Katapultowanie, walka z dezorientacją przestrzenną, prowadzenie KTO Rosomak czy strzelanie z leoparda – tego m.in. uczą się żołnierze ćwiczący na symulatorach, którymi dysponuje nasza armia. Taki trening to już nie fantastyka, lecz codzienność.
Szkolenie z użyciem symulatorów to oszczędność czasu, pieniędzy i sprzętu. Taki trening niejednokrotnie bywa też bardziej efektywny niż ćwiczenie w realnych warunkach. Polscy żołnierze korzystają z różnego rodzaju urządzeń treningowych od wielu lat. Rewolucja rozpoczęła się w polskiej armii w latach dziewięćdziesiątych poprzedniego stulecia. To wtedy powstały symulatory bojowych wozów piechoty czy czołgów T-72. Urządzenia te szybko jednak okazały się niewystarczające. Brak nowoczesnej technologii był odczuwalny zwłaszcza po uzawodowieniu armii i postawieniu przed nią nowych wyzwań, m.in. służby na misjach. Ze względu na brak odpowiedniego sprzętu początkowo, podczas przygotowania jednostek do pierwszych zmian w Iraku i Afganistanie, naszych żołnierzy szkoliły mobilne zespoły treningowe armii amerykańskiej, wyposażone w systemy VBS (Virtual Battlespace). Amerykanie wypożyczali nam także laserowe symulatory strzelań i zapraszali do ośrodka szkolenia w niemieckim Hohenfels. Dzisiaj z nowoczesnych symulatorów i trenażerów korzystają w Polsce żołnierze wszystkich rodzajów sił zbrojnych.
Akrobacje na sucho
Pierwszy na świecie symulator lotu zbudował Edwin Albert Link. W 1929 roku zaprezentował „link trainer” (znany także jako „blue box”), czyli konstrukcję, w której organowe pompy i miechy zaprzęgnięto do symulowania przechyłów kabiny samolotu. Wyposażony w urządzenia sterownicze i przyrządy kontroli lotu „link trainer” umożliwiał symulowanie pilotażu, pochylenie maszyny, kierunki lotu i turbulencje. „Było to pierwsze szkoleniowe urządzenie symulacji lotu pozwalające szerzej spojrzeć na problematykę metodyki przygotowania pilotów do wykonywania coraz bardziej złożonych zadań w powietrzu”, mówi mjr pil. Mariusz Garbacz, szef Zespołu Symulatorów i Urządzeń Treningowych w Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie.
Szkoła Orląt, która jest jedyną uczelnią wojskową w Polsce kształcącą przyszłych pilotów samolotów i śmigłowców, już na pierwszym etapie edukacji oswaja studentów z symulatorami. Dęblińska placówka dysponuje obecnie 14 urządzeniami tego typu. Są wśród nich m.in. trenażery i symulatory samolotowe, śmigłowcowe, a także spadochronowe, dezorientacji przestrzennej i katapultowania. „W obecnym systemie kształcenia podchorążowie naszej uczelni odbywają szkolenie symulatorowe w wymiarze 90 godzin podczas całych studiów. Na pierwszym roku mają pięć godzin, na drugim 25 oraz 30 na konkretnym typie statku powietrznego, a na czwartym i piątym roku po 15 godzin na maszynie danego typu”, wylicza mjr Garbacz.
Na symulatorach piloci mogą się uczyć nie tylko prawidłowego wykonywania czynności w kabinie, lecz także samego lotu i działania w sytuacjach awaryjnych. W efekcie te urządzenia służą zarówno do nauki podstaw pilotażu, jak i do doskonalenia umiejętności. Wykładowcy z WSOSP efekty treningu porównują do tych, które osiąga się realnie, w powietrzu na pokładzie statku powietrznego. W czasie wirtualnych lotów instruktorzy są w pełni skupieni na czynnościach i decyzjach podejmowanych przez kursanta. Nie muszą też na bieżąco korygować jego błędów, bo później do omówienia zadania wykorzystują rejestrację treningu na wideo.
Na symulatorze pilot może też ćwiczyć jedynie wybrane elementy pilotażu. Gdyby trening na prawdziwym śmigłowcu odbywał się w wyznaczonej strefie, to za każdym razem pilot musiałby wykonać start, lot do strefy, powrót na lotnisko i lądowanie. Z godzinnego lotu efektywny czas pracy wyniósłby 20 minut. „Możliwość powtórzenia danego elementu lub całego lotu, ale też trudnych elementów pilotażu oraz sytuacji awaryjnych bez ryzyka wypadku, jest jedną z najważniejszych zalet symulatora. Umożliwia on przeprowadzenie praktycznie nieograniczonej liczby powtórzeń sekwencji czynności operatorskich podczas sesji szkoleniowej”, dodaje szef Zespołu Symulatorów i Urządzeń Treningowych w Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych.
