Ewakuacja, dostarczanie produktów pierwszej potrzeby, a w końcu usuwanie bezpośrednich skutków powodzi. Żołnierze z 22 Karpackiego Batalionu Piechoty Górskiej, mimo że sami znaleźli się w trudnej sytuacji, od kilku tygodni pomagają mieszkańcom Kłodzka i okolic w powrocie do normalności. O tym, jakie działania podejmują, rozmawiamy z ppłk. Grzegorzem Sową, dowódcą jednostki.
Panie Pułkowniku, wszyscy pamiętamy przerażające obrazy spustoszonego przez wodę Kłodzka. A co się działo, zanim powódź nadeszła? Brał pan pod uwagę, że może ona spowodować takie szkody? Żołnierze zdawali sobie sprawę, że mogą zostać zaangażowani do pomocy w usuwaniu jej skutków?
Z racji tego, że 22 Karpacki Batalion Piechoty Górskiej stacjonuje właśnie w Kłodzku, ta sytuacja dotyczyła nas bezpośrednio. Dlatego z wielką uwagą śledziliśmy zarówno informacje meteorologiczne, jak i te dotyczące poziomu wód. Przeżyliśmy powódź w 1997 roku, więc dobrze wiedzieliśmy, jakie mogą być jej konsekwencje, choć przed laty sytuacja wyglądała inaczej. Wówczas deszcz padał przez półtora tygodnia, teraz wszystko potoczyło się o wiele szybciej. Już kilka dni przed powodzią nie tylko my, ale i 163 Batalion Lekkiej Piechoty wojsk obrony terytorialnej utrzymywaliśmy siły w gotowości do ewentualnego działania. Do naszej jednostki skierowano też saperów wyposażonych w łodzie i PTS-y. W gotowości byli też żołnierze 18 Dywizji Zmechanizowanej, którzy odbywali u nas bazowy kurs podoficerski. W sobotę, kiedy wskaźniki alarmowe na rzekach zaczęły się podnosić, w jednostce przebywało dwie trzecie tych wszystkich sił, pozostali żołnierze mieli określony czas stawiennictwa – cztery godziny. Taki rozkaz padł o drugiej w nocy.
I od razu przystąpiliście do działania?
Nasza jednostka znajduje się na wzniesieniu, dlatego stała się pewnego rodzaju hubem ewakuacyjnym. To właśnie u nas stacjonowała większość służb, powstało też lądowisko dla śmigłowców, zarówno wojskowych, jak i policyjnych. Ich uziemianiem zajmował się jeden z naszych żołnierzy, który posiada do tego odpowiednie uprawnienia. To m.in. na pokładach tych maszyn trafiały do nas osoby ewakuowane z okolicznych miejscowości. Zapewnialiśmy im ciepłe napoje, możliwość ogrzania się, a następnie straż pożarna transportowała ich do szkoły podstawowej, gdzie powstał tymczasowy punkt pobytu. Przez pierwsze godziny to były nasze zadania.
A jak zmieniały się one z biegiem czasu?
Pierwsze dni były bardzo ciężkie. Kłodzko zostało odcięte, bo fala powodziowa pozrywała mosty, drogi były zalane. Przestały działać także przekaźniki BTS, nie było zatem łączności komórkowej. Ludzie nie mieli ze sobą kontaktu, nie wiedzieli, co z ich bliskimi. Nasi żołnierze, z uwagi na to, że znają okoliczne tereny, wspólnie z saperami wyposażonymi w łodzie ruszyli w teren, aby rozpoznać sytuację, sprawdzić, kto i gdzie może potrzebować pomocy bądź ewakuacji. Takich osób było sporo. W jednym wypadku, kiedy w mieszkaniu na drugim piętrze utknął sparaliżowany mężczyzna, konieczne było zastosowanie technik linowych, aby go wydostać. Kiedy woda zaczęła opadać, dostarczaliśmy mieszkańcom Kotliny Kłodzkiej artykuły pierwszej potrzeby, wodę, żywność. Ponieważ wiele dróg wciąż pozostawało nieprzejezdnych, rozpoznawaliśmy też alternatywne drogi przejazdów, aby te nasze konwoje mogły dotrzeć w miejsca, gdzie były najbardziej potrzebne. Niestety, do takich miejscowości jak Stary i Nowy Gierałtów czy Bielice nadal nie można było dostać się drogą lądową, więc tam artykuły pierwszej potrzeby trafiały na pokładach śmigłowców.
Wtedy zapadła też decyzja, żeby do Kłodzka wrócili żołnierze, którzy stacjonowali wówczas na granicy polsko-białoruskiej. Nie tylko po to, aby wspierali nasze działania, ale przede wszystkim, by mogli być z bliskimi. Przez to, że znajdowali się tak daleko od rodzin potrzebujących wsparcia, czuli się bezradni.
