Podobno pierwsza rocznica jest najtrudniejsza. Koledzy z brygady będą ich wspominać. Męska przyjaźń? Więcej. Mówią, że to było braterstwo.
Bartoszycka brygada wielokrotnie wystawiała kontyngenty wojskowe w zagranicznych misjach. Jej żołnierze służyli w Kosowie, Iraku, Czadzie i ostatnio w Afganistanie. Wracali szczęśliwie. Aż do X zmiany PKW Afganistan. Pięciu zginęło w grudniu ubiegłego roku pod Hindukuszem w trakcie wykonywania zadania bojowego. Dwóch służyło w Bartoszycach, trzech – w Morągu.
„To pierwsze straty. Oby ostatnie”, mówi z troską generał brygady Jarosław Mika, dowódca Dwudziestej, bo sześciu żołnierzy teraz tam służy, a dwóch przygotowuje się do wyjazdu.
„Pamiętamy o chłopakach, mają swoje miejsce w historii brygady, staramy się dedykować im nasze sukcesy”, zapewnia dowódca. Utrzymują także bliskie kontakty z rodzinami. Każda z nich ma opiekuna, który czuwa niczym anioł stróż.
Gdy generał Mika objął obowiązki dowódcy 20 Bartoszyckiej Brygady Zmechanizowanej, dowódca Wojsk Lądowych skierował go do Afganistanu – na stanowisko zastępcy dowódcy regionu wschodniego do spraw koalicji. Czekał na swoich żołnierzy na miejscu, kiedy przyjeżdżali na X zmianę. Każdego starał się powitać, jeśli nie na płycie lotniska, to w bazie Bagram.
Starszy kapral Piotr Ciesielski z Ostródy, starszy szeregowy Łukasz Krawiec spod Rzeszowa,starszy szeregowy Marcin Szczurowski z Morąga, starszy szeregowy Marek Tomala z Bartoszyc oraz szeregowy Krystian Banach z okolic Morąga trafili do Zespołu Odbudowy Prowincji (PRT). Mieli ochraniać specjalistów zajmujących się budową infrastruktury i pomocą lokalnej ludności. Afganistan ich nie zaskoczył, wiedzieli, że to inny świat, inna kultura i wartości. Wiedzieli, że zagrożenie będzie im towarzyszyć na każdym kroku, w bazie i na patrolach. Dowódca X zmiany generał brygady Piotr Błazeusz wspomina, że sekcja, w której służyli, zapewniała mu bezpieczeństwo, gdy wyjeżdżał poza bazę. „To był zgrany zespół, który dobrze realizował postawione mu zadania”, mówi. Czuł się bezpiecznie, gdy z nimi jeździł. Zapamiętał Piotrka Ciesielskiego, bo było widać, że to żołnierz z krwi i kości.
21 grudnia 2011 roku. Ostatni dzień, gdy generał Mika pełnił obowiązki zastępcy dowódcy regionu wschodniego do spraw koalicji. Na siedemnastą zaplanowano pożegnanie w mesie oficerskiej w Bagram. O jedenastej dotarła wiadomość o ataku.
„To był sądny dzień dla naszego kontyngentu. Zostaliśmy uderzeni w samo serce”, mówi generał Błazeusz. Afgańscy rebelianci podkładają improwizowane ładunki wybuchowe – to ich główna broń w walce z afgańskimi i koalicyjnymi siłami bezpieczeństwa. Tania, prosta, trudno wykrywalna i, niestety, czasami zabójcza. Tego dnia na Highway 1 – głównej drodze łączącej Kabul z Kandaharem – ponadstukilogramowy ładunek odpalony został ręcznie, za pomocą kabla, którego resztki znaleźli żołnierze badający miejsce tej tragedii.
Czterokołowy opancerzony wóz typu M-ATV produkcji amerykańskiej, specjalnie zbudowany do ochrony przed takimi ładunkami, rozpadł się na trzy części. Starszy kapral Piotr Ciesielski, starszy szeregowy Łukasz Krawiec, starszy szeregowy Marcin Szczurowski, starszy szeregowy Marek Tomala i szeregowy Krystian Banach zginęli na miejscu. Najmłodszy miał 22, najstarszy 33 lata.
