Z Michałem Kuziem, Wojciechem Szewką i Marcinem Andrzejem Piotrowskim o szansach dla Polski, odwróconych sojuszach i znakach zapytania po amerykańskich wyborach rozmawiają Izabela Borańska-Chmielewska, Małgorzata Schwarzgruber i Tadeusz Wróbel.
Jakie wydarzenie w minionym roku uznają Panowie za najważniejsze, takie, które będzie miało wpływ na 2017 rok?
Michał Kuź: Wydarzeniem o dużym znaczeniu były wybory w Stanach Zjednoczonych, ale pierwszym kamieniem, który poruszył lawinę, był Brexit. Nie wiadomo jeszcze do końca, jakie skutki będzie miało brytyjskie referendum o wyjściu z Unii Europejskiej, ale pokazało ono zmęczenie globalizacją. Fala społecznego sprzeciwu nasiliła się w czasie Brexitu, a punkt kulminacyjny osiągnęła w momencie wyborów w USA. Będzie ona miała także przełożenie na wybory we Francji i do pewnego stopnia w Niemczech. Pojawia się nowy spór polityczny, nie lewicowo-prawicowy, lecz między globalizmem a lokalizmem. Przedmiotem debaty, w której uczestniczą także zwykli obywatele, a nie tylko elity, staje się pytanie, w jakim stopniu państwa narodowe powinny być otwarte na swobodny przepływ dóbr, kapitału i ludzi. Wracają hasła izolacjonistyczne i niektórzy historycy porównują obecną sytuację do tej z lat trzydziestych XX wieku, kiedy także doszło do fali kontestacji procesów globalizacyjnych, a to oznacza, że czekają nas niespokojne czasy.
Wojciech Szewko: Brexit był konsekwencją kryzysu migracyjnego jako osi sporu politycznego w Europie. Wspólnym tematem kampanii wyborczych w większości krajów europejskich jest debata na temat uchodźców.
Wybory w USA natomiast były wydarzeniem, którego skutki będziemy obserwować w 2017 roku. Zwycięstwo Trumpa jest konsekwencją pewnych zjawisk, które narastały w USA przez ostatnie lata. Jego wybór wzmocni proces obserwowanego od pewnego czasu odwrócenia sojuszy na Bliskim Wschodzie oraz tworzenia sojuszy egzotycznych, takich jak ten rosyjsko-turecki. Wkroczenie wojsk tureckich do Syrii odbyło się bezpośrednio po spotkaniu prezydentów Rosji, Turcji, Azerbejdżanu i Iranu. Mamy także zadziwiające odwrócenie sojuszy w Azji Południowej. W Pakistanie powstaje morska baza chińskiej marynarki wojennej. Według prasy pakistańskiej, dostęp do tego portu dostała także Rosja, ale Kreml dementuje tę informację.
Marcin A. Piotrowski: Wybory amerykańskie i sukces Donalda Trumpa będą kluczowe dla realizacji ustaleń warszawskiego szczytu NATO. Przyniosą także znaczące skutki dla wielu regionów świata. Poglądy osób, które na początku wejdą do nowej administracji, mogą znacznie odbiegać od polityki ekip George’a Busha czy Baracka Obamy.
Do sojuszu rosyjsko-tureckiego doszło wkrótce po warszawskim szczycie NATO. Czy było to zaskoczeniem, zważywszy, że armia turecka jest drugą siłą w NATO?
Wojciech Szewko: Ten sojusz nie był zaskoczeniem. Turcja uważa, że pucz przygotowano za przyzwoleniem USA. Prorządowa prasa turecka od początku stara się prezentować tezę, że to był amerykański spisek, czego potwierdzeniem jest odmowa wydania przez Waszyngton, przebywającego na terenie USA, jednego z przywódców tureckiej opozycji Fethullaha Gülena. Turcja oskarża natowskie państwa europejskie – Niemcy, Francję, Belgię – że nie zwalczają kurdyjskich organizacji, które Ankara uważa za terrorystyczne. Przez długie lata Turcja prowadziła rozmowy z USA i z Francją na temat zakupu systemu obrony powietrznej. Tę sprzedaż uzależniano od przestrzegania przez Ankarę demokratycznych standardów. Dziś o zakupie systemu obrony przeciwlotniczej rozmawia ona z Rosją. Nie wiemy, czy jest to gra, która ma zmusić państwa zachodnie do zmiany stanowiska, może do zaproponowania lepszej ceny, ale Rosja została oficjalnie zaproszona do złożenia oferty. Dla Turcji racją stanu jest zwalczanie kurdyjskiej partyzantki, którą w Syrii jawnie wspierają Stany Zjednoczone.