Bezstresowe szkolenie
Instruktorzy z Dęblina oraz piloci zawodowi zwracają uwagę na jeszcze jeden aspekt wirtualnego treningu. Dzięki symulatorom lotnicy mogą ćwiczyć procedury w sytuacjach awaryjnych, więc często doprowadzają do maksymalnych przeciążeń lub krytycznych warunków. Nie oznacza, to jednak, że podchorążowie czy zawodowi piloci lekceważą powagę sytuacji. „Czasami studenci próbują eksperymentować, ale to nie ma związku z lekceważeniem niebezpieczeństwa. Żeby zmierzyć się z trudnym zadaniem, czasami trzeba rozważyć wszelkie możliwe rozwiązania, również te o wysokim stopniu ryzyka i wybrać wariant działania, który zapewni powodzenie misji. Doskonale się do tego nadaje symulator, bo eliminuje konsekwencje złej oceny sytuacji”, mówi mjr Garbacz.
Jest w tym wszystkim jednak pewna pułapka – wirtualne latanie jest całkowicie bezpieczne i obniża poziom stresu, który piloci mogliby odczuć w analogicznej sytuacji w powietrzu. Taka jest opinia por. pil. Jacka Chorzewskiego z 33 Bazy Lotnictwa Transportowego w Powidzu, doświadczonego pilota, który za sterami samolotu C-130 Hercules spędził ponad 350 godzin. Oficer jest absolwentem WSOSP, ale szkolenie symulatorowe na tej maszynie przeszedł w USA. „Nigdy nie da się wyeliminować pewności, że nic się nie stanie, bo to tylko symulator. W czasie takiego szkolenia nigdy też nie osiągniemy takich emocji, jak w czasie prawdziwego lotu. Jest jednak wyjście z tej pułapki: po prostu trzeba bardzo poważnie podchodzić do szkolenia”, podkreśla Chorzewski.
„Trening na symulatorze nie zastąpi rzeczywistych warunków szkolenia lotniczego, ale umiejętne połączenie teorii i praktyki na takim urządzeniu pozwala wyćwiczyć wiele pożądanych zachowań psychomotorycznych. A to w połączeniu ze szkoleniem w powietrzu umożliwia osiągnięcie zamierzonych celów w szkoleniu lotniczym w znacznie krótszym czasie. Ponadto wirtualne treningi budują świadomość sytuacyjną”, dodaje mjr Garbacz.
O tym, że odpowiednia równowaga w szkoleniu jest kluczem do sukcesu, jest przekonany także płk pil. Piotr Iwaszko, dowódca 23 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim: „Symulatory czasami są jedynym sposobem na naukę niektórych procedur podczas operacji lotniczych. Chodzi tu np. o procedury awaryjne, czyli szczególne przypadki w locie, oraz instrument flight rules (IFR) przy minimalnych warunkach atmosferycznych. Gdy już faktycznie się zdarzą, mogą się wiązać z wystawieniem szkolonej załogi na niebezpieczeństwo”.
Oficer zwraca uwagę na zmiany, które zaszły w szkoleniu pilotów w mińskiej bazie od czasu, gdy do jednostki trafił symulator lotu MiG-29. Maszyna stanowi dokładne odwzorowanie wnętrza zmodernizowanego myśliwca w wersji M. Szkolenie podstawowe przechodzi na nim teraz 11 podporuczników z 23 Bazy. Wcześniej ukończyli szkolenie naziemne. „Obecnie są w trakcie 20-godzinnego szkolenia symulatorowego. Widzę, jak szybko nabierają prawidłowych nawyków, wiedzą, co mają robić. Liczę na to, że gdy już wejdą do prawdziwego samolotu, będą bardzo dobrze przygotowani. Kiedyś taki trening był możliwy na ziemi tylko w kabinie prawdziwego samolotu lub dwa razy w roku na symulatorze na Słowacji. Teraz to jest przełom w szkoleniu także dla instruktorów”, mówi płk Iwaszko.
Oczywiście trenażer jest nie tylko dla lotniczych debiutantów. „Z takiego szkolenia korzystamy regularnie, m.in. w Czechach lub na Litwie, bo tam są symulatory Mi-17”, opowiada pilot tego śmigłowca z 7 Eskadry Działań Specjalnych z Powidza. „Sytuacje awaryjne, takie jak pożar czy wyłączenie dwóch silników, ćwiczymy w wirtualnych warunkach w składzie załogi: piloci, technicy pokładowi i strzelcy, którzy są dla nas jak dodatkowa para oczu. Symulator jest niezbędny także po to, by ćwiczyć współdziałanie w załodze wieloosobowej”, przyznaje.
Z wirtualnego treningu korzystają także mińscy, doświadczeni piloci. „Niezwykle istotne jest to, że w ten sposób możemy wykonywać loty przy minimalnych warunkach atmosferycznych. Każdy, nawet najbardziej doświadczony pilot, aby przedłużyć aktualność wykonywania tego rodzaju lotów, powinien raz na dwa miesiące wykonać lot w takich warunkach lub zasiąść za sterami samolotu szkolno-bojowego. Teraz do aktualizacji uprawnień nie jest konieczne użycie samolotu”, tłumaczy dowódca mińskiej bazy.
Bezdyskusyjne jest także to, że symulatory, choć nie są tanie, w dłuższej perspektywie przynoszą wymierne oszczędności finansowe – od kilkudziesięciu do kilkuset procent w zależności od typu statku powietrznego. Znacznie zmniejsza się też liczbę godzin spędzonych w powietrzu, co wpływa korzystnie na koszty eksploatacyjne samolotu czy te związane z użytkowaniem przestrzeni powietrznej. Płk Iwaszko zauważa, że po wprowadzeniu szkolenia na nowym symulatorze znacząco zmniejszyło się użycie sprzętu bojowego mińskiej bazy: „Dzięki temu spadło wykorzystanie resursów. W wypadku szkolenia podstawowego i doskonalącego to jakieś pół tysiąca mniej godzin w skali roku”.
Nie tylko skrzydła
Symulatory i trenażery to także obowiązkowe wyposażenie Akademii Marynarki Wojennej i Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu. Gdyńska uczelnia dysponuje około 20 tego rodzaju urządzeniami. Kadra i studenci mogą np. ćwiczyć strzelanie z zestawu artyleryjsko-rakietowego Wróbel II, karabinu maszynowego czy wyrzutni rakiet przeciwlotniczych Grom. Akademia ma też symulatory, które pozwalają walczyć z okrętami przeciwnika za pomocą rakiet RBS-15 Mk III.
W technologię inwestuje także uczelnia wrocławska. W Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Lądowych z symulatorów i trenażerów korzystają podchorążowie oraz oficerowie. Uczelnia ma urządzenia, które pozwalają na trening taktyczny, szkolenia strzeleckie, a także takie, które mają nauczyć np. kierowania rosomakiem. „Symulatory to niezbędne narzędzie, dzięki któremu możemy przygotować żołnierzy do działania na polu walki. Najlepiej jeśli trening jest prowadzony na różnych poziomach. Na początek powinno się ćwiczyć na trenażerach, później na symulatorach komputerowych, a na końcu takich w wersji life. Taki układ pozwala ocenić efekty szkoleniowe”, mówi płk Czesław Dąbrowski, kierownik Zakładu Symulacji Taktycznych WSOWL. Oficer zaznacza jednak, że żaden symulator nie zastąpi szkolenia w polu. „Wirtualny trening ma być wstępem do realnych ćwiczeń”, dodaje.
Wrocławska uczelnia jest jedyną w Polsce placówką, która dysponuje systemami symulacyjnymi na trzech różnych poziomach. Składają się na nie: system konstruktywnej symulacji taktycznej PACAST (Polish Academy Command and Staff Trainer) do szkolenia dowództw związków taktycznych i jednostek albo mniejszych pododdziałów, VBS – do kształcenia umiejętności żołnierzy w drużynach, plutonach i kompaniach, oraz laserowy system strzelań do szkolenia umiejętności ogniowych żołnierzy w warunkach rzeczywistego pola walki.
