Żołnierze z Akademii Wojsk Lądowych zwyciężyli w klasyfikacji uczelni wojskowych w zawodach Italian Raid Commando. Polacy rywalizowali z 44 drużynami wojskowych z całego świata. Zawodnicy zmagali się w kilkunastu konkurencjach, m.in. strzelaniu, organizacji posterunku kontrolnego, wykonaniu zasadzki oraz udzielaniu pierwszej pomocy na polu walki.
Italian Raid Commando to jedne z najtrudniejszych górskich zawodów w Europie. Odbywają się one co roku we włoskiej Lombardii z udziałem żołnierzy z uczelni wojskowych, jednostek bojowych oraz rezerwistów. Do tegorocznej, 32 edycji, przystąpiły 44 drużyny z całego świata. Do Włoch przyjechali m.in. Brytyjczycy, Niemcy, Holendrzy, Belgowie, Litwini, Szwajcarzy, Hiszpanie i Estończycy. Nie zabrakło Polaków, żołnierzy z Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu. Jednak w odróżnieniu od lat ubiegłych, kiedy uczelnię reprezentowali podchorążowie, tym razem drużyna składała się z kadry Akademii, żołnierzy Zakładu Szkoleń Specjalistycznych Instytutu Dowodzenia. To wykładowcy: mjr Mirosław Halot, kpt. Dawid Ząbek, kpt. Piotr Stykowski oraz instruktor – chor. Robert Lisiecki. – Brałem udział w trzech edycjach tych zawodów, ale moi koledzy z ekipy to debiutanci. Na pewno jednak mają wielkie doświadczenie, zdobyte między innymi podczas misji poza granicami kraju – mówi kpt. Stykowski, instruktor wspinaczki oraz narciarstwa.
Drużyny nie miały zbyt wiele czasu na przygotowania. – Nie było mowy o jakichkolwiek wspólnych treningach. Ale na szczęście czuliśmy się mocni kondycyjnie. Głównie dlatego, że średnio pięć miesięcy w roku spędzamy w Górskim Ośrodku Szkolenia „Wysoki Kamień” w Szklarskiej Porębie, gdzie prowadzimy regularne szkolenia oraz letnie i zimowe kursy doskonalące dla żołnierzy zawodowych. Prowadzimy też praktyczne zajęcia z podchorążymi, choćby te z zakresu wspinaczki, przetrwania czy organizacji patroli rozpoznawczych w górach – wymienia kpt. Stykowski.
Kilkanaście godzin na nogach
Dwudniowe zmagania tradycyjnie rozpoczęły się na strzelnicy. Uczestnicy mieli do wykonania sześć strzelań z różnych typów broni. Do dyspozycji mieli np. broń snajperską, karabinki i broń krótką. – Strzelaliśmy na celność i skupienie oraz na czas, ale mieliśmy też strzelania sytuacyjne całą grupą jednocześnie. To była pierwsza punktowana konkurencja. Poszło nam bardzo dobrze – mówi kpt. Ząbek, instruktor SERE.
O północy ponad 170 uczestników zawodów wyruszyło na trasę marszu. Każdy z wojskowych miał ze sobą plecak ważący nie mniej niż 10 kilogramów, a w nim m.in. sprzęt do wspinaczki, GPS, latarkę, trochę ubrań, jedzenie i picie. Trasa marszu wynosiła 43 kilometry. – Idea tego marszu polega na tym, by wykonać go w jak najkrótszym czasie. Nie było przerw na odpoczynek czy sen, bo o ostatecznym wyniku mogła zdecydować każda minuta – zauważa mjr Mirosław Halot, instruktor SERE oraz skoków spadochronowych.
Podczas marszu zawodnicy musieli wykonywać różne zadania, takie jak przeprawa przez rzekę czy przygotowanie szturmu na wskazany przez organizatorów obiekt. Ale to nie wszystko. Uczestnicy mieli też zorganizować posterunek obserwacyjny i zasadzkę na uzbrojoną grupę oraz udowodnić, że potrafią stosować procedury Medevac. – Ta konkurencja była przygotowana bardzo profesjonalnie. Podczas patrolu trafiliśmy na rannego, jego charakteryzacja była tak dobra, że pomyśleliśmy, że faktycznie jest ciężko poszkodowany. Musieliśmy sklasyfikować obrażenia, udzielić pierwszej pomocy i za pomocą radia wezwać Medevac – opowiada chor. Lisiecki, instruktor SERE i wspinaczki.