Generał Błazeusz uczestniczył wówczas w obradach szury [spotkanie starszyzny] w dystrykcie Zana Khan. Właśnie wstawał, by przemówić do zgromadzonych Afgańczyków. Chciał ich zapewnić, że wojska zachodnie są po to, żeby im pomóc, że to oni muszą przejąć odpowiedzialność za swój kraj. Wtedy podszedł żołnierz i szepnął mu do ucha, że zginęło trzech żołnierzy. Kazał potwierdzić i wezwać śmigłowce, aby wrócić do bazy w Ghazni. A potem przemówił.
Gwałtownie pogorszyła się pogoda. Przy silnym wietrze śmigłowiec nie mógł wystartować. Generał Błazeusz czekał ponad godzinę. Odruchowo wziął od kogoś papierosa, a przecież nie pali. Dopiero wieczorem zauważył, że jego ręce czuć nikotyną.
Szeregowy Paweł Gałuszka, zaprzyjaźniony z chłopakami z plutonu, słyszał tamten wybuch, ale że te zdarzały się często, to nie zwrócił na niego specjalnie uwagi. „Pewnie nasi ćwiczą, to wybuch kontrolowany”, pomyślał. Po kilku minutach przez radio podano komunikat o zamachu na PRT. Razem z kolegami czekał na kolejne doniesienia. Znał wszystkich chłopaków z tego zespołu, bo pochodzili albo z Bartoszyc, albo z Morąga. Zadzwonił na komórkę do Marcina, potem do Krystiana i Łukasza. Zgłosiła się poczta. „Może zagłuszyli sygnał?”, pomyślał z nadzieją. Było po siedemnastej, gdy na wąskim i długim korytarzu w budynku koszarowym w bazie Ghazni kilkudziesięciu żołnierzy stało wpatrzonych w ekran telewizora. Padły nazwiska.
Kapral Rafał Mista, saper, przyjaciel Piotra, pojechał następnego dnia na miejsce wypadku. Ocenia, że był to „śpioch”, który mógł tam leżeć kilka miesięcy. Niewykluczone, że przejechało nad nim dziesiątki patroli. Do dziś myśli, że gdyby jechał w tym konwoju, może by coś zauważył. Koledzy mówią, że ma fart. Może oni by żyli?
W konwoju w sąsiednim wozie jechali starszy kapral Daniel Prusaczyk i starszy szeregowy Ariel Czajkowski. Gdy mówią o wypadku, zdania się urywają, słowa grzęzną w gardle. Co wówczas czuli? Rozpacz, wściekłość, bezradność. Dla generała Błazeusza najbardziej bolesną chwilą było pożegnanie. Pięć owiniętych biało-czerwoną flagą trumien czekało na powrót do kraju. Przez długą chwilę był z nimi sam w śmigłowcu. To bardzo osobisty moment. Żegnał nie tylko swoich żołnierzy, śmierć zabrała żonom mężów, dzieciom – ojców, rodzicom – synów.
Na wigilijnej wieczerzy w bazie Ghazni były barszcz czerwony z uszkami, kompot z suszu i śledzie, które zdążył jeszcze przygotować Marek Tomala. Stało pięć pustych talerzy. Trudno było znaleźć odpowiednie słowa, aby złożyć życzenia. Generał Błazeusz życzył wszystkim więcej żołnierskiego szczęścia. Powiedział też: „Obyśmy o nich nie zapomnieli, aby ich trud nie poszedł na marne, aby taka tragedia się już nie powtórzyła”.
Kolejny dzień w polskim kontyngencie był normalnym dniem pracy.
Znicze pod bramą
Minęło zaledwie kilkanaście minut od chwili, gdy media podały informację o śmierci pięciu żołnierzy w Afganistanie, gdy przed jednostkę w Bartoszycach podjechały pierwsze telewizyjne wozy transmisyjne. Zastępca dowódcy pułkownik Wojciech Dobrzyń wiedział, że nie może poddać się emocjom. Trzeba było objąć opieką rodziny poległych i zorganizować wyjazd do Warszawy, aby na Okęciu mogły powitać trumny z ciałami bliskich.
W tym czasie w stolicy przed Pałacem Prezydenckim i Belwederem flagi zostały opuszczone do połowy masztu, a sejm chwilą ciszy oddał hołd pięciu polskim żołnierzom.
