Dokonania pilotów polskich dywizjonów myśliwskich w czasie II wojny światowej, zwłaszcza w bitwie o Anglię, nieco przyćmiły historię dywizjonów bombowych Polskich Sił Powietrznych. A to właśnie z załóg bombowych stworzono jedną z najbardziej niezwykłych jednostek w historii lotnictwa – 1586 Eskadrę Specjalnego Przeznaczenia. Tadeusz Dytko w książce „Liberatorem do Polski. Prawdziwa historia Małego Janka z RAF” przybliża postać jednego z asów nie tylko tej eskadry, ale całego alianckiego lotnictwa specjalnego – chor. pil. Jana Cholewy.
Tego, urodzonego 7 grudnia 1920 roku w Ustroniu, lotnika wyróżniał niski wzrost, dlatego koledzy nazywali go „Małym Jankiem”. W lotniczej profesji towarzyszyło mu niesamowite szczęście. Cholewa wykonał w czasie II wojny światowej 110 lotów operacyjnych, w tym 35 razy latał do Polski, z czego osiem razy ze zrzutami dla powstańców warszawskich. To prawdziwy rekord w skali całego lotnictwa bombowego i specjalnego aliantów. Wystarczy wspomnieć, że duża grupa lotników ginęła już w pierwszej turze lotów bojowych nad okupowaną Europę. Nieliczni z tych, którzy przeżyli, decydowali się latać w drugiej turze. „Mały Janek” wylatał pełne trzy tury, w których znalazły się loty do Polski – najbardziej niebezpieczne, wymagające największego mistrzostwa lotniczego i poświęcenia.
Za nadzwyczajne męstwo Jan Cholewa został odznaczony między innymi Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari, czterokrotnie Krzyżem Walecznych, czterokrotnie Medalem Lotniczym oraz brytyjskim Distinguished Flying Cross. Już pośmiertnie – Warszawskim Krzyżem Powstańczym, za ofiarne loty na pomoc powstańczej Warszawie. Skąd tyle siły i hartu ducha znalazło się w sercu „Małego Janka”? To nie mógł być tylko i wyłącznie łut szczęścia, przysłowiowe urodzenie się pod szczęśliwą gwiazdą. Tak może być tylko w filmach lub powieściach, a nie w prawdziwym życiu. Marzenia nie spełniają się same, lecz trzeba o nie walczyć i niewielu potrafi wytrwać w tej walce do końca. Jan Cholewa należał do tych, którzy wbrew wszelkim przeciwnościom spełnili swe marzenie. A naprawdę początkowo niewiele wskazywało na to, że ten pochodzący z biednej robotniczej rodziny chłopak, zasiądzie za sterami samolotu.
Pierwszym, wielkim atutem książki Tadeusza Dytki jest sugestywne przedstawienie determinacji młodego ślusarza z fabryki w Trzcińcu, by latać i zostać jednym z „podniebnych rycerzy”. Wojna początkowo przerywa jego lotniczą edukację, ale kiedy udaje mu się przedrzeć do Francji, a następnie do Anglii, jego przeznaczenie wypełnia się i Cholewa po przeszkoleniu zostaje pilotem 300 Dywizjonu Bombowego „Ziemi Mazowieckiej”. I tutaj drugą niebagatelną wartością książki jest to, że autor włączył do niej pamiętnik Cholewy, w którym przyszły bohater przestworzy zapisywał swe refleksje z okresu kampanii wrześniowej i szkolenia na pilota bombowca. „Kartki z wojennego pamiętnika” rozpoczynają się 1 września 1939 roku, a kończą 10 kwietnia 1942, kiedy Cholewa zostaje pełnoprawnym pilotem i może rozpocząć loty bojowe. W tym dniu zapisał między innymi: „Od dzisiaj mam prawo nosić srebrną gapę pilota. Otrzymałem awans na stopień sierżanta-pilota. Mam niespełna dwadzieścia dwa lata i osiągnąłem to, o czym od dzieciństwa marzyłem, za czym tęskniłem przez te wszystkie lata. Już nie muszę się martwić, iż znowu wyląduję w obronie przeciwlotniczej albo w broni pancernej. Mam już swój zawód i swoje miejsce w wojnie”.
Chłopak z Ustronia okazuje się „lotniczym diamentem”. Po wylataniu pełnej tury lotów w dywizjonie bombowym, „Mały Janek”, na początku 1944 roku zgłasza się na drugą turę lotów do 1586 Eskadry do Zadań Specjalnych. I tutaj należy podkreślić kolejny atut opowieści „Liberatorem do Polski”. Dytko umiejętnie połączył biografię asa nie tylko z wyjątkową historią tej eskadry, ale całością działań RAF-u i Polskich Sił Powietrznych na rzecz okupowanej Polski. Loty z cichociemnymi i zaopatrzeniem dla Armii Krajowej rozpoczęły się jesienią 1941 roku i należały do najtrudniejszych i najniebezpieczniejszych zadań w całym lotnictwie sprzymierzonych. Autor słusznie podkreśla, że kursy ze skoczkami i zaopatrzeniem dla partyzantów we Francji, Włoszech, czy w Jugosławii, załogi samolotów traktowały jako „odpoczynek” w porównaniu z tym, co musiały przeżywać na trasie do Polski.
Po wybuchu powstania warszawskiego, chor. pil. Cholewa znalazł się wśród trzech najbardziej doświadczonych załóg eskadry, które w nocy z 3 na 4 sierpnia 1944 roku wysłano, by zrzucały zaopatrzenie bezpośrednio nad walczącą stolicą. W tym okresie „Mały Janek” należał już do wąskiej elity pilotów – „szaleńców”, którzy zdecydowali się na trzecią turę lotów i mieli prawo do wymalowania na kadłubie swej maszyny trupiej czaszki. Sensu tego wymownego emblematu nikomu nie trzeba tłumaczyć… Cholewa jeszcze siedem razy latał z włoskiej bazy nad Warszawę, a 31 sierpnia zasiadł za sterami maszyny, która była marzeniem każdego bombowego pilota – Liberatora. Od tego czasu latał tylko na tej maszynie, a ostatni lot bojowy wykonał w nocy z 17 na 18 lutego 1945 roku.
Opowieść o bohaterstwie Jana Cholewy i jego towarzyszy broni nie mogła mieć happy endu, o którym oni marzyli – że po zakończeniu wojny wrócą na swych maszynach do wolnej Polski. Cholewa przypłynął do kraju statkiem w 1947 roku i zamieszkał w rodzinnym Ustroniu. Jako były lotnik Polskich Sił Powietrznych na Zachodzie z miejsca stał się „wrogiem nr 1” dla Urzędu Bezpieczeństwa. Po przesłuchaniach na UB do końca życia nosił na twarzy bliznę po uderzeniu kolbą karabinu… Po odwilży w 1956 roku mógł wreszcie wrócić do w miarę normalnego życia. Jego znaczącą część poświęcił teraz na pracę z młodzieżą: stworzył w Ustroniu harcerski Szczep im. 316 Dywizjonu Myśliwskiego „Warszawskiego”, a następnie został instruktorem Aeroklubu Bielskiego. Jan Cholewa zmarł niespodziewanie na zawał serca w wieku 45 lat, 1 października 1966 roku.
Tadeusz Dytko z pasją i znawstwem opisał życie jednego z asów lotniczych II wojny światowej, co nie może dziwić, jeśli przeczyta się biografię autora. On także urodził się w Ustroniu i jest weteranem misji zagranicznych Wojska Polskiego. Można więc przypuszczać, że Dytko pisząc o motywacjach i emocjach kierujących poczynaniami swego wielkiego krajana, wie o czym mówi z własnych doświadczeń. Zresztą nieprzypadkowo na końcu książki znalazły się biogramy „Spadochroniarzy, którzy oddali życie służąc w misjach poza granicami kraju”.
Chor. pil. Jan Cholewa był jednym z weteranów, którzy mogą i powinni patronować oraz być wzorem dla współczesnych żołnierzy Wojska Polskiego.
Tadeusz Dytko, „Liberatorem do Polski. Prawdziwa historia Małego Janka z RAF”, Wydawnictwo AA, Kraków 2018.
komentarze