Potem wojskowi ruszyli w dalszą drogę. – Mogłoby się wydawać, że skoro biorę udział w zawodach już po raz kolejny, będzie mi łatwiej. Ale zadania co roku są inne, a o szczegółach konkurencji dowiadywaliśmy się na chwilę przed przystąpieniem do ich wykonania. Poza tym organizatorzy lubią zaskakiwać nowościami. W tym roku jedną z nich było na przykład przygotowanie punktu kontrolnego – mówi kpt. Stykowski. Uczestnicy musieli zatrzymać pojazd, przeszukać go i – w zależności od tego, co znajdą – odpowiednio zareagować. Polscy żołnierze znaleźli broń i granaty, musieli więc zatrzymać podejrzanych.
Organizatorzy zaskoczyli zawodników także pod koniec kilkunastogodzinnego marszu. – Podjechał pod nas samochód, którego kierowca, według naszych informacji, miał nas zawieźć na miejsce zbiórki. Tymczasem, jak się okazało, czekały na nas jeszcze trzy zadania. Po wcześniejszym, dużym wysiłku musieliśmy więc na nowo mobilizować swoje siły – relacjonuje kpt. Stykowski.
Najpierw pojazd, którym poruszali się zawodnicy, wpadł w zasadzkę, potem żołnierze musieli po raz kolejny wykazać się w udzielaniu pierwszej pomocy. Natomiast ostanie trzy kilometry przed metą organizatorzy wyznaczyli jako odcinek czasowy – trzeba go było przebiec jak najszybciej. Na metę polska drużyna dotarła około godziny 16.00.
Największe wyzwanie? Brak wody
W opinii chor. Lisieckiego konkurencje nie były aż tak trudne, wyzwaniem był natomiast teren, w jakim przyszło działać zawodnikom. – Zawody odbywają się w górach w okolicach Alp. To teren z dużymi różnicami wysokości i podejściami na dwa tysiące metrów. Wysiłek był naprawdę ogromny – mówi chor. Lisiecki. Zawodnikom doskwierał też brak wody. – Niestety mapy, które otrzymaliśmy, okazały się stare. Pokazywały dużą liczbę cieków wodnych, więc na trasę zabraliśmy tylko po 2 litry wody. Tymczasem okazało się, że było dość sucho i większość strumieni wyschła – opowiada kpt. Stykowski. Nie zawsze też można było liczyć na GPS. – Bywa, że w warunkach górskich nie jest on w stanie dokładnie pokazać odległości. A podczas zawodów nawet 40–50 metrów robi dużą różnicę. Na szczęście mieliśmy wśród nas świetnego topografa – opowiada kpt. Stykowski. Mocnymi stronami Polaków okazały się też kondycja, umiejętności strzeleckie i taktyczne. Jednak, jak zauważa chor. Lisiecki, na ostateczny sukces wpłynęły też inne czynniki. – Udało nam się stworzyć fajny, zgrany zespół. Cały czas wspieraliśmy się nawzajem, motywowaliśmy do działania. I choć byliśmy ogromnie zmęczeni, nie traciliśmy hartu ducha – zaznacza podoficer.
Co polska drużyna mogła zrobić lepiej? – Błędy popełniliśmy w sprawach, na które zwróciliśmy mniejszą uwagę. Chodzi o limit czasowy przy wypełnianiu raportów. Na przygotowanie ostatniego mieliśmy 5 minut, ale chcieliśmy zrobić to jak najlepiej i w końcu spóźniliśmy się 30 sekund. Gdyby to zadanie poszło nam lepiej, nasze szanse na wyższe miejsce w klasyfikacji ogólnej byłyby większe – mówi kpt. Stykowski.
Ostatecznie Polacy zajęli pierwsze miejsce w klasyfikacji uczelni wojskowych i piąte w generalnej. To najlepszy wynik polskiej drużyny w historii zawodów.
autor zdjęć: arch. AWL
komentarze