Od początku pandemii na pierwszej linii. Pomagają i wypełniają swoją misję. Członkowie organizacji proobronnych. Są cichymi bohaterami ery COVID-u. Dziękujemy za Waszą pomoc! Przyjrzyjmy się osobom, dzięki którym wygrywamy walkę z wirusem. Rozmawiamy z jednym z nich – Adamem Komorem z bytomskiego oddziału organizacji Combat Alert.
Członkowie organizacji proobronnych włączyli się w walkę z epidemią już na samym początku. Jak wyglądało Wasze zaangażowanie?
Adam Komor, członek Combat Alert: W Combat Alert, organizacji, do której należę, powstał pomysł akcji #SekcjaDezynfekcja. Zaoferowaliśmy wsparcie w tej dziedzinie instytucjom, władzom samorządowym, a także osobom prywatnym. Ponieważ istniało potencjalne ryzyko zakażenia, uznaliśmy, że w tej akcji mogą wziąć udział pełnoletni członkowie naszej organizacji. Tylko w pierwszym etapie zaangażowało się w nią ponad 300 osób z oddziałów z całej Polski.
Na co dzień prowadzicie zupełnie inną działalność. Skąd wiedzieliście, jak działać w tak niecodziennej sytuacji jak pandemia?
Faktem jest, że głównie mamy treningi z dziedziny wojskowości, prowadzimy szkolenia strzeleckie, zajęcia z taktyki i w terenie. W ten sposób przygotowujemy się do działań w sytuacjach bojowych. Tymczasem nastał kryzys, można rzec, sytuacja z zupełnie innej bajki, bo dotycząca zagrożenia epidemiologicznego. Działanie w tych zupełnie nowych warunkach stało się dla nas wyzwaniem. Nie chcieliśmy robić czegoś, o czym nie mamy pojęcia, dlatego zaczęliśmy właśnie od szkoleń. Z pomocą instruktorów z innych organizacji, a także żołnierzy i medyków, których mamy w swoich szeregach, zgłębialiśmy tematy dotyczące zagrożenia epidemiologicznego i działań wojsk chemicznych. Chodziło o to, by wiedzieć, z jakimi preparatami będziemy mieć do czynienia podczas dezynfekowania, a także jak na przykład używać odzieży ochronnej. To tylko z pozoru wydawało się oczywiste.
Przykładowo wiosną, na początku epidemii, pojawiło się w internecie mnóstwo filmów instruktażowych, jak poprawnie zdejmować rękawiczki.
Prowadząc dezynfekcję, byliśmy zabezpieczeni od stóp do głów, więc w naszym przypadku w grę wchodziło znacznie więcej elementów odzieży ochronnej. Wiedza, jak prawidłowo założyć, a potem zdjąć kombinezon, była niezbędna. Gdybyśmy bowiem robili to w nieodpowiedni sposób, dotykając tej odzieży na przykład gołą dłonią w danym miejscu, mogliśmy przenieść wirusa na swoje ubranie. Dlatego przez cały czas pamiętaliśmy o rygorystycznych zasadach bezpieczeństwa. Mieliśmy świadomość, że musimy pomagać w bezpieczny sposób, nie narażając siebie i innych.
Co jeszcze było dla Was trudne na tym pierwszym etapie akcji?
Na pewno brak środków ochrony osobistej, choć wówczas był to problem ogólnoświatowy. Borykaliśmy się także z brakiem funduszy na zakup niezbędnych środków. Pakiety startowe kupiliśmy z pieniędzy organizacji, częściowo sfinansowaliśmy je z własnej kieszeni. Z czasem o naszej akcji zrobiło się głośno i otrzymywaliśmy coraz więcej próśb o pomoc. By móc działać w większym zakresie, zorganizowaliśmy zbiórkę pieniędzy. Wsparło nas kilka firm oraz Ministerstwo Obrony Narodowej. Do akcji dołączyły również inne organizacje, a całość naszych prac koordynowało Biuro do spraw Programu „Zostań Żołnierzem Rzeczypospolitej”.
Gdzie prowadziliście dezynfekcje?