Żołnierze nie tylko pomagają, lecz pewnie także sami odczuwają skutki powodzi.
Tak, dotyczy to niemal 70 żołnierzy. W domach wielu z nich wody nie było dużo, jednak trzeba pamiętać o tym, że już jej niewielka ilość może doprowadzić do tego, iż wszystkie sprzęty, artykuły gospodarstwa domowego trzeba wymienić, konieczny może być też gruntowny remont. Kilka osób znalazło się w sytuacji, w której nie mają do czego wracać. Ale nie zostawiamy swoich, żołnierze pomagają tym poszkodowanym w powrocie do normalności.
A jak obecnie wygląda sytuacja w Kotlinie Kłodzkiej? Jakie siły są zaangażowane do usuwania skutków powodzi?
W szczytowym momencie, czyli już po tym, jak woda opadła, w działania było zaangażowanych 300 żołnierzy z 22 batalionu, wspierało nas też 100 żołnierzy 25 Brygady Kawalerii Powietrznej. Wówczas w rejon Kotliny Kłodzkiej zostało też skierowanych około 3 tys. terytorialsów. Obecnie pomocy poszkodowanym udziela 150 wojskowych z naszej jednostki. Cały czas współpracujemy też z 16 Dolnośląską Brygadą OT, a także siłami przydzielonymi jej w ramach operacji „Feniks”. Do tego dochodzi też współdziałanie ze Strażą Pożarną, Graniczną, Policją.
Koordynacja działań wszystkich sił, przedstawicieli różnych służb, chyba nie jest prosta?
Wszystko przebiega znakomicie. Podzieliliśmy się zadaniami. Żołnierze WOT-u działają na ulicach, mają przydzielone konkretne sektory, a my, jako że jesteśmy stąd i znamy miejscowych, skupiliśmy się na tym, aby wspierać osoby starsze, matki samotnie wychowujące dzieci, które nie poradzą sobie np. z opróżnianiem zalanych pomieszczeń, piwnic, usuwaniem popowodziowego mułu. Staramy się im też dostarczać artykuły pierwszej potrzeby, które zostały przekazane dla nich przez darczyńców. Na początku były to woda i żywność, teraz przede wszystkim kołdry, koce, poduszki, kuchenki gazowe, agregaty, środki piorące, dezynfekujące, ale też łopaty i miotły. Nie będę ukrywał, że w koordynacji działań bardzo nam pomaga aplikacja SIRON. Na co dzień korzystają z niej służby ratownicze, m.in. GOPR. Jeden z żołnierzy należy do tej formacji i zaproponował wdrożenie takiego rozwiązania. Dzięki temu możemy na bieżąco monitorować, gdzie i jakie zadania realizuje konkretna grupa, a także kierować żołnierzy do kolejnych lokalizacji, gdzie ich wsparcie jest potrzebne. Sama obsługa jest bardzo prosta i odbywa się za pośrednictwem telefonu komórkowego, więc mogliśmy takie rozwiązanie szybko wdrożyć.
A co z samymi żołnierzami? Pewnie woleliby wrócić na poligon, aby się dalej szkolić…
To nie jest tak, że szkolenia nie ma. W końcu wojsko od zawsze było angażowane do działań antykryzysowych. Choć teraz nie używamy słowa ćwiczenia, to jednak jest to wielki sprawdzian, nie tylko dla udzielających pomocy żołnierzy, lecz przede wszystkim także dla oficerów sztabów, wszystkich komórek planistycznych oraz logistyków, którzy muszą zabezpieczyć działania wojska. Różnica jest taka, że teraz nie można przerwać działań i powiedzieć: zaczynamy od początku.
Jakie zatem macie plany na kolejne dni?
Samo Kłodzko jest już w zasadzie uprzątnięte, popowodziowy gruz i muł są wywożone, powoli dzieje się to też na wsiach. Jednak w wielu budynkach, szkołach, przedszkolach konieczne jest skuwanie podłóg, tynków i na tym się teraz skupiamy. Wspieramy też osoby starsze, które nie mają możliwości, by zrobić to samodzielnie. A czasu jest niewiele, bo zima coraz bliżej. Następnie będziemy prawdopodobnie zajmowali się oczyszczaniem terenów przy samych rzekach, o ile pozwolą na to warunki, bo wiele miejsc jest wciąż niedostępnych. Jakiekolwiek będą to zadania, będziemy wspierać tę społeczność. Bo my jesteśmy stąd. Będziemy działać tak długo, jak to będzie konieczne.
autor zdjęć: 22 Karpacki Batalion Piechoty Górskiej
komentarze