Turcja zawsze jest dość wyrachowana w swoim podejściu do sojuszu z Zachodem.
Wojciech Szewko: O ile Polska uważa, że zacieśnianie sojuszu jest podstawą naszej racji stanu, o tyle dla Turcji NATO jest środkiem prowadzenia polityki bezpieczeństwa i zagranicznej. Nie sądzę, aby wystąpiła ona z Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego, ale patrząc na działania podejmowane przez prezydenta Erdoğana w ostatnich miesiącach, nie można wykluczyć wielu spektakularnych gestów. Dla USA jego polityka jest nieustannym problemem. Waszyngton próbuje utrzymać sojusz z Irakiem, który domaga się zwołania posiedzenia Rady Bezpieczeństwa ONZ w związku z obecnością wojsk tureckich pod Mosulem, czyli – jak to określa – „turecką agresją”. Irak, który jest sojusznikiem USA, zapowiada walkę z Ankarą, jeśli wojska tureckie wkroczą w większej liczbie na jego terytorium. Te zaś atakują też proamerykańskie siły kurdyjskie. To kolejny problem dla Waszyngtonu – jak zareagować, jeśli w takim nalocie zginą amerykańscy wojskowi?
W jakim stopniu swoimi działaniami Turcja zmierza do przywrócenia wpływów na Bliskim Wschodzie w takim wymiarze, jak to było za czasów otomańskich?
Wojciech Szewko: Erdoğan obiecał wypełnienie Misak-i Millî, czyli narodowej przysięgi z 1920 roku, mówiącej o odbudowaniu państwa w granicach, w których Mosul, Aleppo i Saloniki są terytorium tureckim. Publikacja takich map w prasie prorządowej doprowadziła nawet do oficjalnych protestów rządu Grecji.
Michał Kuź: Imperium otomańskie patrzyło jednak na Zachód i na Bałkany. Tymczasem Turcja bardziej spogląda na kraje muzułmańskie na Bliskim Wschodzie, głównie sunnickie. Zwraca się w kierunku islamu.
Marcin A. Piotrowski: Jestem sceptyczny wobec turecko-rosyjskiego sojuszu. Historia pokazuje, że w stosunkach tych dwóch państw przeważały okresy rywalizacji. Myślę, że Erdoğan będzie brnął w megalomańską politykę, na bazie której próbuje budować nową tożsamość i Turcję od Morza Śródziemnego, przez Morze Czarne, do Zatoki Perskiej. Myślę, że taki scenariusz ma obiektywne i historyczne ograniczenia, np. antagonizm arabsko-turecki. Większość elit arabskich po prostu pamięta o czasach, gdy ich kraje były prowincjami imperium osmańskiego.
Czy może zatem dojść do starcia Turcji z blokiem arabsko-egipsko-saudyjskim?
Marcin A. Piotrowski: Na Bliskim Wschodzie główną osią konfliktu są teraz antagonizmy szyicko-sunnickie. Turcja znajduje się tu w jednym bloku z konserwatywnymi monarchiami arabskimi. Agresywna polityka Iranu musi wywołać właśnie taką reakcję w regionie, której wynikiem będzie zacieśnienie solidarności sunnitów.
Wojciech Szewko: Kiedyś Rosja chciała być opiekunem świętych miejsc chrześcijańskich na Bliskim Wschodzie. Dziś prezydent Erdoğan używa podobnej retoryki i chce być protektorem sunnitów w Syrii i Iraku – w ten sposób próbuje rywalizować o rząd dusz z Arabią Saudyjską. W tej rozgrywce nie ma jednak dużych szans, bo żaden Arab z Zatoki Perskiej, żaden salafita z Europy nigdy nie uzna polityczno-religijnego prymatu Turcji.
Jaki wpływ na to, co się wydarzy na Starym Kontynencie, będą miały wybory amerykańskie, Brexit i polityka prezydenta Erdoğana?
Michał Kuź: Jeśli chodzi o Unię Europejską, to albo zostanie gruntownie przemyślana jej formuła, łącznie ze zmianą traktatu, albo Unii w ogóle nie będzie. Brexit to początek. Premier Włoch poniósł dotkliwą porażkę w referendum, które miało zmienić konstytucję. Włoskie banki są tykającą bombą, mają 17% nieściągalnych długów, podczas gdy w USA w szczycie kryzysu stanowiły one 5%. Sądzę, że dojdzie do silnego kryzysu w Unii na linii państwa wierzyciele i dłużnicy. Wówczas albo pójdziemy w kierunku ściślejszej integracji, albo w kierunku kontrolowanego rozmontowania strefy euro, umożliwienia opuszczenia jej i przemyślenia na nowo traktatu tworzącego Unię Europejską, co zapewniłoby dalszą współpracę. Nie uważam jednak powrotu do pierwotnej idei Unii za nierealny. Wypchnięcie z niej Europy Środkowo-Wschodniej nie leży w interesie Niemiec. Unia Europejska w obecnej formule się rozpada. Czy zostanie wymyślona nowa formuła? Oby.
Czy możemy być spokojni o realizację ustaleń warszawskiego szczytu NATO przez administrację prezydenta Trumpa?
Marcin A. Piotrowski: Na warszawskim szczycie NATO jednakowo poważnie potraktowano flankę wschodnią i południową, co przesądziło o sukcesie spotkania. Równowaga na obu tych kierunkach i mądra strategia będą wyzwaniami dla NATO nie tylko w 2017 roku, lecz także przez najbliższe dekady. Pierwsze wypowiedzi prezydenta elekta USA oraz poglądy jego niektórych najbliższych współpracowników mogą stawiać część ustaleń szczytu pod znakiem zapytania. Obawiam się zahamowania procesu wzmocnienia wschodniej flanki NATO przez amerykańskich żołnierzy. Kongres USA zapewne będzie chciał utrzymać i finansować Inicjatywę Wsparcia Europy [European Reassurance Initiative – ERI]. Nowa administracja Trumpa może jednak ją znacznie osłabić. Drugim ważnym ustaleniem warszawskiego szczytu NATO był dalszy rozwój systemu obrony przeciwrakietowej w Europie. Rosjanie jasno sygnalizują sprzeciw wobec rozmieszczenia elementów tarczy w Redzikowie. Osoby typowane na znaczące stanowiska w Pentagonie uważają, że należy wrócić do koncepcji George’a W. Busha, według której system miał chronić nie Europę, lecz terytorium USA. Tamta koncepcja tarczy bardzo poróżniła sojuszników w NATO. Do lata i jesieni 2017 roku będę więc obawiał się o wynik amerykańskiego przeglądu strategicznego, po którym zapadną decyzje w tych sprawach.
Michał Kuź: Porozumienie Trumpa z Putinem sprawiłoby, że Rosja wysunęłaby żądania dotyczące wschodniej flanki czy statusu Krymu i Donbasu. Nowy prezydent zapowiada wielki plan rozbudowy marynarki wojennej, co oznacza, że priorytetowo traktuje region południowoazjatycki. Gdyby Moskwa zawarła porozumienie z USA, musiałaby zmienić wektory polityki wewnętrznej. Moim zdaniem nie jest do tego zdolna. Polityka wewnętrzna Rosji opiera się na przekonaniu o własnej zewnętrznej potędze – „nie żyje nam się tak dobrze jak w Europie Zachodniej, ale przynajmniej wszyscy się nas boją”. Taka postawa jest czymś naturalnym w krajach postimperialnych. Wielka Brytania poradziła sobie z tym, bo była państwem demokratycznym. Odejście od mobilizowania opinii publicznej wokół imperialnych motywów wiązałoby się z większym skupieniem się na polityce wewnętrznej, czyli na niewydolnym, skorumpowanym aparacie państwowo-administracyjnym. Dlatego w negocjacjach z USA Rosja musi stawiać niezwykle ambitne żądania imperialne, dotyczące poszerzania swojej strefy wpływów.
