Gdy kilka dni temu pewna mieszkanka Świętokrzyskiego zamiast grzybów znalazła w lesie granaty, beztrosko zapakowała je do siatki i zaniosła żołnierzom. Ta historia skończyła się szczęśliwie, ale co roku kilkanaście osób traci życie, a kilkadziesiąt zostaje okaleczonych, gdy próbuje wyręczyć saperów w ich pracy.
Od zakończenia II Wojny Światowej minęło prawie 70 lat, ale nadal znajdujemy pozostałości po niej. Nic dziwnego – Polska była jednym z najbardziej zaminowanych krajów świata. Ponad 80 proc. naszego terytorium wymagało szczegółowego sprawdzenia przez saperów. Akcja rozminowywania trwała aż do 1956 roku. Przez ten czas znaleziono blisko 15 mln różnego rodzaju min, niewypałów, pocisków i bomb. Życie straciło 640 saperów.
Nadal jednak nie ma tygodnia, aby prasa nie doniosła o jakimś odkryciu. Pod koniec lipca pracownicy pogotowia energetycznego w Opolu znaleźli w wykopie 400 pocisków artyleryjskich, a na początku tego miesiąca saperzy zebrali kilkaset kilogramów niewypałów na szlaku turystycznym w okolicach Rymanowa na Podkarpaciu. Kilkanaście dni temu mieszkaniec Maleńca w woj. świętokrzyskim porządkując swój staw wyłowił skorodowany niemiecki granatnik. Ukoronowaniem tego był odkryty w Warszawie przy budowie drugiej linii metra ważący 300 kg niewybuch.
– W ciągu roku każdy z naszych pięciu patroli rozminowania ma około 280-300 wezwań – mówi mjr Artur Wiśniewski, rzecznik prasowy 2 Inowrocławskiego Pułku Inżynieryjnego. Patrole tego pułku zabezpieczają dużą część województwa mazowieckiego oraz kujawsko-pomorskiego. W sumie w Polsce pracuje 39 patroli rozminowania oraz dwie grupy nurków-minerów. Saperzy interweniują około 7–8 tysięcy razy w ciągu roku zbierając 300–400 tys. sztuk niebezpiecznych materiałów. Ponieważ nie wiadomo, co zawierają niewybuchy lub niewypały, ze względów bezpieczeństwa nawet saperzy już ich nie rozbrajają. Przewożą znalezisko na poligon i tam detonują.
Wydawać by się mogło, że każdy wie, jak postępować z zardzewiałymi znaleziskami. Niestety, wielu wykazuje się co najmniej brakiem wyobraźni. Jak choćby 22-latek, który w lipcu wykopał w lesie w okolicach Przechlewa na Pomorzu kilkanaście niewybuchów. Załadował je następnie do bagażnika i zabrał najpierw do domu, a potem na posterunek policji. Natomiast ostatnio mieszkanka Daleszyc zawitała do dowódcy patrolu rozminowania z siatką wypełnioną trzema granatami moździerzowymi zebranymi w lesie koło Pierzchnicy.
Taką nadgorliwość można przypłacić zdrowiem a nawet życiem. Leżące w ziemi niewybuchy uległy korozji, mogą więc eksplodować przy niewielkim wstrząsie czy dotknięciu. – Materiał wybuchowy stosowany w tego typu uzbrojeniu jest niemal całkowicie odporny na działanie warunków atmosferycznych i nawet po wielu latach zachowuje swoje właściwości wybuchowe – zaznacza aspirant Mariusz Mrozek, rzecznik prasowy Komendanta Stołecznego Policji.
Co więc robić, jeśli w czasie grzybobrania lub prac na działce znajdziemy podejrzane zardzewiałe żelastwo? – Przede wszystkim nie ruszać – podkreśla kpt. Tomasz Słodziński, oficer prasowy 2 Mazowieckiego Pułku Saperów. Pod żadnym pozorem nie wolno niewybuchu wyjmować, przewozić ani majstrować przy nim. Najlepiej od razu zadzwonić na policję pod numer 997 lub 112. Nie musimy szukać telefonu do saperów, bo tym zajmie się policja. Czekając na patrol, zachowajmy bezpieczną odległość. Nie dopuszczajmy też innych osób do znaleziska. Jeśli musimy odejść od tego miejsca, by powiadomić odpowiednie służby, zostawmy ostrzeżenie dla innych. – Najlepiej napisać kartkę i zostawić ją w widocznym miejscu, przyczepić do pnia drzewa czy gałęzi. Jeśli to niemożliwe ułóżmy ostrzegawczy znak z patyków czy kamieni. I koniecznie zapamiętajmy miejsce, aby móc wskazać je policjantom – mówi kpt. Słodziński.
Ku przestrodze żołnierze opowiadają historię pewnego dowcipnisia, który w lesie pod Słubicami w woj. lubuskim przywiązał do drzew pięć zardzewiałych granatów moździerzowych. Według saperów, młodzieniec cudem wyszedł bez szwanku z tej „zabawy”. Nie wszystkim się jednak udaje. Według danych policji co roku w Polsce rannych w eksplozjach materiałów i urządzeń wybuchowych zostaje kilkadziesiąt osób – w tym kilka śmiertelnie. Niechlubny rekord ostatnich lat przypadł na 2007 i 2009 – zginęło wtedy 11 osób, natomiast najwięcej rannych odnotowano w 2005 roku – 38 osób.
Lepiej również nie szukać wśród niewypałów eksponatów do prywatnej kolekcji. Miłośnicy kolekcjonowania lub wożenia ze sobą pocisków, bomb, granatów czy min mogą trafić przez swoją pasję za kratki – za nielegalne posiadanie broni i amunicji grozi bowiem kara pozbawienia wolności do 8 lat.
autor zdjęć: Bartosz Zajda
komentarze