Trzy tryby morskiej machiny

Samoloty i śmigłowce morskie, 30 okrętów i jednostek pomocniczych, do tego saperzy, przeciwlotnicy, kompania chemiczna, żołnierze z komend portów wojennych – tak dużych ćwiczeń krajowych siły morskie nie miały od czasu zmiany struktur dowodzenia polską armią.

 

Odsłona pierwsza. Wieczór. W porcie chłód tak przenikliwy, że na nabrzeżu trudno ustać dłużej niż kilkanaście minut. Chemicy są tutaj od kilku godzin. Ich dowódca kpt. mar. Paweł Kozak przyznaje, że na jego ludziach pogoda nie robi wrażenia: „Od czasu rozpoczęcia ćwiczeń stacjonujemy w lesie pod Dziwnowem. Przywykliśmy”. Wreszcie z półmroku portowego basenu wyłania się ORP „Sarbsko”, a na nabrzeżu rozpoczyna się ruch.

 

Walka z chemią

Po południu dowódca okrętu przesłał do Świnoujścia meldunek, z którego wynikało, że jednostka została skażona nieznaną substancją. „Załoga nie była w stanie sama sobie poradzić z tą sytuacją. Zapadła decyzja, że trałowiec wraca do bazy. Jednocześnie zaalarmowana została kompania chemiczna 8 Batalionu Saperów. Żołnierze rozwinęli w porcie OPLS, czyli okrętowy punkt likwidacji skażeń”, tłumaczy kmdr por. Wojciech Buca, szef obrony przed bronią masowego rażenia 8 Flotylli Obrony Wybrzeża w Świnoujściu. O godzinie 16 pluton likwidacji skażeń osiągnął pełną gotowość. Na nabrzeżu stanęli uzbrojeni żołnierze w gumowych kombinezonach ochronnych, maskach gazowych i hełmach. Pozostało im tylko czekać.

„Pierwsze zabiegi jeszcze w drodze do portu przeprowadza załoga. Marynarze wkładają kombinezony ochronne podobne do naszych, a na maszt wciągają białą flagę z czerwonym krzyżem. To znak dla załóg innych jednostek, ale także dla ludzi w porcie”, wyjaśnia kpt. mar. Kozak. Kiedy okręt zaczyna dobijać do brzegu, chemicy kierują w jego stronę strumień środków odkażających. Następnie wchodzą na pokład, określają rodzaj substancji, którą został zaatakowany, i przemywają płynem poszczególne elementy nadbudowy. W tym czasie marynarze, podzieleni na dwie grupy, kierują się do stanowiska OPLS.

Najpierw przechodzą przez umieszczone na zewnątrz namiotu tzw. urządzenie ramowe. To bramka, w której z ich kombinezonów są spłukiwane niebezpieczne substancje. Potem na specjalnych stojakach zostawiają broń, ekwipunek, wreszcie kombinezony. Już w namiocie zdejmują mundury, które wkrótce zostaną zniszczone. Następnie biorą prysznic, nie tylko z wody, lecz także środków odkażających, suszą się, wkładają nowe mundury i ponownie meldują na pokładzie. Wkrótce okręt odcumowuje i wraca na morze. Mniej więcej godzinę później przy nabrzeżu pojawia się jeden z kutrów transportowych, który również został zaatakowany bronią chemiczną.

 

Po torze w głąb lądu

Odsłona druga. Port handlowy w Szczecinie. Fragment nabrzeża został opanowany przez wojsko. Wzdłuż bramy przechadzają się żołnierze. Hełmy, twarze w maskujących barwach, przewieszone przez ramię karabiny. Za ich plecami rząd pojazdów: transportery opancerzone Rosomak, armatohaubice Dana, wozy dowodzenia i ewakuacji medycznej. Wszystkie należą do miejscowej 12 Brygady Zmechanizowanej. Czekamy mniej więcej pół godziny. Wreszcie na horyzoncie pojawia się potężna sylwetka okrętu transportowo-minowego ORP „Gniezno”. Aby tu dotrzeć, musiał pokonać ponad 70 km po torze wodnym Świnoujście – Szczecin, który prowadzi m.in. przez Świnę, Kanał Piastowski i Zalew Szczeciński. „To trasa z dużą liczbą znaków nawigacyjnych, a przejście nią stanowi bardzo dobry trening dla oficera wachtowego”, podkreśla kmdr ppor. Jacek Kwiatkowski, rzecznik 8 Flotylli. Tymczasem ORP „Gniezno” dobija do wybrzeża, a powietrze przeszywa ryk odpalanych silników. Po chwili pierwszy rosomak rusza z miejsca i przejeżdża po opuszczonej rampie okrętu wprost na jego pokład. „Każda z jednostek typu Lublin jest w stanie pomieścić dziewięć ciężkich pojazdów, np. czołgów czy armatohaubic, lub 17 lżejszych, jak ciężarówki. Nośność okrętu została obliczona na 500 t”, informuje por. mar. Grzegorz Lewandowski, mechanik okrętowy na ORP „Gniezno”.