Pod bramą 20 Brygady zapłonęły znicze. Anna Rzodkiewicz, której syn Paweł miał być w jednym plutonie z chłopakami, wspomina, że czuła nie tylko żal, że zginęli, lecz także dzieliła ból z rodzinami, które zostały, i z kolegami obwiniającymi się o to, że nie zapobiegli tej śmierci. W każdym urzędzie i sklepie rozmawiano o tragedii. Lały się łzy. Nawet tych, którzy nie znali poległych. Choć zdarzyło się, że ktoś wtrącił złe słowo, że to najemnicy, że pojechali tam po dużą kasę…
Pułkownik Dobrzyń wspomina, że najgorsza była chwila, gdy C-130 siadł na płycie lotniska, opuszczona została rampa i żołnierze wynieśli pięć trumien. Każdy dowódca czuje się odpowiedzialny za swoich żołnierzy, ale jak udźwignąć taką tragedię? „Jestem twardy, ale głos mi się łamał”, przyznaje.
Potem pięć konduktów rozjechało się w pięć różnych stron. Następnego dnia, w Wigilię, w rodzinnych miejscowościach żołnierzy odbyły się pogrzeby. Wszyscy zostali pośmiertnie awansowani.
Młodszy chorąży Piotr Ciesielski spoczął w Ostródzie. Sierżant Marcin Szczurowski został pochowany w Morągu, a sierżant Krystian Banach w Pieckach koło Mrągowa. Pogrzeb sierżanta Marka Tomali odbył się w Borowie koło Annopola, a sierżanta Łukasza Krawca w Jelnie koło Nowej Sarzyny. W kościołach nie mieścili się wszyscy, którzy przyszli ich pożegnać.
Życie za miłość
„Piotrek, nie tak się umawialiśmy. To ja miałem na Was czekać po powrocie z Afganistanu”, mówił nad urną Piotra Ciesielskiego na cmentarzu w Ostródzie wyraźnie wzruszony generał Mika. Poległy żołnierz miał 33 lata, od sześciu służył w wojsku. Zostawił żonę Annę i dwie córki – czteroletnią Natalkę i roczną Julkę. „Życiem zapłacił za swoją miłość do wojska”, powiedział obecny na pogrzebie minister obrony narodowej Tomasz Siemoniak.
Młodszy chor. Piotr Ciesielski
To był dobry żołnierz, opanowany, zawsze starał się wykonać zadanie. Tę opinię dowódcy 20 Brygady potwierdzają koledzy. Daniel Prusaczyk i Ariel Czajkowski są zgodni, że Piotrek sprawdzał się jako dowódca, miał autorytet, zawsze był dobrze przygotowany do wykonania zadania, mówił, czego oczekuje i jak to ma być zrobione. Umiał słuchać, czasem zażartował, żeby rozładować napięcie.
„Był dobry w tym, co robił. Miał zasady i nimi się kierował. Ambitny, trenował kajakarstwo, a kontakt z wodą wymaga ostrego charakteru”, wspomina chorąży Robert Romańczyk. W konwojach jeździli zazwyczaj razem, on w pierwszym wozie, Piotrek – w ostatnim.
Swoje chłopaki
Szeregowy Paweł Gałuszka znał ich wszystkich. Z Markiem Tomalą służył na kompanii logistycznej batalionu dowodzenia. Krystiana Banacha poznał w zasadniczej służbie, a Marcina Szczurowskiego i Tomasza Krawca na szkoleniu przed wyjazdem do Afganistanu. Grali w piłkę nożną, czasem szli na siłownię. Najsłabiej znał Piotra, tydzień przed misją wypili razem piwo, pogadali. Z Piotrem przyjaźnił się kapral Rafał Mista. „Dużo opowiadał o rodzinie, z Afganistanu codziennie dzwonił do żony”, wspomina.
Cała piątka wiązała dalsze plany z wojskiem. Byli pasjonatami armii.
Marcin Szczurowski miał 30 lat, pochodził z Morąga. W wojsku służył od 2003 roku – jako strzelec, celowniczy, operator załogi wozu dowodzenia. To była jego pierwsza misja. Zawsze miał przy sobie cukierki, które rozdawał afgańskim dzieciom.