Dezynfekowaliśmy różnego rodzaju obiekty, przykładowo szkoły, noclegownie, kościoły. Byliśmy też w Domu Pomocy Społecznej w Bytomiu, gdzie przebywali zarażony personel i część pensjonariuszy. Na czas akcji wszystkich trzeba było przenieść do innych pomieszczeń, zaplanować poszczególne etapy dezynfekcji. Nasze akcje trwały zazwyczaj kilka, kilkanaście godzin w zależności od powierzchni, którą dezynfekowaliśmy, oraz osób zaangażowanych w wykonywanie czynności. Każdy z nas pracuje, a w działania organizacji angażujemy się w czasie wolnym. Z tego powodu niektóre akcje prowadziliśmy etapami, na przykład każdego dnia dezynfekując inne piętro albo inną klatkę schodową.
Jak ludzie reagowali na Waszą pomoc?
Oferowaliśmy pomoc, więc reakcje w każdym przypadku były pozytywne. Bywały jednak momenty, że ludzie po raz pierwszy mieli styczność z przedstawicielami organizacji proobronnej. Nie bardzo wiedzieli, na jakich zasadach działamy, czym się zajmujemy. Często byli zaskoczeni, że robimy to nieodpłatnie jako wolontariusze, podczas gdy za takie same usługi trzeba płacić cywilnym firmom niemałe pieniądze. Przyznam, że takie sytuacje były dla nas okazją do przedstawienia naszej roli jako organizacji stojących u boku armii i wspierających jej działania w kryzysie.
Odpowiedzieliście też na rządowy apel o wsparcie seniorów.
Zanim ruszyła rządowa akcja, mieliśmy już bazę osób potrzebujących wsparcia, którym robiliśmy zakupy i pomagaliśmy w załatwianiu codziennych spraw. Współpracowaliśmy z ośrodkami pomocy społecznej, włączyliśmy się również w kampanię PCK i jako wolontariusze pakowaliśmy paczki żywnościowe dla potrzebujących. Cały czas staramy się reagować na pojawiające się potrzeby. Przykładowo, gdy dowiedzieliśmy się, że starszemu panu spaliło się mieszkanie, stawiliśmy się na miejscu, by pomóc pogorzelcowi w sprzątaniu. Teraz wciąż wspieramy seniorów, choć przyznam, że ta pomoc niestety ogranicza się najczęściej do zostawiania potrzebnych rzeczy pod drzwiami. Czasem zamienimy z seniorami kilka słów w drzwiach lub przez domofon, bo wiemy, jak bardzo potrzebują takiej zwykłej rozmowy. Mamy jednak świadomość, że osoby, którym pomagamy, z racji swojego wieku są grupą wysokiego ryzyka, a my możemy stanowić dla nich potencjalne źródło zakażenia. Dlatego siłą rzeczy musimy ograniczać do minimum bezpośrednie kontakty.
Sytuacja epidemiczna stała się dla was testem Waszych umiejętności i możliwości, a także okazją do pokazania roli, jaką macie do odegrania w ramach wsparcia państwa w czasie kryzysu. Jak Wasza aktywność w czasie epidemii wpłynęła na postrzeganie organizacji proobronnych?
Sądzę, że gdy stawiliśmy się na pierwszej linii frontu walki z pandemią, pokazaliśmy, że nie jesteśmy jedynie osobami, które biegają po lasach i bawią się w wojsko, lecz w sytuacjach kryzysowych stajemy się realnym wsparciem dla społeczeństwa. Świadomość ludzi o roli organizacji takich jak nasza znacznie wzrosła.
Myślę, że udowodniliśmy również, że potrafimy z dnia na dzień dostosować się do działań w nowym, nieznanym dla nas obszarze. Nie była to może kwestia zdobycia czy posiadania jakichś wielkich umiejętności, bo przecież każdy z nas mógł znaleźć taką dziedzinę, w której mógł być przydatny. Niektórzy z nas szyli przecież maseczki, inni robili przyłbice, my dezynfekowaliśmy obiekty. Wszystko więc było efektem chęci i determinacji osób, które zwyczajnie chciały pomóc.
Zapewniam, że cały czas jesteśmy gotowi, by nieść pomoc tam, gdzie będzie ona potrzebna. Podobna zasada przyświeca mi jako terytorialsowi z 13 Śląskiej Brygady OT. Tu także angażuję się w wiele działań pomocowych organizowanych przez wojska obrony terytorialnej.
autor zdjęć: arch. Combat Alert
komentarze