Torpeda w zaciszu

Do Bojowego Centrum Informacji spływa meldunek: wykryliśmy okręt podwodny przeciwnika. Decyzja: odpalamy torpedę. Na monitorze komputera przesuwają się kolumny cyfr. Przez chwilę można zapomnieć, że to nie pokład fregaty, lecz trenażer w jednej z sal Akademii Marynarki Wojennej.

 

Wygląda niepozornie: niespełna 3 m długości, waga nieco ponad 300 kg, z czego zaledwie jedna dziesiąta to ładunek wybuchowy. Przy starszej, półtoratonowej torpedzie SET-53, która spoczywa pod przeciwległą ścianą, wygląda niczym maleństwo. Jednak to właśnie MU-90 stanowi dla okrętu podwodnego dużo większe zagrożenie.

„MU-90 to torpeda typu »wystrzel i zapomnij«”, wyjaśnia kmdr por. dr inż. Adam Cichocki, kierownik Zakładu Uzbrojenia Okrętowego w gdyńskiej Akademii Marynarki Wojennej. Odpowiednio zaprogramowana może śledzić dziesięć celów, poruszać się po najbardziej optymalnej trajektorii, tak by wybrać najskuteczniejszą metodę ataku. Rozwija prędkość przeszło 50 w., mało tego, nawet ta minimalna, z jaką się porusza, czyli 29 w., jest większa niż maksymalna torpedy starego typu. Do tego dochodzą zasięg około 20 km i głębokości, na których operuje – górna granica to 3 m, dolna zaś aż 1000 m. MU-90 można wystrzelić z fregaty typu Oliver Hazard Perry, a także zrzucić ze śmigłowców SH-2G i Mi-14PŁ.

 

Zielone światło

„Eksplozja niewielkiego ładunku wcale nie musi zatopić okrętu podwodnego”, przyznaje kmdr por. Cichocki. „Wystarczy, że torpeda wypali w kadłubie niewielką dziurkę. Resztę zrobi ciśnienie wody. Jeśli nawet uszkodzona jednostka zdoła dowlec się do portu, zostanie na długi czas wyłączona z walki, a jej remont pochłonie miliony”.

I właśnie wierna replika MU-90 stanowi element trenażera, któremu będę miał okazję się za moment przyjrzeć.

Ale najpierw pewna terminologiczna zawiłość. Nazwa urządzenia, o którym mowa, brzmi: trenażer systemu lekkiej torpedy ZOP MU-90. Z powodzeniem jednak można je określić mianem symulatora. Powód? Łączy cechy obydwu. Trenażer – bo ćwiczący siadają przed monitorem interfejsu, takim jak na okręcie czy pokładzie śmigłowca, a także obsługują istniejącą w realu replikę torpedy. Symulator – bo biorą udział w wirtualnej rozgrywce wykreowanej na komputerze instruktora, który siedzi w sąsiedniej sali.

Tak więc jesteśmy na fregacie, a obsługujący sonar operatorzy wykryli obecność okrętu podwodnego. „Logika podpowiada, że skoro my go dostrzegliśmy, on widzi nas już od dawna. Niewykluczone, że sposobi się do ataku. Dlatego trzeba działać szybko”, tłumaczy kmdr por. Cichocki. Decyzja: odpalamy torpedę. „Wcześniej jednak trzeba przygotować jej misję – zaprogramować. Pierwszym krokiem jest wprowadzenie danych, które potem będą przetwarzane na podstawie skomplikowanych algorytmów, dotyczących sytuacji podwodnej czy sygnałów hydroakustycznych”, wyjaśnia kmdr por. Cichocki. Przede wszystkim więc podajemy odległość od celu, kierunek i prędkość, z jaką się porusza. Głębokość, na której znajduje się okręt, trzeba oszacować samemu, bo sonar, inaczej niż radar do obserwacji celów nawodnych, nie podaje obrazu 3D. Następnie możemy wprowadzić do systemu dane środowiskowe: czy morze jest gładkie, a jeśli nie, to jak mocno faluje, a także, jaki mamy rozkład batymetrii, innymi słowy – w jaki sposób rozchodzi się w morzu dźwięk. Te dane mogą znacząco ułatwić pracę systemowi poszukiwania i klasyfikacji celu, w który została wyposażona torpeda.

Jednocześnie uruchamiamy wyrzutnię. „Na fregacie są dwie, po jednej na burcie. Każda wyrzutnia jest wyposażona w trzy rury”, wyjaśnia kmdr por. Cichocki, a na monitorze pojawia się schemat, który obrazuje jego słowa. „Tutaj operator może zobaczyć, w których rurach znajdują się torpedy i czy istnieje komunikacja pomiędzy preseterem a wyrzutniami”, tłumaczy oficer. Zielone światło świadczy o tym, że wszystko jest w porządku. „W tej chwili jest podgrzewana wyrzutnia na prawej burcie i to właśnie z niej wystrzelimy torpedę”, zapowiada kmdr por. Cichocki.

