Ponad pół tysiąca kadetów z uczelni wojskowych całego świata rywalizowało w prestiżowych zawodach Sandhurst organizowanych przez West Point. Wśród zawodników po raz pierwszy startowali polscy podchorążowie z wrocławskiej AWL. Zajęli 18. miejsce pośród 64 drużyn. – Ciężko pracowaliśmy, trud się opłacił – mówi sierż. pchor. Maciej Łukaszewicz, kapitan polskiego zespołu.
Prestiżowe zawody Sandhurst organizowane są przez amerykańską uczelnię West Point od 50 lat. Odbywają się konkurencje na lądzie i w wodzie, a ich celem jest sprawdzenie wojskowego wyszkolenia uczestników, ich sprawności psychicznej i fizycznej, a także współpracy w grupie. W tegorocznej edycji po raz pierwszy wzięli udział polscy podchorążowie z wrocławskiej Akademii Wojsk Lądowych. Byli jednym z 64 zespołów reprezentujących wojskowe uczelnie z całego świata. W zmaganiach konkurowali z kadetami m.in. z USA, Australii, Brazylii, Chile, Kolumbii, Korei Południowej, Niemiec, Japonii, Meksyku i Wielkiej Brytanii.
Zadania na trasie 40 kilometrów
Zanim zawody rozpoczęły się na dobre, organizatorzy skrupulatnie sprawdzili wyposażenie uczestników. Obowiązkowy był zestaw startowy, zawierający m.in. przydzieloną broń – karabinki M4, hełm, cztery magazynki broni i kamizelkę taktyczną. Do tego, zgodnie z regulaminem, plecak, który musiał ważyć co najmniej 12 kg. – W praktyce był znacznie cięższy. Podchorążowie mieli np. zapasową odzież, mundury i buty, śpiwory i karimaty oraz racje żywnościowe. Do tego dodatkowe wyposażenie – według decyzji dowódcy teamu – taśmy, liny, które mogłyby się przydać w trakcie zawodów – mówi mjr Aleksander Ziemiński, wykładowca Instytutu Dowodzenia AWL i opiekun drużyny.
Rywalizacja trwała w sumie 36 godzin, z krótkimi tylko przerwami na odpoczynek. Konkurencje były rozgrywane na dystansie 40 km. Było ich w sumie 11, a wśród nich strzelanie z broni strzeleckiej (pistolet M9 i karabin M4), rzut granatem czy pokonywanie jeziora łodzią Zodiak. – Najpierw jednak organizatorzy pokazali wszystkim uczestnikom 58 podobnych do siebie obrazków, które musieliśmy zapamiętać. Na początku każdy z nas jeszcze o nich myślał, ale w miarę upływu czasu i kolejnych konkurencji skupialiśmy się na wykonywaniu zadań. Na koniec dnia, gdy byliśmy już zmęczeni, musieliśmy odtworzyć ten układ graficzny. Nie zrobiliśmy żadnego błędu – opowiada sierż. pchor. Wiktoria Kryształa, jedna z dwóch startujących kobiet w polskim zespole.
Dziewięcioosobowe teamy musiały też zdać sprawdzian ze znajomości procedur: medycznych, wezwania ognia z pola walki oraz czytania rozkazu bojowego. Tym ostatnim poprzedzona była każda konkurencja. W dwustronicowym dokumencie były zawarte szczegółowe informacje, wskazujące co w danym zadaniu jest najważniejsze. W jednych liczył się czas, w innych precyzja, a jeszcze w kolejnych liczba powtórzeń. – Ale żeby nie było zbyt łatwo, poszczególne ćwiczenia też miały swoją wagę. Trzeba było więc kalkulować, co się bardziej opłaca. Czy np. noszenie opon, czy ciężarów? Na pewno ten etap zadania wymagał szybkiego myślenia, analizowania i podejmowania błyskawicznych decyzji. A nie było to proste, bo na przeczytanie rozkazu, zrozumienie go i podzielenie ról między członków zespołu były zaledwie trzy minuty. Z dokładnym zrozumieniem rozkazów problem mieli nawet sami Amerykanie – mówi sierż. pchor. Łukaszewicz. Poza samym wykonaniem zadania instruktorzy, obecni na każdym punkcie, oceniali też przestrzeganie norm, wytrzymałość zawodników, współpracę w drużynie oraz to, jak dowódca rozdziela zadania i jak sprawdza się w roli lidera.
Mocna strona – nawigacja
Część konkurencji podchorążowie wykonywali nocą, np. zadania z nawigacji. – Już na starcie zawodów musieliśmy oddać wszelkie zegarki, telefony komórkowe, GPS-y. Do dyspozycji mieliśmy jedynie mapę topograficzną i busolę. Nie było łatwo, bo poruszaliśmy się zupełnie po ciemku, w terenie lesistym, poprzecinanym pagórkami i skałami – opowiada sierż. pchor. Tomasz Kuś. Z 20 punktów terenowych, które powinni zaliczyć, podchorążowie musieli dotrzeć do jednego najwyżej ocenianego, znajdującego się na końcu trasy, a dopiero po jego osiągnięciu odnaleźć pozostałe. – Nasi nawigatorzy zrobili jednak świetną robotę. Wcześniej, podczas przygotowań w Szklarskiej Porębie, wyznaczałem im trasy, określałem różne współrzędne i zadaniem żołnierzy było prowadzenie całej grupy. Wysiłek się opłacił, zajęliśmy szóste miejsce – mówi sierż. pchor. Maciej Łukaszewicz, kapitan zespołu.
Na uczestników czekał też specjalny tor przeszkód, tzw. Obstacle Course. Zawodnicy musieli np. przeczołgać się na plecach pod drutem kolczastym, przejść przez pochyłą dwumetrową ściankę oraz szereg bali umieszczonych poziomo nad ziemią. Wszystkie przeszkody należało pokonać zespołowo, liczył się czas ostatniego zawodnika. – Odpowiednią technikę mogliśmy przećwiczyć podczas trzydniowych treningów zgrywających, które prowadzili instruktorzy z West Point. Poza tym te treningi pozwoliły także na zapoznanie się z bronią, wykonanie strzelań z pistoletu i karabinka M4, jak również sprawdzenie się z procedur taktycznych według wytycznych amerykańskich – mówi kpt. Artur Zielichowski z Instytutu Dowodzenia, instruktor i drugi opiekun polskiego zespołu.
Podczas tegorocznej edycji organizatorzy duży nacisk położyli na zadania crossfitowe, polegające na wykonywaniu szeregu intensywnych ćwiczeń z dużą liczbą powtórzeń. – Właściwie każda konkurencja wymagająca precyzji była poprzedzona ćwiczeniami, które miały nas wybić z rytmu. Jeśli więc mieliśmy zadania strzeleckie, wymagające maksymalnego skupienia uwagi, to chwilę wcześniej musieliśmy np. przenosić opony, kanistry z wodą, skrzynki z amunicją. W ten sposób organizatorzy chcieli nas zmęczyć przed kolejnymi wyzwaniami – mówi sierż. pchor. Łukaszewicz.
Polacy z brązową odznaką
Finalnie Polacy uplasowali się na 18. pozycji i zdobyli brązową odznakę Sanduhurst (pierwsze siedem zespołów otrzymuje złotą odznakę, kolejne siedem – srebrną, ostatnia siódemka – brązową). Polscy podchorążowie, obok Włochów i Brazylijczyków, byli zespołem debiutującym na zawodach. – Z tej trójki wypadliśmy najlepiej. A przed nami znalazły się bardzo silne zespoły z USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, które w zawodach biorą udział od początku. Dlatego uważam, że taka lokata to wielki sukces naszych podchorążych – mówi mjr Ziemiński.
Jak przyznają członkowie zespołu, kluczem do sukcesu okazało się m.in. niesamowite zgranie zespołu. – Studiujemy na tym samym, czwartym roku, przez kilka miesięcy wspólnie trenowaliśmy. Czasem nie musieliśmy używać słów, by przekazać sobie informacje, wystarczyło na siebie spojrzeć. To dowodzi, że dobrze się poznaliśmy – mówi sierż. pchor. Krzyształa. Z kolei sierż. pchor. Kuś dodaje, że niemała w tym zasługa dowódcy teamu. – Podczas takich zawodów bardzo ważne jest działanie w grupie i dobre dowodzenie. Maćkowi udało się zbudować zgrany zespół. Wszyscy mieliśmy wspólny cel i każdy tak samo dążył do jego osiągnięcia – podkreśla sierż. pchor. Kuś.
Dowódca zespołu przyznaje, że zawody Sandhurst to doskonały sprawdzian umiejętności przywódczych, hartu ducha i umiejętności pracy w zespole w warunkach skrajnego zmęczenie psychofizycznego. – Jestem przekonany, że zdobyte podczas przygotowań i samych zawodów doświadczenie pozwoli na przeniesienie przynajmniej części pomysłów do naszej przyszłej pracy na stanowiskach dowódców plutonów – zaznacza sierż. pchor. Łukaszewicz. – Tak jak obiecywałem, tanio skóry nie sprzedaliśmy. Teraz będziemy w szczegółach analizować udział podchorążych w zawodach. Po to, by za rok jeszcze lepiej móc się do nich przygotować – dodaje mjr Ziemiński.
autor zdjęć: arch AWL
komentarze