Mieczysław Dziemieszkiewicz, „Rój”, żołnierz Narodowego Zjednoczenia Wojskowego i Narodowych Sił Zbrojnych jest głównym bohaterem filmu „Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać", który 4 marca wejdzie na ekrany kin.
Film: Materiały producenta
Opowieść filmowa obejmuje sześć lat życia „Roja” (1945–1951). Działając w podziemiu antykomunistycznym, stanął on na czele oddziału, który podjął walkę przeciwko nowej władzy. Uwalniał z aresztów więźniów politycznych i wykonywał wyroki na osobach współpracujących z komunistami. Dowodził kilkudziesięcioma takimi akcjami na Mazowszu. – Mój film jest opowieścią o żołnierzach Narodowego Zjednoczenia Wojskowego, których połączyła niezgoda z rzeczywistością, jaka nastała w Polsce po II wojnie światowej – mówi reżyser Jerzy Zalewski.
Mieczysław Dziemieszkiewicz zginął w 1951 r. w obławie przeprowadzonej przez oddziały wojska i milicji. Wydała go narzeczona Alina Burkacka, SB szantażem zmusiło kobietę do współpracy, gdy aresztowało jej rodziców. Gospodarstwo Burkackich, gdzie przebywał „Rój” wraz ze swoim podwładnym Bronisławem Gniazdowskim „Mazurem", otoczyło 270 żołnierzy z I Brygady Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz funkcjonariuszy UBP i MO, wspieranych przez czołg i samolot zrzucający flary oświetlające teren. „Rój” i „Mazur” próbowali przedrzeć się przez obławę. Zginęli w krzyżowym ogniu broni maszynowej. Do dziś nie wiadomo, gdzie zostali pogrzebani. Dla środowiska NSZ „Rój” stał się legendarną postacią. W 2007 roku prezydent Lech Kaczyński odznaczył go pośmiertnie Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.
– Chciałem, aby mój film dotarł do młodych widzów, bo to oni najbardziej potrzebują tej pamięci i poszukają własnej tożsamości – mówi Zalewski. Wyjaśniając podtytuł filmu, „w ziemi lepiej słychać”, tłumaczy: – Metaforycznie chciałem powiedzieć, że ci, co zginęli za Polskę, wiedzą o niej więcej, aniżeli my.
Tytułową rolę reżyser powierzył piosenkarzowi Krzysztofowi Zalewskiemu, który nie jest zawodowym aktorem, lecz muzykiem. Zgodnie we wskazówkami reżysera miał nie grać, lecz pozostać sobą. – „Rój” ma w sobie cechy Robin Hooda, Zorro, a nawet hrabiego Monte Christo. To postać, z którą mogą się identyfikować współcześni młodzi ludzie – mówi Jerzy Zalewski.
– Reżyserowi zależało, abyśmy wyglądali jak żołnierze, przeszliśmy przeszkolenie wojskowe na poligonie w Wesołej. Uczyliśmy się, jak zdobywać budynki, rzucać granatem, trzymać broń – opowiada Krzysztof Zalewski. Podkreśla, że podziwia „Roja” za niezłomność charakteru i konsekwencję, za to, że był gotów w imię ideałów poświęcić życie. – Nie wiem, czy na jego miejscu zachowałbym podobnie – przyznaje. – Uważam, że dobrze, że mówimy o żołnierzach wyklętych, że młode pokolenie ma szansę poznać tę kartę historii z filmowego ekranu – dodaje.
Historia i fikcja
Stanisław Marek Łukasik i Jarek Kuczyński byli konsultantami historyczno- militarnymi filmu „Historia Roja”. – Musieliśmy odtworzyć na ekranie nie tylko powojenne realia, ale także zachowanie żołnierzy – mówi Jarek Kuczyński. Wiedzę na ten temat czerpał z akt sądowych i osobowych oraz teczek funkcjonariuszy SB. Wiele prywatnych zapisków z tamtego okresu przetrwało w archiwum Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. W odtwarzaniu historycznych szczegółów pomagały także stare fotografie. – Mundury partyzantów nie mogły wyglądać jak od krawca, dlatego prosiliśmy panie zajmujące się kostiumami, aby je patynowały – opowiada Kuczyński. Trzeba było także doszyć czarne naramienniki, które nosili partyzanci.
W „Historii Roja” po raz pierwszy użyto strzelający (hukową amunicją) karabinek StG 44. Tę niemiecką broń wyprodukowano pod koniec wojny. Używała jej milicja. W filmie posługuje się nią „Mazur”. Natomiast „Rój” ma zdobyczny sowiecki pistolet TT wz. 33 oraz pistolet maszynowy PPSz, czyli popularną pepeszę. – Zależało nam, aby konkretnym bohaterom przypisać taką broń, jaką faktycznie się posługiwali – wyjaśnia Stanisław Łukasik.
W filmie jest sporo scen batalistycznych, zagrało w nim także kilkanaście grup rekonstrukcyjnych (ponad sto osób), głównie żołnierzy podziemia niepodległościowego i służby bezpieczeństwa. – Z takimi osobami łatwiej się współpracuje niż ze statystami, bo wiedzą, jak się zachować przed kamerą i potrafią obchodzić się z bronią. Mają oni często własne mundury oraz broń – mówi Stanisław Łukasik.
„Historia Roja” jest filmem historycznym, ale nie dokumentem, miesza fakty historyczne z literacką fikcją. Reżyser Jerzy Zalewski ocenia, że fikcją jest jedna trzecia filmu. Dla widzów, którzy interesują się losami podziemia niepodległościowego, film jest w pełni zrozumiały. Gorzej z tymi, którzy nie mają takiej historycznej wiedzy. Brakuje wyjaśnienia pewnych wątków, a niektóre sceny są zbyt długie (film trwa 2 godziny 15 minut).
autor zdjęć: mat. producenta filmu
komentarze