Zanim to jednak nastąpi, trzeba ją uzbroić w zapalnik. I tutaj ze świata wirtualnego przechodzimy na chwilę do realnego. Ćwiczący musi podejść do leżącej pod ścianą torpedy i w wolne miejsce u jej szczytu wsunąć niewielką kwadratową skrzyneczkę.

Tymczasem okręt podwodny zbliża się z każdą minutą. System podpowiada, że jest już 8,3 km od nas. Teraz musimy jeszcze określić, w jaki sposób torpeda powinna się zbliżać do celu, tzn. jak długo ma to robić, pozostając maksymalnie cicho, a kiedy włączyć tryb poszukiwania, który bezpośrednio poprzedza atak. Kolejna podpowiedź: optymalna długość fazy podejścia to 6,7 tys. m.

Przekręcamy kluczyk bezpieczeństwa. Zielone światło. Teraz możemy sobie wyobrazić, jak torpeda wpada do wody. I jak przez chwilę stoi dziobem w dół, a w tym czasie woda zalewa baterię i inicjuje w niej reakcję chemiczną. Wreszcie, jak rusza i mknie do celu.

Właścicielem trenażera jest Komenda Portu Wojennego w Gdyni. Niespełna cztery lata temu został kupiony za pieniądze z programu modernizacji sił zbrojnych. Korzystają z niego operatorzy z 3 Flotylli Okrętów i Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. „Oczywiście podobne ćwiczenia bez odpalania torpedy można przeprowadzić bezpośrednio na fregacie lub w śmigłowcu. Ale podczas wyjścia w morze czy w trakcie lotu nie zawsze jest na to czas”, podkreśla kmdr por. Cichocki.

Zajęcia na trenażerze mają także podchorążowie AMW – studenci nawigacji oraz mechatroniki. „Choć już jako oficerowie tego uzbrojenia bezpośrednio obsługiwać nie będą. Zrobią to podlegający ich rozkazom marynarze i podoficerowie. Oni sami jednak muszą wiedzieć, jak ono działa”, zaznacza kmdr por. Cichocki.

 

Od wróbla do rakiety

Akademia Marynarki Wojennej ma do dyspozycji około 20 symulatorów i trenażerów. „Podchorążowie i kadra sił morskich mogą u nas ćwiczyć na przykład strzelanie z zestawu artyleryjsko-rakietowego Wróbel II, wielkokalibrowego karabinu maszynowego czy wyrzutni rakiet przeciwlotniczych Grom. Broń tego typu znajdziemy na większości polskich okrętów”, wyjaśnia kmdr por. Wojciech Mundt, rzecznik AMW. Treningi są prowadzone w warunkach zbliżonych do tych na morzu. A wszystko za sprawą ruchomych platform, dmuchaw czy trójwymiarowego obrazu, który przesuwa się przed oczami ćwiczącego po założeniu specjalnych gogli. Akademia ma symulatory, które pozwalają stoczyć wirtualną walkę z okrętami wroga za pomocą rakiet RBS-15 Mk III (ich właśnie używają załogi małych okrętów rakietowych typu Orkan) czy też skoordynować akcję ratowniczą na morzu (pomoże w tym symulator GMDSS, czyli ogólnoświatowego systemu powiadamiania o niebezpieczeństwie na morzach i oceanach).

„Naszą bazę konsekwentnie rozbudowujemy i unowocześniamy”, podkreśla kmdr por. Mundt. Przykładem jest tworzony od kilku lat symulator-trenażer okrętu podwodnego. Jego zasadnicza część powstała w kadłubie okrętu podwodnego typu Kobben, który stanął na dziedzińcu Akademii. Podchorążowie mogą tutaj ćwiczyć na przykład manewry związane z wynurzaniem i zanurzaniem okrętu.

Trenażery i symulatory w szkoleniu przyszłych i obecnych marynarzy odgrywają kluczową rolę. Pozwalają w spokoju przećwiczyć obsługę różnego rodzaju urządzeń czy uzbrojenia, przynoszą też ogromne oszczędności. „Wystarczy wspomnieć, że torpeda MU-90 kosztuje około miliona dolarów. W świecie wirtualnym możemy wystrzeliwać ją wielokrotnie”, podsumowuje kmdr por. Mundt.

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: Krzysztof Miłosz/Akademia Marynarki Wojennej





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO