Dokonałem dobrego wyboru

Z Andrzejem Sapichem o nauce we wrocławskiej Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Lądowych i powodach, dla których warto studiować w mundurze, rozmawia Paulina Glińska.

 

W tym roku ukończył Pan wrocławską uczelnię i ze średnią 4,76 został prymusem. Czy pięć lat temu, zaczynając studia, brał Pan pod uwagę taki scenariusz?

Absolutnie nie, bo wiedziałem, jak ogromna będzie konkurencja. Wtedy do Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych na sto miejsc przygotowanych dla pierwszego rocznika było ponad 2 tys. kandydatów. Ci, którzy się dostali, byli najlepsi z najlepszych. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że ukończę uczelnię jako prymus.

 

Czy już na studiach rywalizował Pan z kolegami?

Studia w szkole oficerskiej mają swoją specyfikę. Tak naprawdę przez pięć lat uczelnia była dla mnie drugim domem. Z kolegami z rocznika żyliśmy odizolowani od reszty społeczeństwa, spędzaliśmy ze sobą praktycznie cały czas pod jednym dachem. Mieszkaliśmy po kilku w pokojach, wspólnie jedliśmy posiłki, razem się uczyliśmy i przygotowywaliśmy różne projekty. Czasu wolnego było jak na lekarstwo, a o prywatności można było jedynie pomarzyć. Takie skoszarowanie to nie jest sytuacja tak do końca zwyczajna. Myślę, że nie każdy by sobie poradził. Dlatego obowiązywały reguły: nie ma miejsca na konflikty, trzeba sobie pomagać i razem przez te studia przejść. Kluczowe było przestrzeganie zasad koleżeństwa, szczerość i uczciwość wobec samego siebie. Nie było więc u nas wyścigu szczurów, a rywalizacja, jeśli już się pojawiała, to zdrowa, motywująca. To nam się opłaciło. Pierwsze trzy lokaty rocznika należały do naszej drużyny.

 

Dlaczego zdecydował się Pan na studia we wrocławskiej uczelni?

Kształciłem się w liceum Politechniki Łódzkiej, która przygotowywała sobie w ten sposób przyszłych studentów. Właśnie w tym czasie pierwszy raz pomyślałem o studiach w mundurze. Padło na Wrocław, bo to uczelnia kształcąca przyszłych menedżerów wojskowych, dowódców. A ja czułem, że mam ku temu predyspozycje.

Ostatecznie wrocławska uczelnia była jedyną, do której złożyłem dokumenty. Nie brałem wówczas pod uwagę, że może się nie udać. Tym bardziej że miałem bardzo dobre oceny, dodatkowo licencję pilota szybowca, dyplomy z konkursów wiedzy, olimpiad, za działalność w samorządach szkolnych. Byłem też dobrze przygotowany sprawnościowo. To ostatnie ma kolosalne znaczenie. Osoba, która ma problem z egzaminami z WF-u, już na starcie pokazuje, że nie jest wystarczająco zdeterminowana, by w tej uczelni studiować. Dokumenty składa się do końca marca, egzaminy sprawnościowe odbywają się w wakacje, więc na przygotowania jest naprawdę sporo czasu. W efekcie to właśnie „sprawnościówka” determinuje jedną z głównych cech przyszłego oficera: dążenie do celu.

 

Na trzecim roku, w ramach wymiany studentów, przez jeden semestr był Pan słuchaczem Uniwersytetu Służb Publicznych w Budapeszcie. Co Panu dał ten wyjazd?

Kształciłem się w wojskowo-cywilnej uczelni, która funkcjonuje na analogicznej zasadzie, jak ta we Wrocławiu. Mieliśmy zajęcia w międzynarodowym środowisku, byli tam m.in. Czesi, Rumunii, Słowacy, Turcy, Brytyjczycy, Francuzi i Austriacy. Przez pięć miesięcy językiem wykładowym był angielski. Uczyliśmy się o świadomości międzykulturowej, współpracy cywilno-wojskowej, poruszaliśmy wiele zagadnień geopolitycznych. Był to mój pierwszy wyjazd za granicę i naprawdę wiele dzięki niemu zyskałem. Nie tylko rozwinąłem się językowo i kulturowo, lecz także zdobyłem wojskowe doświadczenie. Wszystko dlatego, że sporo czasu spędzałem z oficerami, z którymi mieszkałem w jednym budynku. Oni też studiowali na uniwersytecie, dlatego że na Węgrzech jest nieco inny niż u nas system kształcenia. Wystarczy, że młodsi oficerowie zdobędą licencjat, a na magisterkę wracają już jako kapitanowie lub majorzy. Dla mnie osobiście wiedza tych oficerów, poparta realnym doświadczeniem w dowodzeniu, była bardzo cenna. Mając wizję zostania podporucznikiem, zdobywałem jak najwięcej informacji o tym, jak się kształcą, a potem dowodzą oficerowie.

 

Nie miał Pan zaległości w nauce po kilkumiesięcznym pobycie na Węgrzech?

Aby pojechać na taką wymianę, nie można mieć żadnych zaległości. Mój wyjazd odbył się miesiąc przed sesją, co w praktyce oznaczało, że o tyle wcześniej musiałem wszystko pozaliczać. Podobnie było po powrocie. Choć w przypadku przedmiotów cywilnych wyniki zaliczeń zgodnie z zasadą programu „Erasmus” są uznawane między uczelniami. Cały moduł wojskowy natomiast, temat po temacie, musiałem zdać.

 

Z wymiany międzyuczelnianej korzystają nieliczni. Jakie inne możliwości oferuje wrocławska uczelnia swoim podchorążym?

W uczelni działa mnóstwo sekcji i kół zainteresowań. Ja osobiście należałem do sekcji inżynierii wojskowej, której profil był zbieżny z kierunkiem mojej specjalności. Organizowano dla nas dodatkowe zajęcia z minerstwa, wysadzania, budowy zapór inżynieryjnych. Odwiedzaliśmy też jednostki, które poznawaliśmy od kuchni: ich sprzęt, zadania, zasady działania. W taki sposób, w ramach kół zainteresowań, jest rozwijany niemal każdy wojskowy przedmiot, wykładany dla podchorążych.

 

Pozostał Pan w uczelni, by szkolić kolejne pokolenia podchorążych. W sierpniu objął Pan stanowisko dowódcy plutonu. Jak się Pan odnalazł w nowej roli?

Moi przełożeni uznali, że tak lepiej wykorzystam swoją wiedzę i umiejętności. Przez pięć lat spotykałem się z dowódcami plutonu, rozmawiałem z nimi, więc dobrze wiedziałem, jaka jest specyfika tej pracy i czego się mogę spodziewać. Na pewno odnalazłem się w nowej roli, choć nie uważam, że jestem po drugiej stronie barykady. Chcę korzystać z dobrych wzorców, także tych zdobytych za granicą, nie stać przed żołnierzami, tylko obok nich, szkolić ich, ale też wspierać. Dlatego podczas „unitarki” podchorążych pierwszego rocznika starałem się być z żołnierzami nie tylko teoretycznie, ale przede wszystkim praktycznie, w polu.

 

Namawia Pan innych do studiowania na uczelni?

Robię to nieustannie od pięciu lat. Namawiam każdego, u kogo widzę potencjał, miłość do ojczyzny, a szósty zmysł mi podpowiada, że będzie dobrym kandydatem. Uważam że studia w mundurze dają ogromne możliwości, nie tylko zdobycia dobrej pracy, lecz także rozwoju. Żeby jednak nie było tak „cukierkowo”, zawsze też podkreślam, że to wielka próba i bez determinacji oraz patriotycznej postawy może być bardzo trudno. Do tego dochodzą inne cechy: odporność na stres, odporność fizyczna, ambicja, chęć rozwoju. Silnej motywacji musi wystarczyć na pięć lat. Bo podchorąży, któremu przestanie się chcieć na trzecim roku, może tych studiów nie ukończyć, albo je ukończy, ale marny będzie z niego oficer.

 

Ppor. Andrzej Sapich naukę w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu rozpoczął w 2011 roku w korpusie osobowym inżynierii wojskowej, w grupie osobowej przeprawowej. Dwukrotnie otrzymał honorowy tytuł Wzorowy Podchorąży. W tym roku ukończył uczelnię ze średnią 4,76 i został prymusem rocznika. Obecnie jest dowódcą plutonu szkolnego w WSOWL.

Paulina Glińska

autor zdjęć: Arch. Andrzeja Sapicha





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO