Władimir Putin grając syryjską kartą chce zyskać co najmniej kilka spraw. Włączenie się do walki z Państwem Islamskim ma nie tylko ocalić władzę el-Asada, ale też umożliwić przywódcy Rosji powrót na salony światowej polityki. Wtedy Putin jako sojusznik w wojnie z ekstremistami na Bliskim Wschodzie będzie się domagał zniesienia sankcji nałożonych na Rosję w związku z agresją na Ukrainie.
Rosja 30 września rozpoczęła w Syrii ataki lotnicze, podkreślając, że są one skierowane przeciwko Państwu Islamskiemu (ISIS). Co ciekawe, Rosjanie poinformowali o swoich krokach Amerykanów poprzez ambasadę w Bagdadzie i to krótko przed nalotem. Co więcej, zażądali od Waszyngtonu, by amerykańskie samoloty unikały syryjskiej przestrzeni powietrznej, tłumacząc to troską o niedopuszczenie do incydentów. Już wcześniej jednak sekretarz obrony USA Ash Carter polecił swym podwładnym stworzyć kanały łączności z Rosjanami, by zapobiec takim zdarzeniom.
Faktycznie żądanie Rosji to próba wypchnięcia Zachodu z gry o Syrię. Prezydent Władimir Putin utrzymuje, że tylko rosyjskie lotnictwo ma prawo do działań w tym kraju, ponieważ poprosił go o to rząd w Damaszku, na czele z prezydentem Baszarem al-Asadem, którego odejścia chcą Zachód i państwa arabskie. Potwierdzeniem intencji Rosjan są doniesienia, że w rejonie Homs zbombardowali oni pozycje rebeliantów wrogich wobec al-Asada i niezwiązanych z dżyhadystami.
Z informacji podawanych m.in. przez Pentagon oraz dostępnych zdjęć satelitarnych wynika, że liczba rosyjskich samolotów bojowych i pomocniczych na lotnisku koło portowego miasta Latakia wzrosła w ciągu ostatnich tygodni do kilkudziesięciu. Putin wysłał tam wielozadaniowe myśliwce bombardujące Su-34 (eksportowe oznaczenie Su-32), Su-27 (lub Su-32), bombowce taktyczne Su-24M i szturmowce Su-25. Rozbudowywanej tam wysuniętej bazy strzegą czołgi T-90, kołowe transportery BTR-82 i armatohaubice. W mediach pojawiła się też informacja o co najmniej trzech samobieżnych przeciwlotniczych zestawach artyleryjsko-rakietowych Pancyr-S1 (oznaczenie NATO SA-22 Greyhound). Skalę tranzytu najlepiej oddaje ruch na lotnisku pod Latakią – w ciągu tygodnia przyleciało tam kilkanaście potężnych samolotów transportowych An-124 Rusłan i Ił-76. Równie duża jest aktywność Rosjan na morzu, gdzie do portu w Latakii zawijają kolejne okręty desantowe. Moskwa nie tylko przerzuca bowiem do Syrii sprzęt i materiały dla nowo tworzonej bazy lotniczej, lecz także uzbrojenie i wyposażenie dla wojsk syryjskiego prezydenta Baszara al-Asada.
Dlaczego Rosjanie tak uaktywnili się w ostatnich tygodniach? Być może uznali, że pora zasygnalizować Zachodowi, że bez nich nie uda się rozwiązać węzła gordyjskiego, jakim jest tamtejsza wojna domowa. W dużym uproszczeniu są tam przynajmniej cztery strony konfliktu. Jedną z nich jest pragnący przetrwać, reprezentujący w dużej mierze alawitów, reżim prezydenta al-Asada. Po przeciwnej stronie są podzieleni wewnętrznie islamiści, gdzie najsilniejszą grupą jest Państwo Islamskie w Iraku i Syrii. Przeciw władzom w Damaszku walczy też wspierana przez Zachód tak zwana świecka opozycja. Przy czym świeckość w tamtejszym kręgu kulturowym jest rozumiana inaczej niż w Europie. Czwartą frakcją w konflikcie są Kurdowie, którzy mają własne interesy narodowe.