Uczelnia z Wrocławia kupiła w 2013 roku system PACAST, który pozwala na prowadzenie treningów z taktyki i szkolenie zespołów reagowania kryzysowego, np. w czasie powodzi. Z oprogramowania korzystają oficerowie – od podporucznika do kapitana. Wrocławska WSOWL ma 22 stanowiska komputerowe dla ćwiczących. „System nie wymaga dodatkowego oprzyrządowania w postaci manipulatorów, joysticków i trenażerów”, wyjaśnia mjr Piotr Szczepański, rzecznik prasowy WSOWL. Oficerowie mogą wirtualnie kierować natarciem, obroną, działaniami opóźniającymi, a także walką w terenie zurbanizowanym lub górskim. System pozwala też na przeszkolenie żołnierzy z forsowania rzek oraz uczy, jak zaplanować trasy przemarszu. Żołnierze muszą brać pod uwagę także warunki pogodowe podczas wykonywania zadania. „Wpływają one np. na mobilność wojska oraz widoczność w terenie. Źle oszacowana trasa czy niewłaściwe użycie wozów bojowych zostaną od razu przez system zweryfikowane jako błąd”, dodaje mjr Piotr Szczepański.
Nowością jest symulator typu life, czyli taktyczny laserowy system broni strzeleckiej – LSS, w którym do celów strzela się wiązkami lasera (wcześniej uczelnia dostała symulator strzelań Śnieżnik). Urządzenie składa się nie tylko z nadajników montowanych na broń, lecz także z odbiorników w postaci wkładanych przez żołnierzy kamizelek i opasek na hełmy. System ma też stację kontrolną, która w trakcie szkolenia nadzoruje na bieżąco jego przebieg. Operator stacji widzi, co robi każdy żołnierz. Może również kierować szkoleniem, wprowadzając obszary zaminowane, ogień artylerii, strefy skażone. „Rezultaty szkolenia z użyciem tego symulatora od razu są widoczne. Jeśli ktoś został ranny, to usłyszymy komunikat, np. o trafieniu w prawą rękę”, tłumaczy płk Dąbrowski. Uczelnia wkrótce będzie miała również symulator taktyczny KTO Rosomak dla plutonu zmotoryzowanego. „Trening z użyciem symulatorów zwiększa czujność żołnierzy, rozbudza ich wyobraźnię, wpływa na większe zaangażowanie w zajęcia. Możemy przećwiczyć różnego rodzaju trudne sytuacje, np. urwanie koła w rosomaku, pożar w przedziale bojowym transportera czy uszkodzenie wieży”, mówi kierownik Zakładu Symulacji Taktycznych WSOWL.
Urządzeniami treningowymi dla żołnierzy wojsk lądowych dysponuje jednak więcej ośrodków. Jaskry służą wojskowym od listopada 2015 roku, m.in. w 12 Brygadzie Zmechanizowanej, poznańskim Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych i WSOWL we Wrocławiu. Jaskier składa się z kabiny kierowcy KTO, w której znajdują się wszystkie urządzenia i systemy występujące w pojeździe. Żołnierz obserwuje sytuację na zewnątrz pojazdu na trzech dużych wyświetlaczach, a dzięki hydropneumatycznym siłownikom poruszającym kabiną może poczuć się jak podczas prawdziwej jazdy w trudnym terenie.
Polskie wojsko systematycznie powiększa też swoją bazę szkoleniową o cyfrowe systemy szkolno-treningowe Śnieżnik. To wirtualna strzelnica, w której cele są wyświetlane na długim na kilkanaście metrów ekranie. Do dyspozycji jest praktycznie każdy typ broni, który występuje w naszej armii. Dziś ze śnieżników korzystają m.in. żołnierze poznańskiego Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych, Akademii Marynarki Wojennej, Wojskowej Akademii Technicznej i Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych, a także Komendy Portu Wojennego w Świnoujściu, 7 Brygady Obrony Wybrzeża w Lęborku, Centrum Szkolenia Artylerii i Uzbrojenia w Toruniu, 15 Brygady Zmechanizowanej w Giżycku.
Wojsko korzysta też z systemów JTLS i JCATS. Pozwalają one żołnierzom na trenowanie kilkudziesięciu tysięcy sytuacji występujących na poziomie taktycznym i operacyjnym. Oficerowie mają możliwość pokierowania walką, a także zarządzania w czasie sytuacji kryzysowej. JTLS jest dostępny w rembertowskim Centrum Symulacji i Komputerowych Gier Wojennych, a JCATS – w 9 Brygadzie Wsparcia Dowodzenia w Białobrzegach.
To jednak nie wszystko. Niemal od dekady w 10 Brygadzie Kawalerii Pancernej w Świętoszowie działa Ośrodek Szkolenia „Leopard”. Został utworzony, gdy armia dostała z Niemiec pierwsze czołgi Leopard 2A4. Na symulatorach uczy się tam co roku około tysiąca czołgistów, żołnierzy pododdziałów zabezpieczenia oraz słuchaczy uczelni wojskowych.
autor zdjęć: jarosław wiśniewski