Podobno Konfucjusz zapytany, co należy uczynić, aby uzdrowić nieprawidłową sytuację, powiedział, że należy przywrócić słowom ich prawdziwy sens. Jedną z banalnych obserwacji, jaką można poczynić we współczesnej Polsce, jest potrzeba naprawy debaty publicznej i jakości dziennikarstwa. Dotyczy to także niektórych uchodzących za poważne mediów opiniotwórczych. Dobrym przykładem tej sytuacji są robione kierownictwu MON, w szczególności ministrowi Tomaszowi Szatkowskiemu, wyrzuty tytułem spotkań z Daną Rohrabacherem, często określanym mianem „przyjaciela Putina”. Słowem, któremu w tym kontekście należy przywrócić prawdziwy sens, jest „dyplomacja”. Słownik Języka Polskiego podaje dwie definicje tego terminu:
1. działalność przedstawicieli danego państwa reprezentujących jego interesy za granicą; też: instytucje, urzędy oraz ich pracownicy zajmujący się taką działalnością;
2. umiejętność zachowania się w trudnej sytuacji tak, aby nikogo nie urazić i osiągnąć zamierzony cel.
Obie definicje idealnie opisują konieczność spotykania się z Daną Rohrabacherem. Ten wpływowy amerykański kongresmen, który ma bezpośrednie dojście do prezydenta Trumpa, jest przewodniczącym podkomisji ds. Europy, Eurazji i Nowych Zagrożeń w Komisji Spraw Zagranicznych Izby Reprezentantów Kongresu Stanów Zjednoczonych. W amerykańskim systemie politycznym oznacza to, że jest on jednym z najistotniejszych decydentów w zakresie przyznawania przez Kongres budżetu dla realizowania polityki USA wobec naszego regionu. To jego należało przekonywać co do naszych racji w zakresie ustanowienia wzmocnionej wysuniętej obecności NATO (eFP) i dyslokacji w Polsce Pancernej Brygadowej Grupy Bojowej (ABCT), dzięki którym dziś na terytorium RP stacjonują wojska amerykańskie, brytyjskie i rumuńskie. To jeden z największych sukcesów polityki obronnej prowadzonej przez ministra Antoniego Macierewicza, można odnieść wrażenie, że wciąż niedoceniany. To od Dany Rohrabachera w dużym stopniu zależy, czy NATO nadal będzie realizowało politykę odstraszania, czy znajdą się środki na obecność wojsk USA w Polsce w kolejnych rotacjach i czy współpraca wojskowa między naszymi państwami nadal będzie się rozwijać. A jeśli, jak twierdzą niektórzy redaktorzy i komentatorzy, wspomniany kongresmen wykazuje sympatie prorosyjskie, to tym bardziej należy przedstawiać mu nasz punkt widzenia, argumentację i przekonywać co do prawdziwego charakteru polityki Federacji Rosyjskiej pod przywództwem Władimira Putina.
Rozumowanie, wedle którego rozmowy z tak ważną osobą są działaniem na korzyść Rosji, może nas doprowadzić do absurdu. Idąc tą drogą, należałoby zarzucić prorosyjskość Radosławowi Sikorskiemu, bo przecież utrzymywał kontakty z Hillary Clinton i administracją Baracka Obamy w dobie tak bardzo chybionego „resetu”. Nie wspominając o zapraszaniu na doroczną odprawę ambasadorów ministra spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej Siergieja Ławrowa. Można by też dojść do wniosku, że pewna gazeta, która zamieściła 31 sierpnia 2009 roku (czyli w rok po inwazji na Gruzję) „List Putina do Polaków” i która swego czasu reklamowała linie lotnicze Aerofłot, również działa na rzecz Moskwy i jest przez nią finansowana. Podobnie jak dziennikarze, udzielający wywiadów „Komsomolskiej Prawdzie” w kwietniu 2011 roku.
Miejmy trochę szacunku do samych siebie. Nie idźmy tą drogą.
komentarze