Wojciech Szewko: Typowy przykład takiego podejścia mamy na Bliskim Wschodzie. Rosji zależy nie na tym, aby Baszszar al-Asad wygrał, a Iran na stałe zagościł w Damaszku, lecz na tym, żeby Amerykanie z nią, a nie z Teheranem, negocjowali kwestie przyszłości Syrii, Iraku i Libanu. Już samo zmuszenie Zachodu do takiej percepcji roli Rosji jest prezentowane i odbierane w polityce wewnętrznej jako sukces. Tworzenie baz morskich, odbudowa obecności w Iraku i Egipcie, restytucja dawnych sojuszy, przypominają społeczeństwu dawne czasy świetności Związku Radzieckiego.
Czy powiodą się negocjacje Trumpa z Putinem?
Michał Kuź: Moskwa będzie się domagać więcej niż Stany Zjednoczone mogą jej zaoferować. Jeśli Amerykanie zdecydują się np. na zmianę podejścia do statusu Krymu, to Rosja zażąda umów, które de facto wykluczą kraje wschodnioeuropejskie z NATO, czyli będzie zgoda na powrót Moskwy do strefy wpływów sprzed 1989 roku. Drugi reset z Rosją może się Amerykanom nie udać, i wtedy się okaże, że jest potrzebny strategiczny sojusznik w regionie. Naturalnym pretendentem do tej roli będą kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Wystarczy wspomnieć, że Niemcy są niezwykle sceptyczni wobec administracji Trumpa, co paradoksalnie może otworzyć ciekawe perspektywy przed Polską.
Wojciech Szewko: Cechą charakterystyczną rosyjskiej dyplomacji od zawsze jest coś, co na potrzeby studentów opisywano kiedyś jako „politykę kozy”, jak w znanym szmoncesie. Rosja wprowadza do pokoju kozę, która staje się dla wszystkich problemem nie do zniesienia, czyli konflikt w danej kwestii eskaluje do takiego poziomu, w którym dyplomacja innego kraju, szczególnie nieprzygotowana, dostrzega nie tylko poważne zagrożenie, lecz także rys szaleństwa czy nieprzewidywalności. Następnie Rosja składa nagle rozsądną propozycję. Wszyscy są zachwyceni i skłonni do ustępstw, bo mało kto pamięta, że sama ten konflikt wykreowała. Administracja Obamy słabo sobie radziła z taką strategią, dużo lepiej wychodzi to państwom Wschodu, być może ze względu na wspólnotę kulturową tych dyplomacji. W wypadku potencjalnych porozumień rosyjsko-amerykańskich sprawa Krymu czy Donbasu będzie traktowana zatem marginalnie, a kwestia wpływów na Bliskim Wschodzie i w Azji będzie kluczowa, ponieważ tam znajduje się oś rywalizacji USA–Rosja.
Jaką rangę mają wydarzenia i plany Europy Środkowo-Wschodniej?
Wojciech Szewko: Nasza polityka dotycząca wschodniej granicy, którą uważamy za oś konfliktów na świecie, z punktu widzenia geopolityki stanowi peryferie. W Europie Wschodniej nie ma zasobów naturalnych ani wielkich rynków. Nasz region nie ma znaczenia geostrategicznego w razie starcia mocarstw. Konflikt na Ukrainie jest jednym z argumentów w przetargach między USA i Rosją, ale na pewno nie osią ich sporu.
Marcin A. Piotrowski: Myślę, że rosyjska perspektywa jest jednak trochę inna. Zgoda co do tego, że polityka w skali globalnej jest bardzo ambitna, ale przypuszczam, że z punktu widzenia gospodarza Kremla Ukraina, podobnie jak cały obszar poradziecki, jest o wiele ważniejsza niż to, co dzieje się na Bliskim Wschodzie.
Czy kryzysowa sytuacja wewnątrz Unii Europejskiej działa na korzyść Rosji?
Wojciech Szewko: Unia jest słaba w stosunkach międzynarodowych z kilku przyczyn. Od paru lat obserwujemy trzy płaszczyzny kryzysu wspólnoty. Pierwsza to problem przywództwa. Pokolenie euroentuzjastów zostało zastąpione przez osoby, które co najwyżej mogą pretendować do roli polityków krajowych. Druga to kwestie strukturalne. Każdy pomysł dotyczący silniejszej integracji zakłada, że nastąpi ona wokół państw strefy euro. Stworzono quasi-państwo, które dysponuje własną walutą, a na jego terenie istnieją różne polityki podatkowe, społeczne i fiskalne. Taka struktura jest kryzysogenna, gdyż wiadomo, że kapitał będzie przepływał tam, gdzie będą niższe podatki i gdzie są bardziej liberalne przepisy w tej kwestii. Trzecia płaszczyzna to idee. Dotychczas podstawą integracji Unii Europejskiej było przestrzeganie demokratycznych wartości. Obecnie dążenie kanclerz Angeli Merkel do integrowania Turcji, która nie spełnia tych warunków, wywołuje społeczny sprzeciw wobec elit europejskich, co przekłada się na wzrost popularności partii antyeuropejskich.
Michał Kuź: Uważam, że błędem amerykańskiej polityki zagranicznej jest skierowanie jej na Niemcy, które są państwem silnym, ale nie hegemonem absolutnym. Nie jest już tak, że gdy amerykański prezydent chce zadzwonić do Europy, to wykręca numer Angeli Merkel. Być może kanclerz utrzyma władzę, ale nie wiem, czy jej wygrana nie pogorszy sytuacji międzynarodowej Niemiec. Przez ostatnie pięć lat Berlin odniósł w polityce międzynarodowej sporo porażek – od kryzysu w Grecji po rozmowy z Rosją.
Czy dojdzie do zbliżenia między Indiami a USA?
Wojciech Szewko: Gdy Indie zaczęły coraz bardziej wiązać się z Zachodem, w Pakistanie pojawili się Rosjanie – doszło do pierwszych ćwiczeń pakistańsko-rosyjskich. Tam inwestują także Chiny, z których terytorium są prowadzone linie kolejowe, gazociąg, ropociąg, autostrady. W grudniu 2016 roku pierwsze transporty kolejowe i drogowe dotarły korytarzem CPEC [China-Pakistan Economic Corridor] do portów w Karaczi i Gwadarze. Oznacza to, że skrócono drogę transportu towarów o 4 tys. km, a z punktu widzenia geostrategicznego zakończyła się możliwość zablokowania importu z Chin i eksportu do tego kraju przez Indie czy Filipiny. To niepokojące dla Indii, bo są skonfliktowane z Chinami i Pakistanem, będą więc zwracały się do USA jako naturalnego sojusznika.
Marcin A. Piotrowski: Indie nie do końca są silną demokracją i wielkim mocarstwem. A ich polityka jest po prostu pozbawiona strategii. Jedyna trwała strategia to odstraszanie Pakistanu za pomocą broni nuklearnej. W tym kraju nie ma planowania strategicznego np. w kwestii zakupu broni. To kolejny gracz w Azji, o którym mówimy, że jego percepcja jest inna niż realia, w jakich funkcjonuje.
Wojciech Szewko: Nie zgodzę się – Indie mają dobrze opracowaną strategię zakupów zbrojeniowych. Są one znane, spójne i dostosowane do zagrożeń. Inną kwestią jest wyszkolenie indyjskiej armii.
Michał Kuź: Myślę, że potencjał Indii jest w dalszej perspektywie większy niż Chin, które swoją gospodarkę opierają na taniej sile roboczej i eksporcie. Tamtejsze społeczeństwo zostało wykształcone według modelu zachodniego, jest więc lepiej przystosowane do gospodarki wolnorynkowej, co będzie procentowało. Może ten potencjał nie jest jeszcze widoczny, ale w perspektywie 20 lat Indie mogą w rozwoju gospodarczym przeskoczyć Chiny.
Marcin A. Piotrowski: Podobne, niespełnione prognozy szybkiego rozwoju Indii pojawiały się już w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Tymczasem jest to kraj ogromnych kontrastów, mający wiele problemów wewnętrznych, które w przyszłości mogą doprowadzić do wystąpień społecznych.
W Azji jest jeszcze jedno miejsce zapalne – Korea Północna.
Marcin A. Piotrowski: No cóż, nie wykluczam, że zanim ukaże się „Polska Zbrojna” z naszą debatą, zostanie przeprowadzony kolejny test rakiety balistycznej, a może nawet ładunku nuklearnego. To oczywiście będzie pierwszy poważny sprawdzian dla nowej administracji amerykańskiej, a także dla Korei Południowej i Japonii.