Polska marynarka ma pięć okrętów transportowo-minowych. A to oznacza, że jednorazowo jest w stanie przerzucić choćby 45 transporterów opancerzonych i około 500 żołnierzy. W dodatku mogą wszystko wyładować nie tylko w porcie, lecz także wprost na plaży. „Specyficzna konstrukcja sprawia, że okręt transportowo-minowy jest w stanie podejść nawet tam, gdzie głębokość morza sięga metra. Ma on płaskie dno, a na dziobie zbiorniki balastowe. Kiedy chce ruszyć, po prostu wypuszcza ich zawartość, lekko się unosi i ześlizguje z powrotem na głębszą wodę”, wyjaśnia rzecznik. „Dodatkowo ściąga go kotwica, która została przytwierdzona do długiej liny. Okręt może ją rzucić nawet w znacznej odległości od brzegu”.

Wkrótce ORP „Gniezno” odbija od brzegu. Po godzinie w jego miejscu cumuje bliźniaczy ORP „Poznań”, a ze swoich miejsc na nabrzeżu ruszają dany. „Jak dotąd, były one ładowane na pokład stosunkowo rzadko”, przyznaje kpt. Janusz Błaszczak, rzecznik 12 Brygady Zmechanizowanej. Każda z armatohaubic waży 30 t, czyli o cztery więcej niż rosomak. Dla załogi okrętu załadunek w Szczecinie pozwala na zapoznanie się z nabrzeżem w porcie, z którego nigdy wcześniej nie korzystali. „To również ważne doświadczenie dla naszych żołnierzy. Zwłaszcza w kontekście dyżuru w grupie bojowej Unii Europejskiej, który rozpoczniemy już 1 stycznia 2016 roku”, dodaje kpt. Błaszczak. Przez sześć miesięcy od tej daty, w razie kryzysu szczecińscy żołnierze w ciągu dziesięciu dni będą mogli zostać przerzuceni w rejon oddalony od Brukseli nawet o 6 tys. km. Tymczasem ORP „Poznań” powoli znika za kolejnym zakrętem basenu portowego. Ponownie zobaczę go następnego dnia, już na morzu.

 

W szyku i na dnie

Odsłona trzecia. Rozhuśtane po wczorajszym wietrze morze kołysze niewielką motorówką na wszystkie strony. Dużo większym od niej jednostkom falowanie jednak nie przeszkadza. Jesteśmy na wodach Zatoki Pomorskiej w pobliżu Świnoujścia, a okręty właśnie ustawiają się w tak zwanym szyku torowym. Otwiera go ORP „Gniezno”, a za nim trałowce, holowniki, niszczyciel min, kuter transportowy, stacja demagnetyzacyjna, wreszcie dwa kolejne okręty transportowo-minowe. Są tu reprezentowane wszystkie typy jednostek, którymi dysponuje świnoujska flotylla.

Po kilkunastu minutach z okrętu, który otwiera kolumnę, pada komenda i wszystkie jednostki robią zwrot przez prawą burtę. Po chwili szyk się rozsypuje i ustawiają się trzy kolumny. Środkową tworzą trzy okręty transportowo-minowe, a po ich bokach przemieszczają się m.in. trałowce. „W tym epizodzie ćwiczymy obronę zespołu podczas przejścia morzem”, wyjaśnia kmdr ppor. Kwiatkowski. „Dwa okręty transportowo-minowe przewożą na pokładach rosomaki lub dany. Muszą być chronione przez jednostki mniejsze i dużo bardziej zwrotne”.

Kilka godzin później sprzęt został rozładowany na plaży w Dziwnowie. Potem część jednostek zawinęła do portu w Kołobrzegu, gdzie odbył się załadunek min. Tygodniowe ćwiczenia 8 Flotylli nosiły kryptonim „Wargacz ’15” i podsumowywały rok szkoleniowy. Stanowiły istotny, ale jednak tylko wycinek działań, które przez tydzień były prowadzone na Bałtyku. W tym samym czasie swoje ćwiczenia miały też 3 Flotylla Okrętów w Gdyni (kryptonim „Ostrobok ’15”) oraz Brygada Lotnictwa Marynarki Wojennej (kryptonim „Kormoran ’15”). W scenariusz każdego z nich zostały wpisane zadania, które marynarze, lotnicy i żołnierze jednostek brzegowych wykonywali wspólnie.

Tak było choćby w wypadku symulowanej walki z okrętem podwodnym. Poszukiwania nieprzyjacielskiej jednostki prowadziła nie tylko korweta ORP „Kaszub” z gdyńskiej flotylli, lecz także para śmigłowców Mi-14PŁ z BLMW. Z kolei załogi samolotów rozpoznawczych Bryza współdziałały m.in. z okrętem rakietowym ORP „Grom”. Marynarze z obu flotylli współpracowali podczas załadunku min, który odbył się w jednym z portów w pobliżu Gdyni. Wcześniej teren został zabezpieczony przez saperów z Rozewia. Ustawili oni zapory inżynieryjne i minowe.

Były też wspólne zadania ratownicze. „Nasze śmigłowce wspomagane przez bryzę prowadziły działania wzdłuż całego polskiego wybrzeża. Scenariusz przewidywał poszukiwanie rozbitków w wodzie i na lądzie, ale też podejmowanie poszkodowanych z pokładów okrętów, należących zarówno do gdyńskiej, jak i świnoujskiej flotylli”, informuje kmdr ppor. Czesław Cichy, rzecznik Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej.

Epizodów ratowniczych było zresztą więcej. Jeden z nich polegał na niesieniu pomocy marynarzom z jednostki podwodnej, która na skutek awarii osiadła na dnie i nie była w stanie sama się wynurzyć. Do akcji przystąpił ORP „Lech”. Stanowi on doskonałą platformę dla nurków ratownictwa, którzy są w stanie działać na znacznych głębokościach – ma m.in. dzwon nurkowy i komorę dekompresyjną. Kiedy okręt podwodny zostanie unieruchomiony pod powierzchnią morza, nurkowie schodzą do niego i podłączają przewody tłoczące na pokład świeże powietrze, a także dostarczają pojemniki z żywnością czy środkami opatrunkowymi.

Do tego dochodziły jeszcze strzelania artyleryjskie, walka z symulowanym pożarem czy przebiciem kadłuba. W ćwiczeniach „Ostrobok” w sumie wzięło udział dziewięć okrętów, a w „Kormoranie” siedem śmigłowców i samolotów. „Stacjonowały one poza macierzystymi lotniskami. Korzystaliśmy m.in. z 21 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie, a także lądowiska dla śmigłowców na terenie, gdzie stacjonuje 8 Batalion Saperów. W ten sposób nasi lotnicy przygotowywali się do działania w sytuacjach kryzysowych”, wyjaśnia kmdr ppor. Cichy.

Obrazu dopełnia jeszcze zaangażowanie innych służb mundurowych oraz instytucji cywilnych. Na morzu wspólnie z marynarzami ćwiczyli funkcjonariusze Morskiego Oddziału Straży Granicznej. W świnoujskim porcie wojennym zacumował z kolei miejski prom „Bielik II”, który na co dzień obsługuje przeprawę łączącą obie części miasta. Zabrał na pokład cywilne samochody zajęte na czas wojny przez armię.

 

Realizm i kreatywność

3 Flotylla to przede wszystkim okręty bojowe, stanowiące o sile uderzeniowej polskiej marynarki. Główne zadania 8 Flotylli wiążą się z transportem, desantem wojsk i sprzętu, operacjami przeciwminowymi. Lotnicy BLMW zajmują się m.in. rozpoznaniem, zwalczaniem okrętów podwodnych, prowadzą też akcje ratownicze. Wszystkie te jednostki stanowią uzupełniające się tryby machiny, która odpowiada za morskie bezpieczeństwo państwa. Dlatego powinny jak najczęściej ćwiczyć wspólnie. Ogłaszając decyzję o organizacji ich ćwiczeń w tym samym czasie, gen. broni Mirosław Różański, dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych podkreślał: „Zależy mi na jak największym urealnieniu procesu szkolenia”. Dodawał też, że od swoich podwładnych oczekuje kreatywności. I rzeczywiście – różnorodności i realizmu żadnemu z ćwiczeń odmówić nie sposób.

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: Marcin Purman/8 FOW





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO