Historie bohaterów to fikcja, ale oparta na opowieściach żołnierzy, którzy służyli w Afganistanie. Serial nie powstałby bez ich pomocy. Przed rozpoczęciem prac nagrałem kilkanaście godzin rozmów, a potem, już na planie, udzielali ekipie wskazówek – mówi Jan Pawlicki, scenarzysta „Misji Afganistan”.
Jak narodził się pomysł na serial o afgańskiej misji polskich żołnierzy? To nowy temat w polskim kinie.
Początkowo myślałem o filmie fabularnym. Zainspirowały mnie wydarzenia z kwietnia 2004 r. w City Hall w irackiej Karbali, gdy w oblężonym ratuszu przez kilka dni odcięci od innych oddziałów polscy żołnierze walczyli z Armią Mahdiego. Była to największa bitwa, w której brali udział po II wojnie światowej. Pomyślałem, że to filmowa historia, dobry materiał na polski „Helikopter w ogniu”. Chciałem dotrzeć do żołnierzy z 17 Brygady Zmechanizowanej z kompanii rozpoznawczej, którzy tam walczyli pod dowództwem mjr. Grzegorza Kaliciaka.
Myślał Pan o Iraku, a napisał scenariusz poświęcony misji afgańskiej.
Michał Kwieciński, szef studia Akson, któremu zaproponowałem nakręcenie takiego filmu, zdecydował, że lepszy będzie serial. Ta zmiana wymusiła kolejną – miejscem akcji stał się Afganistan. Wyobraziłem sobie, że nakręcimy serial podobny do „Generation Kill” i „Odległego frontu”, które pokazywały amerykańskich żołnierzy walczących w Iraku.
Jak pisał Pan scenariusz, skoro nie był Pan w Afganistanie?
Pomógł mi gen. Waldemar Skrzypczak, który skierował mnie do 11 Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej. Serial nie powstałby bez oficerów, podoficerów z 17 Brygady Zmechanizowanej. Historie Zbója, Mamuta czy Konasza są fikcyjne, ale oparte na opowieściach żołnierzy. Przez kilka miesięcy nagrałem kilkanaście godzin rozmów. Najbardziej przejmującą historię usłyszałem w Hrubieszowie od żołnierzy, którzy uczestniczyli w potyczce w afgańskim Usmankhel w Ajiristanie, w której zginął kpt. Daniel Ambroziński. Opowieść była o tym, jak ranni żołnierze próbowali ratować swego dowódcę. Dali świadectwo wielkiego braterstwa broni i więzi, która tworzy się chyba tylko w tak ekstremalnej sytuacji na polu walki.
Wysłuchał Pan opowieści, aż wreszcie usiadł nad białą kartką papieru i zaczął pisać.
Misja afgańska jest tłem dla historii o grupie mężczyzn z jednego oddziału, ich rywalizacji i przyjaźni, poczuciu obowiązku, tęsknocie i miłości. Musiałem stworzyć bohaterów wiarygodnych psychologicznie, ale różnych. Aby było ciekawiej, trzeba było skomplikować ich relacje, zbudować napięcia i konflikty. Jedni wierzą w sens interwencji, inni mają wątpliwości, niektórzy traktują wojnę jak męską przygodę. Razem z Markiem Kreutzem wymyśliliśmy całą historię, każdy odcinek jest oddzielną
„przygodą”, ale niektóre wątki rozwijają się przez cały serial. Podczas pisania wielokrotnie korzystałem z rad kpt. Artura Sarzyńskiego z 2 Pułku Rozpoznawczego z Hrubieszowa. Ojcem chrzestnym serialu jest gen. Rajmund Andrzejczak, który wojskowym okiem ocenił pierwsze trzy odcinki. Wiele z jego pomysłów i powiedzonek trafiło do serialu. Także te niecenzuralne, na przykład tekst Zbója, który w pierwszym odcinku tłumaczy dowódcy, że w Afganistanie tylko dzieci i hm... homoseksualiści nie noszą bród.
Dużo uwag zgłaszali wojskowi konsultanci przy pisaniu scenariusza?
Starałem się trzymać realiów. Więcej uwag i zmian było już na planie. Trzeba było przerobić końcowe odcinki, gdyż musieliśmy zrezygnować z niektórych pomysłów – nie można ich było zrealizować. „Nasz” Afganistan został odtworzony w Polsce, na poligonie w Świętoszowie. Gdy pisałem, wyobrażałem sobie wysokie afgańskie góry. Nam za góry służył kamieniołom w Piechcinie. Musieliśmy ograniczyć kręcone tam sceny, w dodatku tylko na jeden dzień dostaliśmy śmigłowiec Mi-17 z dywizjonu lotniczego w Leźnicy Wielkiej. Nie dało rady wykorzystać go do zdjęć w Piechcinie. Dlatego wpletliśmy do serialu także materiały filmowe zespołu Combat Camera, pokazujące działania polskich kontyngentów wojskowych poza granicami państwa.
Wojskowi konsultanci z 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej i 11 Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej byli obecni także na planie. Jakie mieli zastrzeżenia?
Ich uwagi dotyczyły głównie pracy reżysera i gry aktorów – procedur, zachowania żołnierzy. Choć zdarzało się, że trzeba było zmienić w scenariuszu niektóre sceny walki. Wspólnie z por. Tomaszem Dolińskim, który był dowódcą plutonu naszych Rosomaków, przerobiliśmy w dziesiątym odcinku sekwencję obrony mostu numer 211 (most stanął na poligonie w Świętoszowie). Trzeba było jakoś uzasadnić, dlaczego w czasie nocnego ataku talibom udało się podejść tak blisko pozycji naszych żołnierzy i nikt ich nie zauważył w termowizji. Wymyśliliśmy, że zakradli się korytem wyschniętej rzeki. Trzeba było to dopisać. Zresztą cała historia oparta jest na autentycznych wydarzeniach. Polscy żołnierze z IV zmiany PKW dostali rozkaz obrony mostu wysadzonego przez talibów i odbudowanego przez Amerykanów. Wtedy był to najmniejszy posterunek w prowincji Ghazni obsadzony przez naszych żołnierzy. Spędzali tam Wigilię, na odludziu, bez łączności, przy zapalonych światłach hummera, który wjechał do namiotu. Na jego masce łamali się opłatkiem.
Czy pisząc scenariusz, myślał Pan o konkretnych aktorach?
Lepiej się pisze, gdy się zna odtwórców głównych ról. Od początku wiedziałem, że Zbójem będzie Eryk Lubos, a Żądło, czyli Tomasz Schuchardt, stanie się antagonistą głównego bohatera Konasza, którego gra Paweł Małaszyński.
Wybiera się Pan do Afganistanu. W jakim celu?
Będziemy kręcić film dokumentalny „Nikt nie zostaje”. Jego autorami będą żołnierze, których wyposażymy w zestaw kamer używanych do filmowania sportów ekstremalnych. Zobaczymy wojnę oczami żołnierzy.
Jan Pawlicki – scenarzysta, dziennikarz, dokumentalista. Współpracował m.in. z TVN, TVN24, TVP Info. Realizował filmy dokumentalne dla Discovery Historia i TVP. Scenariusz do „Misji Afganistan” jest jego debiutem fabularnym.
autor zdjęć: Robert Pałka, archiwum Jana Pawlickiego
komentarze