Na tym tle działania Rosjan to nie przypadkowe posunięcia, lecz przemyślana strategia. Warto przypomnieć, że w upublicznionej przed dwoma miesiącami nowelizacji strategii morskiej Federacji Rosyjskiej znalazł się zapis o stałej obecności jej okrętów wojennych na Morzu Śródziemnym. A do tego są potrzebne bazy. Obecnie ze względów politycznych jedynym dostępnym miejscem jest na tym akwenie Tartus, leżący około 90 km od Latakii. Jeśli wspierany pospołu przez Rosję i Iran prezydent al-Asad zostałby pokonany, niezależnie czy władzę w Syrii przejęliby islamiści czy prozachodnia opozycja, rosyjska flota straciłaby tę bazę.
W przeszłości, gdy upadek reżimu w Damaszku wydawał się bardzo bliski, były spekulacje, że al-Asad może próbować się okopać w enklawie nad Morzem Śródziemnym, gdzie znaczącą część mieszkańców stanowią alawici, grupa wyznaniowa, z której on się wywodzi. Tym samym z Syrii wyodrębniłby się kolejny region. W 1861 roku, jeszcze w czasach Imperium Osmańskiego, autonomię uzyskał Liban, a 1926 roku stał się republiką. Wszak w okresie międzywojennym, gdy Syria była francuskim protektoratem, taki rozpad miał już miejsce – w latach 1930–1936 i 1939–1944 region Latakii był niezależny od Damaszku do 1936 roku. Gdyby doszło do podobnej sytuacji, to obecność rosyjskich instalacji wojskowych byłaby dla alawickiej enklawy rodzajem polisy ubezpieczeniowej. Próba jej opanowania oznaczałaby ryzyko konfliktu z Moskwą. Z drugiej strony ten teren byłby całkowicie uzależniony politycznie, wojskowo i ekonomicznie od Rosji, czyli stałby się jej protektoratem.
Oczywiście grając kartą syryjską Putin chce zyskać kilka spraw. Jego zamiar włączenia się do walki z Państwem Islamskim ma nie tylko ocalić władzę al-Asada, ale umożliwić powrót przywódcy Rosji na salony wielkiej światowej polityki. Wtedy jako sojusznik w wojnie z ekstremistami na Bliskim Wschodzie prezydent Rosji będzie się domagał zniesienia sankcji nałożonych na ten kraj w związku z agresją na Ukrainie.
Wysłanie wojsk rosyjskich na Bliski Wschód, gdzie znajdują się strategiczne dla Europy zasoby surowców energetycznych, skutecznie odciąga uwagę jej polityków (i społeczeństwa) od wydarzeń na wschodzie kontynentu. Nie można wykluczyć, że Rosja będzie chciała zawrzeć z Zachodem transakcję wiązaną – wspólna walka z islamistami w zamian za uznanie jej strefy wpływów na obszarze posowieckim. Dla tych, którzy od początku nie widzieli potrzeby ingerencji w konflikt na Ukrainie, może to być kusząca oferta.
Kolejnym powodem uaktywnienia się Rosji w Syrii jest obawa przed rozszerzającym się islamskim kalifatem, z którym sympatyzuje część zamieszkujących Rosję muzułmanów. Niektórzy z nich walczą w szeregach ISIS i mogą być groźni po powrocie do kraju. Z drugiej strony rozbicie kalifatu nie zagwarantuje bezpieczeństwa Rosji, bo rozproszeni islamiści też powrócą i mogą podjąć próby wzniecenia wojny na nowych terenach, np. Kaukazie.
Oczywiście pojawiają się opinie, że wyprawa syryjska Władimira Putina to wielki blef, bo mającej problemy gospodarcze Rosji na nią nie stać. Z punktu widzenia bilansów księgowych to prawda, ale rosyjski przywódca już pokazał swymi wcześniejszymi posunięciami, że stawia cele polityczno-wojskowe ponad ekonomią. A jego ruchy mogą mocno zaskoczyć. Tym bardziej, że Syria bez al-Asada nie pomoże poprawić sytuacji polityczno-militarnej i gospodarczej Rosji. Wówczas bowiem przez jej terytorium mogą zostać poprowadzone rurociągi, którymi szerokimi strumieniami popłyną znad Zatoki Perskiej do Europy Zachodniej gaz i ropa, zmniejszając jej uzależnienie od dostaw ze Wschodu.
komentarze