Paweł Gałuszka trafił razem z Marcinem do Zegrza na kurs obsługi radiostacji. „To był swój chłop, podobnie jak ja miał żonę i dwójkę dzieci. Po pierwszych zajęciach poszliśmy nad zalew. Zabieraliśmy zeszyty, aby się uczyć, ale czas schodził na rozmowie”, wspomina Paweł. „Marcin opowiadał, że chce się usamodzielnić, ojciec rolnik ciągnął go na gospodarkę, ale on wolał liczyć na siebie. Planował, że gdy wróci z Afganistanu, pójdzie do szkoły podoficerskiej. Umawialiśmy się, że spotkamy się na jego działce pod Morągiem, żony zajmą się dziećmi, a my wypijemy za szczęśliwy powrót. Nie pomyślałem wówczas, że któryś z nas może nie wrócić”, opowiada. Marcin pozostawił żonę Magdalenę i córki: trzyletnią Oliwię oraz roczną Maję.
Starszy sierżant Marcin Szczurowski
Łukasz Krawiec także snuł plany. Po powrocie z Afganistanu chciał się zaręczyć. Miał 24 lata, mówił, że przyszedł już jego czas. W wojsku służył od 2007 roku. To była jego druga misja. Strzelec wyborowy. Koledzy podkreślali, że nigdy nie przeszedłby obojętnie obok kogoś, kto potrzebował pomocy.
Krystian Banach miał 22 lata. „Synek” lub „Dzieciak” – nazywali go koledzy, bo był najmłodszy. Kawaler. W wojsku służył od 2008 roku jako kierowca. To była jego pierwsza misja.
„Gejzer pomysłów”, wspomina Paweł. „Kochał wyścigi, ścigał się nawet zimą na zamarzniętym jeziorze. Śmieliśmy się, że po takich wyczynach jego samochód stracił kolejny błotnik. Lubił adrenalinę, ale jeździł bezpiecznie. Wychował się w wielodzietnej rodzinie, miał dziewięcioro braci i sióstr, wcześnie musiał zakończyć naukę, aby pomóc mamie. Był zdolnym mechanikiem. Chwalił się, że jako dwunastolatek rozłożył i złożył malucha. Kiedyś na poligonie popsuł się pancerny BWP. Byliśmy w kompanii logistycznej, wóz naprawiało kilku chłopców w kompanii remontowej. Nie dali rady. Krystian w niecałą godzinę uporał się z awarią”, opowiada. „Chcieli go ściągnąć do siebie, obiecywali złote góry. Został z nami”.
Marka Tomalę sołtys wsi Zabełcze zapamiętał jako grzecznego, dobrego chłopaka. Miał 25 lat. W wojsku służył od 2006 roku. To była jego druga misja wojskowa. Paweł wspomina, że Marek kochał wędkowanie, lekką ręką kupował dobry sprzęt wędkarski. Czasem trafiła się większa ryba, szczególnie gdy łowił w Wiśle. Był świetnym kucharzem – potrafił wspaniale przyrządzić to, co złapał. W Afganistanie zdążył jeszcze przygotować rybę wigilijną. Lubił grać na gitarze, śpiewał przy ognisku. Zostawił żonę i trzyletnią córkę.
Czasem rozmawiali o tym, co zrobią po powrocie. Marek chciał kupić sonar, aby lepiej obserwować ryby pod wodą. Krystian planował, że zrobi rodzeństwu prezenty niespodzianki, w tym kupi komputer. Marcin myślał o szkole podoficerskiej, ale nie mógł się doczekać, kiedy uściska swoje dziewczynki. Krystian snuł plany dotyczące zaręczyn i ślubu. Piotrek tęsknił za rodziną i czekał na wigilijną kolędę w wykonaniu czteroletniej Natalki.
1 listopada i 21 grudnia na pewno złożymy kwiaty na wszystkich pięciu grobach.
Spotkamy się z rodzinami poległych żołnierzy”, zapewnia generał Mika. Znicze zapłoną pod tablicą na ścianie kościoła pod wezwaniem błogosławionego papieża Jana XXIII, a może już wkrótce także pod upamiętniającym misjonarzy pomnikiem, na którego postawienie zgodziły się władze miasta. Podobno pierwsza rocznica jest najtrudniejsza. Koledzy w brygadzie będą ich wspominać nie tylko oficjalnie, lecz także w swoim gronie. „Myślimy o nich, nie da się zapomnieć. Oni są z nami”, mówią Daniel Prusaczyk i Ariel Czajkowski. „Łączyła nas mocna więź”. „Męska przyjaźń?”, pytam. „Więcej – mówią – to było braterstwo”.
autor zdjęć: Archiwum PKW Afganistan
komentarze