Jedziemy do Doboju. To 30-tysięczne miasto na północy Bośni i Hercegowiny dzieli dwie godziny drogi od bazy EUFOR/MTT w Sarajewie, gdzie nocujemy. W Doboju stacjonują żołnierze PKW z Zespołu Łącznikowo-Obserwacyjnego, zwanego w skrócie LOT-em. Ich dowódca zapoznaje przedstawicieli grupy przekazania dowodzenia z rejonem odpowiedzialności i problemami ludności – tak zwykle przebiega spotkanie związane z rotacją kontyngentu.
To dzięki LOT-om siły EUFOR są widoczne w całej Bośni i Hercegowinie. Takich zespołów jest 17, poza Polakami tworzą je m.in. także Turcy, Słowacy, Austriacy i Szwajcarzy. To uszy i oczy EUFOR-u. Żołnierze wchodzący w ich skład utrzymują kontakty z władzami lokalnymi i ludnością, a także organizacjami pozarządowymi. Rozmawiają, obserwują, zbierają informacje. Dzięki takiej siatce kontaktów poznają lokalne problemy zwykłych ludzi, wiedzą, co ich boli i skąd może nadejść ewentualne zagrożenie. Dlatego w przypadku LOT-u rotacja jest częściowa, nigdy nie wymienia się całego zespołu.
Podczas ostatniej wojny na Bałkanach (1992–1995) Doboj znalazł się na linii frontu największych walk między Chorwatami a Serbami. Po tamtych czasach pozostały okaleczone domy, straszące wyrwami po pociskach artyleryjskich. W okolicy są wioski, w których nie ocalał żaden dom i gdzie do dziś nikt nie mieszka. Żołnierze opowiadają także o opustoszałych wsiach, których mieszkańcy się wynieśli, zostawiając zaminowane budynki.
Miny to wielki problem Bośni i Hercegowiny. Są zagrożeniem zarówno dla mieszkańców, jak i dla żołnierzy. Sytuację pogorszyła ubiegłoroczna katastrofalna powódź (największa na Bałkanach od 120 lat). Mówił o tym podczas szkolenia zapoznawczego mjr Radosław Kałka. Pod wodą zniknęły oznakowania setek pól minowych, a wraz z osuwającą się ziemią wiele nierozbrojonych ładunków spłynęło z prądem Sawy. Doboj mocno ucierpiał. Polscy żołnierze ratowali ludzi i dobytek, usuwali skutki powodzi, rozdzielali pomoc humanitarną.
Z kpt. Jarosławem Gradkiem, dowódcą patrolu Zespołu Łącznikowo-Obserwacyjnego, jedziemy do wsi Karanovac w gminie Petrovo. Polski LOT patroluje 10 okolicznych gmin. W teren wyjeżdżają codziennie dwa zespoły, każdy ma „swoje” pięć gmin, choć różnią się one etnicznie, bo jedne są bośniackie, a drugie serbskie. We wsi Karanovac na terenach górzystych żyje 11,5 tys. osób, głównie Serbowie.
Sołtys Branislav Radić serdecznie nas wita i zaprasza. W miejscowym domu kultury czekają już na nas kawa i ciastka oraz młodzieżowy zespół folklorystyczny Kud Ozren, który specjalnie dla „gości z Polski” przygotował pokaz regionalnych tańców. Jest też dziennikarz serbskiej telewizji zainteresowany naszą wizytą. Ze spotkania cieszy się także Dzurić Ostoja – biznesmen utrzymujący bliskie kontakty z Polską, a szczególnie z gminą Potęgowo. To on kieruje zespołem tańczącej młodzieży i podtrzymuje przyjacielskie relacje z polską gminą Potęgowo leżącą pod Słupskiem. Tę serbsko-polską współpracę zapoczątkował st. chor. Jacek Czarnowski z 7 Brygady Obrony Wybrzeża, kiedy służył w EUFOR.
Kapitan Gradek jest doświadczonym oficerem, to jego trzecia misja w Bośni i Hercegowinie. Rozmowa toczy się wartko. „Co wydarzyło się od naszego ostatniego spotkania, trzy miesiące temu?” – pada pierwsze pytanie. Sołtys narzeka na dziurawe i słabo oświetlone drogi oraz pustą gminną kasę. Martwi go, że coraz więcej młodych wyjeżdża zagranicę za chlebem, ale ich rozumie, bo bezrobocie w regionie przekracza 40 procent. „Szukamy inwestorów, oferujemy tereny i tanią siłę roboczą, zaledwie 40 kilometrów dzieli nas od lotniska w Tuzli” – mówi sołtys.
Z każdego takiego spotkania żołnierze polskiego LOT-u piszą raport, który trafia do Centrum Koordynacji Zespołów Łącznikowo-Obserwacyjnych LOT w bazie Butmir. Stąd przekazywany jest do Kwatery Głównej EUFOR. Gdy pytam kpt. Michała Bartkusa, starszego oficera Centrum Koordynacji Zespołów Łącznikowo-Obserwacyjnych, jak na tle innych LOT-ów wypada polski, odpowiada, że znajduje się w ścisłej czołówce pod względem liczby patroli czy spotkań z przedstawicielami władz lokalnych (sołtysami i burmistrzami).
Mimo że od wojny minęło 20 lat, wielu uchodźców nie powróciło do swych domów, poszczególne grupy etniczne w Bośni i Hercegowinie nie żyją tak jak dawniej. Na pytanie, czy międzynarodowe wojska nadal są tu potrzebne, sołtys Branislav Radić bez wahania odpowiedział: „Gdyby żołnierze wyjechali, już po kilku dniach nasi politycy znaleźliby powód, aby rozpętać kolejną wojnę”.
autor zdjęć: Małgorzata Schwarzgruber
komentarze