bezpieczeństwa). Reasumując, choć „atomówki” fizycznie znajdowały się na jej terytorium, to systemy uzbrajania i odpalania pozostawały w Rosji. Szukając analogii, można porównać Ukrainę do właściciela magazynu pozbawionego klucza do znajdującego się w środku sejfu.

Jesienią 2023 roku odwiedziłem lotnisko wojskowe w Połtawie, gdzie wciąż stały jeden Tu-160 i jeden Tu-95. Jako obiektom muzealnym, wytrzebionym z większości aparatury, oszczędzono im kasacji, lecz i tak niszczały pod chmurką. Fot. Marcin Ogdowski

Czy ów właściciel mógł dobrać się do zawartości schowka? By realnie dysponować posowieckim arsenałem, Ukraina musiałaby rozbroić istniejące zabezpieczenia, opracować własny system dowodzenia i kontroli nuklearnej oraz przejąć lub zbudować własne zakłady do konserwacji głowic. To nie było niemożliwe, ale wymagałoby kilkunastu lat pracy, ogromnych pieniędzy i wsparcia technicznego, którego nikt nie chciał Kijowowi udzielić. W Ukrainie – i poza nią – panuje dziś przekonanie, że kraj ten posiadał odpowiednie zaplecze naukowo-przemysłowe. Owszem, na terenie dawnej republiki działały silne ośrodki w Charkowie, Dnieprze i Kijowie, ale zakres ich kompetencji i technicznych możliwości nie obejmował pełnego cyklu produkcji i modernizacji broni jądrowej.

Historyczna pomyłka

Dodajmy do tego kwestie finansowe – utrzymanie arsenału jądrowego kosztowałoby Ukrainę dziesiątki miliardów dolarów rocznie. Tymczasem nowo powstały kraj znajdował się w fatalnej sytuacji gospodarczej, duszony przez hiperinflację i bezrobocie. Dla państwa, które dopiero tworzyło własne instytucje, program nuklearny oznaczałby ekstremalne obciążenie. A przecież była jeszcze presja międzynarodowa – nie tylko USA i Rosja, lecz także Wielka Brytania i Chiny naciskały na Ukrainę, by zrezygnowała z broni jądrowej. Odmowa groziła dyplomatyczną izolacją i odcięciem od międzynarodowej pomocy finansowej. Ba, sankcjami, gdyby uznano, że Kijów łamie Układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej.

W Kijowie bano się też rosyjskiej reakcji zbrojnej, która na początku i w połowie lat dziewięćdziesiątych zapewne zakończyłaby się dla Ukrainy sromotną klęską. Tak przynajmniej kalkulowano, biorąc na poważnie głosy płynące z Rosji, która sowiecką broń jądrową uznała za swoją i nie ukrywała, że jej przejęcie przez inne państwa byłoby przekroczeniem czerwonej linii. Z tych wszystkich powodów – pod naciskiem i zachętą – ówczesne władze w Kijowie uznały, że lepiej oddać „atomówki”. „To historyczna pomyłka”, twierdzą współcześni Ukraińcy. Trudno odmówić im racji, gdy przekonują, że pokaźny arsenał nuklearny zapewniłby im nietykalność. Ale ich wyobrażenia o utraconej potędze oparte są na fałszywych przekonaniach i ahistorycznych wnioskach.

Marcin Ogdowski

autor zdjęć: Wojtek Laski/East News, Marcin Ogdowski

dodaj komentarz

komentarze


Polska dołącza do satelitarnej elity
 
Siła sojuszniczego działania
Tysiące dronów dla armii
Cel: być gotowym do służby na granicy
Wsparcie dla polskich Abramsów
Bat na wrogów i niepokornych
Gdy zgasną światła
Nasi czołgiści najlepsi
Kontrakty dla firm produkujących na rzecz obronności
„Misja Zdrowie” – profilaktyka dla weteranek
Jak daleko do końca wojny?
Kolejne K9 dla zawiszaków
Kolejna rozmowa Trumpa i Putina. Czy coś z niej wyniknie?
Unijne pożyczki na obronność. Polska beneficjentem programu SAFE
Nowa partia Abramsów już w Polsce
Polskie Pioruny dla Belgii
Bohater odtrącony
Szkice strzelca spod Monte Cassino
MON: Polska nie wyśle wojsk na Ukrainę
Atom utracony
Apache’e nadlatują
Incydent na strzelnicy
Mistrzyni olimpijska najszybsza na Bali
Misja PKW „Olimp” doceniona
Pamięć o polskich bohaterach z Monte Cassino
Bursztynowa Dywizja w akcji
Nurkowie bojowi WS wyróżnieni
Piorun – polska wizytówka
Bezzałogowce w Wojsku Polskim – serwis specjalny
Żołnierz influencer?
Spartakiadowe zmagania w Łasku
Atak na masową skalę. Terytorialsi ćwiczyli z amerykańskimi żołnierzami
Wydatki na bezpieczeństwo to fundament
Polska i Litwa w awangardzie NATO
Pierwsza misja Gripenów
Kilometry pamięci
Pamiętamy o bohaterach spod Monte Cassino
Sportowcy z „armii mistrzów” pokazali klasę
Kajakarze, pięściarze i lekkoatletka CWZS-u na podium
Ukraińcy i Rosjanie spotkali się pierwszy raz od 2022 roku
Rosyjska maszyna Su-24 przechwycona przez polskie F-16
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Podchorążowie z AWL na podium w grach wojennych w Waszyngtonie!
Mamy pierwszych pilotów F-35
Biało-czerwona na Monte Cassino
Osiemnaste urodziny wojsk specjalnych
Knowledge for Difficult Times
Trudny los zwycięzców
Pomoc na wodzie i pod wodą
I Forum Bezpieczeństwa i Przemysłu Obronnego
Gospodarka i bezpieczeństwo przyszłością Europy
ORP „Orzeł”. Jak zaginął?
Parlament pracuje nad wypowiedzeniem konwencji ottawskiej
Podejrzane manewry na Bałtyku
Ustawa bliżej żołnierzy
Wojska inżynieryjne wzmacniają granicę
Pracowity dyżur Typhoonów
Żołnierze z dodatkiem od czerwca
Offset Wisły w praktyce
Szybujące bomby dla sił powietrznych
W drodze do Wielkiego Szlema Komandosa
Władysław Kosiniak-Kamysz: Nasza strategia to strategia na rzecz pokoju
„Flota cieni” stwarza zagrożenie
Święto zwiadowców
Typhoony i Gripeny nad Bałtykiem
Pod siatką o medale mistrzostw WP

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO