Polska była Francji potrzebna, ale nie niezbędna, natomiast my na sojusz z Paryżem byliśmy skazani. To związek nierówny, w którym Polska cały czas starała się zachować samodzielność – tłumaczy prof. Małgorzata Gmurczyk-Wrońska w rozmowie z Anną Dąbrowską.
Droga do polsko-francuskiego sojuszu, zawartego w lutym 1921 r., zaczęła się cztery lata wcześniej. Co się wtedy wydarzyło?
Prof. Małgorzata Gmurczyk-Wrońska: Rok 1917 był przełomem w I wojnie światowej. W kwietniu Stany Zjednoczone włączyły się do walki, zwiększając potencjał ententy. Przede wszystkim jednak zmieniła się sytuacja w Rosji. Pod koniec roku, po dwóch rewolucjach, kraj ten wycofał się z obozu ententy, a bolszewicy podjęli rozmowy pokojowe z państwami centralnymi. To duży cios dla Francji, którą od XIX w. wiązał sojusz polityczno-wojskowy z Rosją. Porozumienie to było kluczowe dla polityki zagranicznej Paryża, stanowiło bowiem zabezpieczenie przed Niemcami. Dlatego do końca 1917 r. Francja oficjalnie nie wspominała o prawach Polski do niepodległości, aby nie zakłócić dobrych stosunków z Rosją.
Czy to znaczy, że późniejszy sojusz naszych krajów dla Francji był w dużym stopniu porozumieniem zastępczym?
Owszem, Paryż musiał zmodyfikować swoją politykę zagraniczną na wschodzie i postawił na układy sojusznicze z kilkoma mniejszymi państwami, które powstały na gruzach imperium niemieckiego, rosyjskiego i Austro-Węgier: Polską, Czechosłowacją, Rumunią i Jugosławią. Natomiast strona polska już od czasów Napoleona I Francję uważała za swojego naturalnego sojusznika i wiązała z nią duże nadzieje. Podczas I wojny w Paryżu trwały zabiegi polityków związanych z narodową demokracją, m.in. Romana Dmowskiego i wywodzącego się ze Stronnictwa Polityki Realnej Erazma Piltza, aby Francuzi poparli ideę niepodległości naszego kraju. Polscy politycy zdawali sobie oczywiście sprawę, że dopóki Francja nie zerwie z Rosją, trudno będzie mówić o wspólnym sojuszu. Wiedzieliśmy jednak także, że po Rosji jesteśmy naturalnym partnerem dla Paryża. Dlatego można powiedzieć, że pod koniec I wojny Polska i Francja – były skazane na zawarcie wspólnego sojuszu.
Jakie intencje przyświecały obu stronom – traktowały to rozwiązanie jako doraźne czy też opcję na dłużej?
Prawie do końca 1920 r. Francja miała nadzieję, że sytuacja w Rosji się zmieni, władzę obejmą biali i zostanie reaktywowany sojusz obu krajów. W sierpniu 1920 r. Francja uznała nawet rząd białego gen. Piotra Wrangla i myślała o sojuszu z nim. Nie doszło do tego, bo rząd upadł już w listopadzie. Politycy znad Sekwany zgodziliby się nawet na układ z bolszewikami, tutaj pojawiał się jednak problem finansowy. Przed I wojną Francja zainwestowała ogromne pieniądze w rozwój Rosji i jej przemysłu, a kiedy do władzy doszli bolszewicy, znacjonalizowali wszystkie przedsiębiorstwa i odmówili zwrotu kosztów. W tym samym czasie Francja wspierała też Polskę w walce z bolszewikami. W Warszawie działała Francuska Misja Wojskowa, której doradcy pomagali w organizacji, wyszkoleniu i wyposażeniu armii polskiej, wspierała nas też dostawami broni.
Mówiąc o stosunkach z Francją, w Polsce często wspomina się kwestię sympatii polityków tego kraju do nas. Czy w tych wzajemnych relacjach były sentymenty, czy raczej chłodna polityka?
W większości chłodna polityka. Mówi się co prawda, że premier Georges Clemenceau był nam życzliwy i zawsze podkreślał, że zabory były zbrodnią. Na pewno też kolejny szef rządu Alexandre Millerand traktował Polaków jako naród, który zasługuje na niepodległość. Głównie jednak to chłodna kalkulacja wynikająca z naszego położenia geopolitycznego. Polska była im potrzebna do osłabienia Niemiec. Znaczenie miały też czynniki gospodarcze. Na terenach polskich istniały francuskie inwestycje i dlatego zależało im na utrzymaniu nad Wisłą swoich wpływów. Natomiast ze strony polskiej była to często sympatia do Francji, choć nie tylko. Postawiliśmy na sojusz z tym krajem, bo po I wojnie nie mieliśmy za bardzo z kim innym zawrzeć takiego układu.
Paryż chciał zbliżyć Polskę z pozostałymi swoimi „małymi” sojusznikami, ale bez większych rezultatów, dlaczego?
Francji bardzo zależało na układzie zwanym Małą Ententą, w którym znalazły się Czechosłowacja, Rumunia i Jugosławia. Francja chciała, aby jej sojusznicy na wschodzie byli ze sobą mocno związani i tworzyli jeden blok ściśle współpracujący. Wynikało to z dążenia Paryża do ugruntowania wpływów w tym regionie, ale także z jego wymogów bezpieczeństwa. Polska nie weszła jednak do tego porozumienia, głównie z powodu naszych złych stosunków z Czechosłowacją.
Czy po zamachu majowym stosunek Polski do Francji się zmienił, rządy sanacyjne okazały się mniej profrancuskie?
Dla nas kluczowym momentem był 1925 r. i konferencja w Locarno. Nad Sekwaną w tym czasie modyfikowano swoją politykę zagraniczną, stawiając na bezpieczeństwo zbiorowe i gwarancje Ligi Narodów, która miała stać na straży pokoju w Europie. Dlatego szukano odprężenia w stosunkach z Niemcami, co położyło się cieniem na naszym sojuszu z Paryżem, który z założenia był antyniemiecki. W Locarno 16 października 1925 r. Francja, Belgia, Wielka Brytania i Włochy podpisały z Niemcami pakt gwarantujący nienaruszalność granicy między Niemcami a Francją i Belgią. Niemcy odmówiły jednak gwarancji granic z Polską i z Czechosłowacją. Okazało się, że w Europie granice dzielą się na nienaruszalne i na te, które naruszyć można. Traktat podważył więc zaufanie Polaków do Francji oraz Ligi Narodów. Zostaliśmy też zmuszeni do podpisania aneksu do układu polsko-francuskiego z 1921 r. zwanego traktatem gwarancyjnym. W zawartym w 1921 r. sojuszu znalazł się zapis, że w wypadku, gdy któreś z państw zostanie zaatakowane przez Niemcy, drugie automatycznie ruszy mu z pomocą. W Locarno zniesiono zasadę automatyzmu i ustalono, że gdyby jedna ze stron została napadnięta, sprawa będzie rozpatrzona na forum Ligi Narodów i dopiero, kiedy ona uzna, że to rzeczywiście agresja, drugie państwo udzieli pomocy. Uważa się, że układy lokarneńskie otworzyły Niemcom drogę do rewizji granicy z nami i były wielką porażką polskiej polityki zagranicznej obozu przedmajowego.
Armia polska we Francji – przegląd wojsk idących na front.
Czy to znaczy, że nasz sojusz z Francją osłabł?
Nie od razu. Aż do początku lat trzydziestych XX w. Józef Piłsudski dążył do jego wzmocnienia, nie zależało jednak na tym Francji. Kiedy Piłsudski zorientował się, jaka jest tendencja polityki zagranicznej nad Sekwaną, nastąpiła modyfikacja założeń w naszej polityce zagranicznej. Polska weszła na drogę „polityki równowagi” czy „równych odległości” między sąsiadami. W 1932 r. podpisaliśmy pakt o nieagresji z Rosją sowiecką, a dwa lata później deklarację o niestosowaniu agresji z Niemcami. Oba porozumienia były w tym czasie naszym priorytetem, a uzupełniały je układy z Francją i Rumunią. Rozdźwięk w dwustronnych stosunkach wywoływał też sposób, w jaki traktował nas Paryż. Piłsudski domagał się m.in. wpływu na to, co robi działająca w Warszawie Francuska Misja Wojskowa, natomiast Francuzi uważali, że jest to ich placówka i nie powinniśmy się wtrącać w jej działania. Chcieliśmy być dla Francji równorzędnym partnerem, a oni w stosunkach z nami przyjmowali pozycję państwa protektora, który młodej Polsce musi udzielać wskazówek.
W jakich sferach próbowano wpływać na naszą politykę?
W pewnym stopniu na stosunki z Rosją. Zachęcano nas do ich ocieplenia; nie rozumiano, skąd w Polsce taka fobia antyrosyjska. Francja w 1924 r. nawiązała stosunki dyplomatyczne z Rosją, a dzięki szefowi sowieckiej dyplomacji Maksimowi Litwinowowi wchodziła na europejskie salony. Rosja znalazła się też w Lidze Narodów i Zachód zaczął zabiegać o dobre stosunki z Moskwą. Szczególnie Paryżowi zależało, aby przyciągnąć Rosję do współpracy przeciwko Niemcom.
W Polsce na próby zbliżenia Francji z Rosją patrzono z niechęcią. Czy były realne zabiegi, aby nie dopuścić do tego sojuszu?
Nie, na to byliśmy za słabi. Natomiast za każdym razem, kiedy Francuzi próbowali wpływać na nasze stosunki z Rosją, staraliśmy się zachować niezależność. Kiedy w 1932 r. podpisywaliśmy układ z Rosją, Paryż chciał, aby ten układ został włączony w szerszy pakt z Francją i Ligą Narodów, powiązany z wielostronnymi układami w ramach polityki zbiorowego bezpieczeństwa. Nie zgodziliśmy się na to, co nad Sekwaną wywołało duże niezadowolenie. Francja miała koncepcję układu zbiorowego bezpieczeństwa polegającą na tym, że każde państwo zawrze z innym układ bilateralny, a wszystkie zostaną powiązane w jeden system. Natomiast nasza dyplomacja wolała zawierać pojedyncze sojusze bilateralne, czyli tylko te, które bezpośrednio nas dotyczą.
Defilada wojsk francuskich na placu króla Stanisława Leszczyńskiego w Nancy podczas wizyty generalnego inspektora Sił Zbrojnych RP gen. Edwarda Śmigłego-Rydza we Francji.
W 1939 r. Francja podpisała z Polską protokół do umowy sojuszniczej zacieśniający zobowiązania wojskowe. Czy już w tym momencie wiedziano, że te gwarancje są fikcyjne i nie do zrealizowania w takim stopniu, jak liczyli Polacy?
Oczywiście, że tak. W protokole wojskowym podpisanym 19 maja w Paryżu wrócono do zasady automatyzmu i zapisano, że jeśli Niemcy zaatakują któryś z krajów, drugi ruszy mu z pomocą. Dodajmy jednak, że zapisano tam, iż w przypadku agresji Niemiec na Polskę Francja ogłosi mobilizację i wesprze nas po 15 dniach. Celem Francji nie było jednak wsparcie Polski, ale uspokojenie nas i zatrzymanie w koalicji antyniemieckiej. Temu służyły zapewnienia o udzieleniu nam pomocy, choć w Paryżu świetnie wiedzieli, że Polska będzie skazana na walkę samotną. Po 15 marca 1939 r., kiedy Adolf Hitler złamał układy monachijskie i wkroczył do czeskiej Pragi, wiadomo było, że wojna wybuchnie. Francuzi obawiali się, że Hitler zaatakuje też ich kraj. Dlatego zależało im, aby wojna wybuchła jak najdalej od ich granic i trwała tam jak najdłużej. Kiedy my zabiegaliśmy o współpracę z Wielką Brytanią i reaktywowanie umowy z Francją, równolegle trwały rozmowy między tymi dwoma krajami. Chciano, aby Niemcy wykrwawiły się na wschodzie, podczas, jak sądzono, 3–4-miesięcznej kampanii, a w tym czasie Francja jeszcze bardziej się wzmocni. Dlatego Francuzi byli potem rozczarowani, że walczyliśmy tylko miesiąc.
Czy są dokumenty, że Francja i Anglia porozumiały się?
Tak, mamy dokumenty sztabowe z zapisami i ustaleniami. Zdecydowano, że oba kraje zachowają postawę defensywną, nie włączą się do wojny w pierwszym okresie, a jak ona wybuchnie – będą podtrzymywać wśród Polaków przeświadczenie o mającym nadejść wsparciu. Zgodnie z ustaleniami 3 września Francja i Wielka Brytania wypowiedziały wojnę III Rzeszy. Ogłoszono mobilizację, przetransportowano wojska na granicę, doszło do niewielkich potyczek i walki
zamarły.
Patrząc na te ponad 20 lat współpracy polsko-francuskiej, można się zastanawiać: czy mogliśmy inaczej i lepiej poprowadzić nasze stosunki z Francją?
Uważam, że w tamtych czasach nie istniała alternatywa. Nasza sytuacja w okresie międzywojennym była trudna. Byliśmy krajem położonym pomiędzy dwoma totalitarnymi reżimami, które nie pogodziły się z ustaleniami traktatu wersalskiego i traktowały Polskę jako twór tymczasowy. Rosja sowiecka i Niemcy właściwie przez cały okres międzywojenny dążyły do destrukcji systemu wersalsko-ryskiego. Dlatego opcja antysowieckiego sojuszu z Rumunią i sojuszu z Francją przeciwko Niemcom w polskiej polityce zagranicznej była właściwa. Nasze stosunki z Czechosłowacją były bardzo napięte, a obie strony nieprzychylnie do siebie nastawione. Zgoda na bliższe porozumienie z Rosją sowiecką skutkowałaby wkroczeniem ich wojsk na nasze terytorium w ramach „wspierania sojusznika” i utratą niepodległości. Z kolei przy ściślejszej współpracy z Niemcami stalibyśmy się jak Francja Vichy. Cokolwiek byśmy zrobili w 1939 r., nie istniała dobra opcja. Polska była Francji potrzebna, ale nie niezbędna, natomiast my na sojusz z Paryżem byliśmy skazani. Brakowało więc symetrii w tym układzie. To związek nierówny, w którym Polska cały czas starała się zachować samodzielność.
autor zdjęć: NAC, Michał Niwicz
komentarze