Około godz. 10. rano w jednym z pomieszczeń na dziobie okrętu wybuchł pożar. Marynarz, który zauważył ogień, zaalarmował oficera dyżurnego. Ten zarządził ewakuację załogi, wysłał na miejsce grupy przeciwpożarowe i zadzwonił po wojskową straż pożarną – tak rozpoczęły się ćwiczenia na fregacie rakietowej ORP „Gen. T. Kościuszko”.
Gdy na pokładzie okrętu, który stoi w porcie, wybuchnie pożar, główne zadanie wcale nie spada na straż pożarną. – Jeszcze kilkanaście lat temu przepisy przeciwpożarowe mówiły, że w razie pojawienia się ognia marynarze powinni opuścić pokład, a gaszenie pozostawić strażakom. Teraz akcję musi zainicjować sama załoga, a straż pełni funkcję pomocniczą – mówi kmdr ppor. Maciej Matuszewski, zastępca dowódcy fregaty ORP „Gen. T. Kościuszko”.
Dlaczego? – Marynarze lepiej znają rozkład pomieszczeń, są na miejscu, więc mogą działać szybciej – wyjaśnia kmdr ppor. Matuszewski. – Dotyczy to zwłaszcza portów zagranicznych – dodaje. Choć w portach zachodniej Europy wojskowi strażacy zazwyczaj znają język angielski, a procedury są podobne do tych w Polsce, to w Afryce czy Azji może być zupełnie inaczej. – Musimy liczyć się z tym, że w sytuacji alarmowej zawiniemy do portu, gdzie straży pożarnej może wcale nie być. I wtedy załoga jest zdana na siebie – podkreśla kmdr ppor. Matuszewski.
Dlatego też marynarze regularnie trenują walkę z ogniem. – Podczas wyjść w morze takie symulacje organizowane są codziennie. W porcie staramy się ćwiczyć raz w miesiącu – zaznacza kmdr ppor. Matuszewski.
Dziś realizowany był scenariusz, według którego pożar wybuchł w pomieszczeniu marynarskim na dziobie okrętu. – Marynarz, który go zauważył przebiegł przez pokład alarmując załogę, a następnie powiadomił oficera dyżurnego. Ten wysłał na miejsce grupy przeciwpożarowe i wezwał wojskową straż pożarną – mówi kmdr ppor. Radosław Pioch, rzecznik 3 Flotylli Okrętów w Gdyni. Załoga opuściła pokład, marynarze zaś ze służby dyżurnej rozpoczęli tłumienie ognia. Po niespełna pięciu minutach dołączyli do nich wojskowi strażacy. – Weszli na pokład w specjalnych skafandrach ochronnych, rozwinęli węże, rozpoczęli ewakuację rannych i poszkodowanych – wylicza kmdr ppor. Pioch. Sytuacja bardzo szybko została opanowana.
Procedury zakładają, że podczas gaszenia pożaru należy zminimalizować ryzyko. – Dlatego, jeśli płonącego pomieszczenia nie uda się ugasić od razu, a nie jest ono kluczowe dla okrętu, odizolowuje się je od reszty pokładu i czeka aż ogień sam zacznie dogasać – mówi kmdr ppor. Matuszewski. Marynarze odcinają prąd, wentylację i chłodzą ściany dotkniętego pożarem pomieszczenia, polewając je wodą. Potem zmieniają ich strażacy. Podczas dzisiejszego ćwiczenia wszystko potoczyło się błyskawicznie. Bywa jednak i tak, że walka z ogniem może trwać kilka, a nawet kilkanaście godzin.
Kmdr ppor. Matuszewski przyznaje, że odkąd pełni służbę na okręcie, z ogniem walczyć jeszcze nie musiał. – Musimy jednak być przygotowani na najgorsze. A takie ćwiczenie, jak to dzisiejsze, nie tylko pozwala utrwalić znajomość procedur, ale też pomaga zbudować w ludziach przekonanie, że w skrajnej sytuacji są w stanie sami sobie poradzić – podsumowuje zastępca dowódcy ORP „Kościuszko”.
autor zdjęć: Piotr Leoniak, Marian Kluczyński
komentarze