Tropią okręty podwodne i ekologiczne zagrożenia, prowadzą rozpoznanie i akcje ratunkowe na pełnym morzu – dziś piloci Marynarki Wojennej mają swoje święto. Dokładnie 93 lata temu w powietrze wzbił się pierwszy polski samolot, należący do lotnictwa morskiego.
Pilot latający nad morzem zwykle się porusza w niemal jednolitej przestrzeni. Brakuje gór, rzek, lasów, miast, słowem obiektów, które mogłyby się stać punktami odniesienia. A kiedy przychodzi noc, niebo praktycznie zlewa się z powierzchnią morza. Dodatkowym utrudnieniem są złudzenia optyczne: księżyc, który odbija się w wodzie, pojawiające się gdzieniegdzie światła statków, ale też ciemne sylwetki jednostek oświetlonych zbyt słabo. – W takich sytuacjach pilot może polegać niemal wyłącznie na przyrządach i własnym, zdobywanym przez lata doświadczeniu – podkreśla kmdr pil. Tadeusz Drybczewski, dowódca Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej.
Dziś morscy lotnicy mają swoje święto. To właśnie 15 lipca chor. pil. Andrzej Zubrzycki wykonał historyczny lot nad Bałtykiem. Był rok 1920, a Polska cieszyła się z dopiero co odzyskanej niepodległości. Nieco wcześniej, 1 lipca w Pucku powstała pierwsza w naszej armii Baza Lotnictwa Morskiego. Początkowo miała do dyspozycji jedynie kilka zniszczonych hydroplanów, które porzuciła pruska armia. Polscy mechanicy złożyli z nich wodnosamolot typu Friedrichschafen i to za jego sterami zasiadł chor. pil. Zubrzycki.
Wkrótce w Pucku został sformowany Morski Dywizjon Lotniczy. Do wybuchu wojny jego piloci korzystali z przeszło 30 różnego rodzaju samolotów kołowych, hydroplanów i tak zwanych latających łodzi. Wykonywali zadania wywiadowcze, obserwacyjne, mogli zrzucać bomby i torpedy, zajmowali się transportem, a także łącznością.
Po 1939 roku piloci morscy walczyli w siłach powietrznych wszystkich państw antyhitlerowskiej koalicji. Byli zaangażowani zwłaszcza w walki o Wielką Brytanię i północny Atlantyk. Piloci utworzonego na Wyspach 304 Dywizjonu Bombowego brali udział w blisko trzech tysiącach lotów bojowych, podczas których zestrzelili sześć nieprzyjacielskich samolotów i zatopili dwa należące do Niemców okręty. Po wojnie lotnictwo Marynarki Wojennej miało swoje bazy w sześciu nadmorskich miastach Polski.
Dziś Brygada Lotnictwa Marynarki Wojennej składa się z dowództwa, 43 bazy w Gdyni-Babich Dołach oraz 44 bazy w Siemirowicach i Darłowie. Piloci korzystają z 14 samolotów Bryza, a także 30 różnego typu śmigłowców. – Jako jedyna formacja w kraju specjalizujemy się w zwalczaniu okrętów podwodnych – wyjaśnia kmdr ppor. Czesław Cichy, rzecznik Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. Piloci MW wykonują zadania patrolowo-rozpoznawcze i prowadzą na Bałtyku monitoring ekologiczny. – To efekt dziesięcioletniej współpracy z Urzędem Morskim – informuje kmdr ppor. Cichy. – Nasze samoloty, wyposażone w specjalne radary, latają nad Bałtykiem i obserwują, czy któryś ze statków nie pozostawia za sobą zanieczyszczeń. Takie patrole są prowadzone dwa razy w miesiącu. Niezależnie od tego, w razie szczególnego zagrożenia, jesteśmy gotowi zareagować na konkretny sygnał – tłumaczy.
Na tym jednak nie koniec. Morscy lotnicy jako jedyni w Polsce utrzymują ciągłą gotowość do udziału w akcjach ratowniczych. Prowadzą je przede wszystkim na Bałtyku. Zdarza się jednak, że są zaangażowani w głębi lądu. Tak było chociażby podczas powodzi tysiąclecia, która w 1997 roku nawiedziła m.in. południową i zachodnią Polskę. – Nasze śmigłowce poleciały wówczas do Wrocławia – wspomina kmdr pil. Drybczewski. Akcja przyniosła wiele dramatycznych sytuacji. Kmdr Drybczewski wspomina ewakuację nastolatka, który ucierpiał, gdy został zalany Dworzec Centralny. – Woda podeszła wówczas aż pod dachy budek telefonicznych – opowiada. – Chłopca udało się przetransportować na lotnisko w Strachowicach. Niestety, mimo reanimacji zmarł. Takie obrazy zostają w człowieku do końca życia – dodaje. Ale są też wspomnienia dużo przyjemniejsze. – Pamiętam akcję ratowniczą z 1994. Pilotowałem wówczas śmigłowiec. W środku nocy podejmowaliśmy z pokładu jednego ze statków mężczyznę, który doznał udaru – mówi kmdr Drybczewski. Śmigłowiec przez 45 minut wisiał na wysokości 50 metrów. Ostatecznie jednak akcja się powiodła: ratownik zszedł na pokład, w ślad za nim zostały spuszczone nosze, na których poszkodowany powędrował w górę. Przeżył.
Podobne historie można by mnożyć. – Od początku lat dziewięćdziesiątych lotnicy morscy uczestniczyli w 532 akcjach ratowniczych, udzielili pomocy 277 osobom – informuje kmdr ppor. Cichy.
Swojego święta nie będą obchodzić hucznie. Dziś zgromadzą się jedynie na krótkiej zbiórce. – Na więcej nie pozwalają obowiązki – przyznaje kmdr ppor. Cichy.
autor zdjęć: Marian Kluczyński, Marynarka Wojenna
komentarze