Wojciech Szewko: W mediach pojawia się wiele artykułów o Korei Północnej, ale jej wpływ na politykę regionalną pozostaje ograniczony, chociażby z powodu izolacji komunistycznego reżimu. Oprócz kierowania gróźb, w celu wymuszenia kolejnych ustępstw lub dostaw żywności, państwo to raczej nie będzie odgrywało większej roli na arenie międzynarodowej, przynajmniej w tym roku. Stałoby się realnym zagrożeniem, gdyby reżim spełnił swe pogróżki i rozpoczął wojnę. Korea Północna nie jest również w stanie eksportować swojego modelu rewolucji, dokonywać ekspansji ideologicznej czy budować nowych sojuszy.
Michał A. Piotrowski: Zgoda, że Korea Północna nie ma żadnego potencjału pozytywnego, ale ten negatywny i tak ma wpływ na sytuację w regionie. W Seul są wycelowane tysiące dział i wyrzutni rakietowych. Uważam, że wpływ na to, co się dzieje w regionie, będą miały również oceny wywiadu amerykańskiego. Korea Północna jest prawdopodobnie bardziej zaawansowana w pracach nad pociskiem międzykontynentalnym Hwasong-13, niż dotąd sądzono. Ten fakt będzie musiała uwzględnić nowa administracja prezydencka w pracach nad przeglądem strategicznym swojej obrony przeciwrakietowej.
Wojciech Szewko: Większy wpływ na stan gospodarki Korei Południowej mają wadliwe baterie w telefonach Samsunga niż 40 tys. dział. Ta broń miałaby znaczenie, gdyby jej użyto, bo 24-godzinne ultimatum stawiane po raz dwudziesty, trzydziesty bez jakichkolwiek konsekwencji, bardziej śmieszy niż przeraża.
Michał Kuź: Istnieją organizacje posługujące się metodami samobójczymi, takie jak różne grupy ekstremistów islamskich. Niewiele było natomiast w historii państw mających samobójcze skłonności. W wypadku reżimu północnokoreańskiego ostra retoryka to strategia biznesowa. W dającej się przewidzieć przyszłości będziemy mieli do czynienia z kolejnymi eskalacjami napięcia przez Pjongjang. Jedynym sposobem na przetrwanie tego posttotalitarnego państwa jest wymuszanie groźbami kolejnej pomocy gospodarczej. Dla władz w Seulu z kolei o wiele niebezpieczniejsze od płacenia jałmużny mogłoby być zjednoczenie Korei.
Marcin A. Piotrowski: Puśćmy wodze wyobraźni… Gdyby doszło do sytuacji, w której reżim Kimów ulega dezintegracji, to wobec jego militaryzacji i arsenału atomowego byłoby to niezwykle groźne dla świata, zwłaszcza utrata kontroli nad ich arsenałami oraz dalsza proliferacja północnokoreańskich technologii nuklearnych i rakietowych. Wszak już korzystają z nich takie kraje, jak Pakistan, Iran i Syria.
Jaki będzie przyszły rok na półkuli zachodniej, która jest traktowana w Stanach Zjednoczonych jako ich strefa wpływów? Donald Trump zapowiada rewizję porozumień z Kubą.
Wojciech Szewko: Na pewno ważna jest deklaracja Trumpa w sprawie Kuby. Baza w Guantanamo nie zostanie zamknięta, a nawet rewitalizowana.
Marcin A. Piotrowski: Przypuszczam, że po śmierci Fidela Castro Kuba może być państwem bardziej niestabilnym. Raul nie ma bowiem charyzmy brata, a kontrola nad aparatem bezpieczeństwa sprawowana przez jego syna może nie wystarczyć. Najbliższe miesiące pokażą, w jakim stopniu trwały jest reżim bez Fidela, który nawet kiedy był chory, pozostawał jego spoiwem. Nie wiadomo też, co dalej ze wznowieniem stosunków amerykańsko-kubańskich, zainicjowanym przez Obamę. Gen. Michael Flynn, jako państwa stanowiące zagrożenie dla amerykańskiego bezpieczeństwa narodowego, wskazał Kubę, Boliwię i Wenezuelę. Takie zestawienie krajów Ameryki Łacińskiej pokazuje, że niektórzy doradcy Trumpa mają problem z oceną proporcji zagrożeń i wyzwań dla USA.
Michał Kuź: O politykę zagraniczną Trumpa zapytano nestora amerykańskiej dyplomacji Henry’ego Kissingera. Otóż stwierdził on, że takowa dopiero się tworzy. Trump musi zbudować własną strategię od podstaw, bo nie wywodzi się z żadnej szkoły stosunków międzynarodowych. Kissinger przestrzegł przed traktowaniem serio wszystkich jego zapowiedzi z kampanii wyborczej, ale też przed uznaniem go za polityka nieracjonalnego. Uważa też, że Trump będzie poważniej traktował Rosję niż jego poprzednik, zarówno jeśli chodzi o jej żądania, jak i możliwości ich spełnienia.
Wojciech Szewko: Prześledziłem wypowiedzi Trumpa o polityce zagranicznej, które pojawiały się podczas kampanii, gdyż dostrzegłem znaczne różnice między przekazem w głównych amerykańskich mediach, kreowanym przez sztab Hillary Clinton, a tym, co on mówił. Zgadzam się z poglądem, że ta polityka jest niewiadomą, bo nadal nie znamy osób, które faktycznie będą ją tworzyć.
Dla Trumpa ważniejsza od zagranicznej może być polityka wewnętrzna.
Michał Kuź: Donald Trump jest izolacjonistą. Podczas kampanii wyborczej głosił, że przez izolacjonizm doprowadzi do reindustrializacji Stanów Zjednoczonych. Ekonomiści w to wątpią, ale historia kilku państw, np. Niemiec czy Japonii, pokazała, że selektywnie użyte narzędzia protekcjonistyczne tworzą miejsca pracy dla gorzej wykształconych. Problem z protekcjonizmem jest bardziej polityczny niż ekonomiczny. Stare porzekadło ekonomistów mówi bowiem, że jeśli towary nie przekraczają granic, to po pewnym czasie przekraczają je armie. Protekcjonizm powoduje napięcia w stosunkach między państwami, które z czasem mogą je skłonić do sięgnięcia po środki militarne, by zyskać możliwość eksportu lub importu. Jak sądzę, Trump ma świadomość, że nie może uczynić z USA państwa autarkicznego. Myślę, że nie chodzi mu o całkowitą izolację, lecz o to, by nie być związanym dużymi umowami gospodarczymi, jak te o strefach wolnego handlu.
Pora podsumować naszą debatę. Czego spodziewają się Panowie w polityce światowej w najbliższych 12 miesiącach?
Marcin A. Piotrowski: Ograniczę się tutaj do Bliskiego Wschodu. W wyniku działań zbrojnych prowadzonych w Iraku i Syrii tzw. Państwo Islamskie może w 2017 roku przestać istnieć jako struktura kontrolująca jakieś terytorium w Iraku. Nie oznacza to jednak zakończenia konfliktów wewnętrznych w obu państwach, bo nadal będzie tam działał ruch oporu sunnitów. Region pozostanie niestabilny, co wpłynie na NATO i Unię Europejską. Duże znaczenie ma przyszłość porozumienia nuklearnego z Iranem. Tamtejsi politycy byli gotowi ograniczyć program atomowy w zamian za przyzwolenie Zachodu na umocnienie irańskich wpływów na Bliskim Wschodzie kosztem Turcji czy Arabii Saudyjskiej. Gdyby doszło do zerwania tego porozumienia przez USA, sytuacja stałaby się bardzo skomplikowana – Iran w ciągu roku może zbudować pierwszą głowicę jądrową.
Michał Kuź: W 2017 roku będziemy mieli dwa ogniska zapalne potencjalnych konfliktów o wymiarze ponadregionalnym – Bliski Wschód, gdzie sytuacja stanie się coraz bardziej skomplikowana, oraz Morze Południowochińskie, gdzie przewiduję liczne napięcia. Teraz konflikty, inaczej niż sto lat temu, nie są umiejscowione w Europie. Będą one miały jednak duży wpływ na Stary Kontynent, jeśli chodzi o fale migrantów czy pękniecie pewnej solidarności w ramach NATO. Wojny w Europie nie przewiduję, ale myślę, że nie będzie to spokojny rok. W przypadku Unii Europejskiej obawiam się poważnego kryzysu, związanego z upadkami włoskich banków. We Francji wybory prezydenckie może wygrać Marie Le Pen albo osoba, która ukradła jej program wyborczy. W Niemczech Angela Merkel utrzyma się u władzy, ale będzie w coraz trudniejszej sytuacji międzynarodowej. To wszystko może doprowadzić pod koniec roku do takich napięć w Unii Europejskiej, że pojawi się idea opracowania nowego traktatu. Polityka Donalda Trumpa może się okazać bardziej pragmatyczna niż się nam wydaje, ale na pewno izolacjonistyczna, co przyniesie napięcia w stosunkach z Chinami i Ameryką Łacińską. Jednocześnie nie sądzę, że uda się reset między Stanami Zjednoczonymi a Rosją. Amerykanie mogą jednak spojrzeć przychylniej na Europę Środkową, zwłaszcza jeśli uznają, że Niemcy nie są jedynym graczem rozdającym karty w Unii.
Wojciech Szewko: W mojej ocenie, w 2017 roku w Unii Europejskiej będzie panował bezwład. Dlatego nie dojdzie do żadnych spektakularnych wydarzeń, chyba że wymuszą je czynniki zewnętrzne. W relacjach z Waszyngtonem, po latach braku zainteresowania ze strony Obamy, jest prawdopodobne, że pojawi się szansa dla Polski, jeśli udowodnimy, że możemy być narzędziem polityki amerykańskiej w Europie. Co do Chin to będziemy mieć rok pełen napięć i prowokacji, a to zintensyfikuje działania dyplomatyczne na rzecz budowy sojuszy. Nie przewiduję jednak, że dojdzie do otwartego konfliktu militarnego. Na Bliskim Wschodzie natomiast dynamikę stosunków międzynarodowych będzie napędzał koncert czterech mocarstw: Rosji, Turcji, Iranu i Arabii Saudyjskiej. Czynnikiem destabilizującym będzie polityka Turcji. Zarzewiem nowych konfliktów z jej udziałem może być m.in. ogłoszenie niepodległości przez iracki Kurdystan. Wszystko wskazuje na to, że wojnę domową w Syrii wygra prezydent Baszszar al-Asad. Punktem zwrotnym, zgodnie z przewidywaniami, było zdobycie Aleppo. Nowym etapem konfliktu może być wkroczenie do Syrii milicji szyickich z Iraku. Prawdopodobnie w Afganistanie zostanie reaktywowany islamski emirat, bo talibowie już kontrolują około 40% terytorium kraju. Ciekawy będzie ten rok w Afryce, o której w ogóle nie mówiliśmy, a to przecież nasza tzw. bliska zagranica. Będzie postępowała destabilizacja w Libii i Afryce Środkowej, w byłych koloniach francuskich. Konflikty w Afryce Subsaharyjskiej oznaczają nasilenie nielegalnej emigracji do Europy przez Morze Śródziemne. Asz-Szabab mogą w Somalii utworzyć islamski emirat. Państwo Islamskie natomiast, wbrew wielu prognozom, jest dalekie od upadku.
Marcin A. Piotrowski: Nie ma szans, aby Polska bądź Europa Środkowa zajęła w amerykańskiej polityce miejsce Niemiec czy Europy Zachodniej. To podejście Waszyngtonu nie zmieni się szybko, niezależnie od tego, kto rządzi w Ameryce. Obawiam się natomiast, że w tym roku coś niekorzystnego dla NATO i Unii Europejskiej może się wydarzyć w krajach nadbałtyckich – zamieszki lub cyberataki, za którymi będzie stała Rosja.
Dr Michał Kuź jest adiunktem na Uczelni Łazarskiego (Katedra Badań nad Polityką), ekspertem Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego i redaktorem „Nowej Konfederacji”.
Dr Marcin Andrzej Piotrowski jest analitykiem, głównym specjalistą w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Dr Wojciech Szewko jest ekspertem Narodowego Centrum Studiów Strategicznych.
autor zdjęć: Jarosław Wiśniewski, Fotolia