Przez kilka dni pokonujemy prawie 100 km, oglądając zapierające dech w piersiach mazurskie pejzaże.
Od lat zawodowo towarzyszę weteranom z okazji różnych świąt i konferencji, ale po raz pierwszy miałam okazję być z nimi na co dzień: podczas posiłków, na jeziorze, przy ognisku. Dopiero teraz, w czasie spływu kajakowego, poczułam to, o czym zawsze mi opowiadali. Zobaczyłam, jak wielka siła tkwi w grupie.
Spływ
W Sorkwitach, kilkanaście kilometrów od Mrągowa, rozpoczyna się najpopularniejsza trasa spływu kajakowego przez Puszczę Piską. To nasza baza wypadowa do codziennych wypraw kajakiem. Nocujemy w domkach campingowych rozrzuconych wokół Jeziora Lampackiego. W spływie zorganizowanym przez Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju, a sponsorowanym przez PKN Orlen, bierze udział 40 weteranów, również uczestników misji oenzetowskich. W grupie więcej niż 40% to weterani poszkodowani, którzy ucierpieli na misjach.
Opieką medyczną otacza uczestników kpr. Bartłomiej Pankiewicz z 10 Brygady Kawalerii Pancernej, który pierwsze ratownicze szlify zdobywał na VIII zmianie PKW Afganistan, gdzie był strzelcem-ratownikiem. Bartek zapewnia, że w ważącym niemal 25 kg plecaku medycznym ma wszystko, co jest potrzebne, aby uratować komuś życie: opaski zaciskowe, bandaże, plastry, kołnierze ortopedyczne, lekarstwa, szyny, ciśnieniomierz czy glukometr. Codziennie Bartek zabiera plecak do kajaka.
Grupie towarzyszy psycholog Agnieszka Klawinowska (także weteran). Na co dzień pracuje w 7 Brygadzie Obrony Wybrzeża w Słupsku. Była na misji w Afganistanie i w Bośni, a od trzech lat prowadzi warsztaty psychologiczne organizowane cyklicznie przez Stowarzyszenie. Agnieszka dyskretnie zaznacza swą obecność, nie narzuca się, ale daje poczucie, że „w razie czego” jest do dyspozycji.
Pierwszego dnia spływu instruktorzy ze stanicy wodnej PTTK w Sorkwitach zapewniają, że 16-kilometrową trasę przez jeziora Lampackie, Dłużec i Białe pokonamy bez problemu, choć nie jesteśmy doświadczonymi kajakarzami.
Rehabilitacja
Coraz więcej weteranów mających kłopoty ze zdrowiem przekonuje się, że niepełnosprawność nie wyklucza udziału w górskich wyprawach czy kajakowym spływie. Marek Rzodkiewicz, wiceprezes Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju, mówi o tym, jak ważna jest rehabilitacja poprzez sport. „Urazy, jakie odnieśliśmy na misji, nie muszą przekreślać aktywnego życia. Gdy widzimy, jak osoby bardziej poszkodowane od nas wspinają się po górach czy pływają, zaczynamy wierzyć, że możemy pokonać własne ograniczenia”, opowiada. Na co dzień Marek pracuje przy biurku. Na spływie płynie kajakiem razem z drugim niepełnosprawnym kolegą. Mimo bólu barku i kręgosłupa czuje się coraz lepiej. „Równamy do słabszego, nikt nie wyrywa się do przodu, więc każdy da sobie radę”, zapewnia.
W rehabilitacyjno-sportowych imprezach organizowanych przez Stowarzyszenie biorą udział także najciężej ranni weterani. Na spływ kajakowy przyjechał m.in. Franciszek Jurgielewicz, który stracił nogę, gdy w 2004 roku na misji w Afganistanie wszedł na minę, czy Janusz Raczy, którego uszczerbek na zdrowiu lekarze ocenili na 100%, po tym jak w 2004 roku w Iraku wjechał w niego na posterunku rozpędzony autobus. „Działanie w grupie motywuje. Nie chodzi o maksymalny wysiłek, ale o satysfakcję, że daliśmy radę”, mówi Janusz, wiceprezes Stowarzyszenia. Dlatego mimo obolałego barku nie zamierzał odpuszczać i każdego kolejnego dnia wsiadał do kajaka.
W naszej grupie jest także chory na schizofrenię Marek Budzisz, który ma amputowane palce u nóg, ale dzielnie pokonał blisko 2 km Krutynią, gdy się okazało, że poziom wody jest tak niski, że kajak trzeba ciągnąć. Choroba Marka nie została uznana za związaną ze służbą wojskową w Afganistanie, choć on sam jest przekonany, że przyczynił się do niej przeżyty wówczas stres. Podkreśla, jak bardzo pomagają mu spotkania z innymi weteranami. Mówi też: „odkąd jestem na rencie, świat bez wojska stał się pusty”. Jest pod stałą opieką lekarzy, bierze leki i twierdzi, że czuje się prawie normalnie. Zaczął nawet spisywać swoje wspomnienia z Afganistanu. „Może wydam książkę…”, zastanawia się.
Konrad Lisek przyjechał na spływ, aby poczuć wsparcie kolegów. Dzięki nim wie, że nie został sam z problemami, z jakimi boryka się po odejściu z wojska. W 2010 roku wjechał w Afganistanie na minę. Szczęśliwie wszyscy przeżyli, ale po wypadku pozostały silne bóle głowy. Rok po powrocie z misji pękł tętniak rozwarstwiający aorty. Konrad został inwalidą III grupy i komisja orzekła, że jest niezdolny do służby wojskowej. Nie zgadza się z tą opinią, chce walczyć o powrót do armii. Stara się utrzymać dobrą kondycję, na spływie pomaga w tym lekkie wiosłowanie. „Gdy się nie ruszam, robią się zrosty na klatce piersiowej”, mówi.
„Dzielimy się doświadczeniami, jeden drugiego wysłucha, zrozumie i nie wyśmieje. W cywilu nie ma się takich kolegów”, mówi Zbigniew Kaczmarczyk, ranny w Iraku w 2006 roku, dziś poza armią. Mimo fizycznych ograniczeń („nie mogę grać w piłkę z kolegami ani długo jeździć na rowerze”), zajmie drugie miejsce w zawodach zorganizowanych na koniec spływu.
Zawody
Spływ kończy się zawodami na Jeziorze Lampackim. Przebieg 200-metrowej trasy wyznaczają kolorowe boje. Zebraliśmy się na pomoście, aby dopingować startujących zawodników. Linię mety mijają kolejne kajaki. Wreszcie werdykt: najlepszy okazał się Sebastian Boduszek z czasem 1 min 40 s. Drugie miejsce zajął Zbyszek Kaczmarczyk (1 min 44 s), trzecie – Marcin Dojaś, który wyznaczoną trasę pokonał w 1 min 50 s. Zwycięzcy dostali pamiątkowe medale Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach poza Granicami Kraju, dyplomy uznania oraz gratulacje od kolegów.
Ostatniego dnia nadszedł czas na podsumowanie. Wielu uczestników mówi, że nigdy nie wiosłowali i obawiali się, czy dadzą radę. Witold Kortyka ze śmiechem przyznaje, że na środku jeziora nie można było odpuścić, trzeba było wiosłować, choć mięśnie odmawiały współpracy. „Osobom z ułomnościami ten wysiłek dodawał pewności siebie, bo przekraczały bariery”, oceni Witek. Bartek, który w czasie całego spływu nie rozstawał się z plecakiem medycznym, zużył z niego tylko plastry i bandaże na poobcierane od wioseł ręce, choć był przygotowany na znacznie poważniejsze urazy.
Integracja
Spływ odegrał także rolę integracyjną. „Wieczorami wspominamy misyjne dzieje, a podczas dnia wiosłujemy i podziwiamy piękną mazurską przyrodę”, mówi Andrzej Korus (uczestnik misji w Egipcie), kierownik zespołu edukacyjno-promocyjnego Centrum Weterana Działań poza Granicami Państwa. Podczas trwających do późnych godzin nocnych wspomnień i rozmów okazywało się, że misjonarze oenzetowscy z Egiptu, Syrii czy Libanu znajdują wspólne tematy z weteranami z Iraku i Afganistanu, mimo że operacje, w jakich uczestniczyli, miały odmienny charakter. „Nie ma podziałów, wszyscy reprezentowaliśmy na misji nasz kraj”, uważa Artur Artecki, przewodniczący Koła nr 43 Kombatantów Misji Pokojowych ONZ w Białej Podlaskiej (w latach 1998–1999 był na misji w Libanie). Jak mówi, to dobra wiadomość, że środowisko dawnych misjonarzy i tych bardziej współczesnych się integruje. „Może w przyszłym roku uda się zorganizować wspólny rajd w Bieszczadach, razem z kolegami z Czech i Słowacji”, dodaje.
Siła
Weterani przyjechali na spływ kajakowy, aby sprawdzić własne możliwości i spotkać się z kolegami z misji. Coraz bardziej dociera do nich prosta prawda, że nie wolno zamykać się w czterech ścianach, bo w grupie tkwi siła. Psycholog Agnieszka Klawinowska podkreśla, że „chociaż to typowo męska grupa, nie ma rywalizacji, każdy czuje się odpowiedzialny za drugiego. Tego uczy misja. Nie ma słabszych i silniejszych, nikt nie dominuje. Taka kajakowa rehabilitacja na wodzie zwiększa poczucie własnej wartości”.
Gdy Adam Trybulski (poszkodowany w 2008 roku w Iraku) zapisał się do Stowarzyszenia, był zaskoczony, jak silna więź łączy weteranów poszkodowanych. „Gdy przebywam z chłopakami, widzę, że nie jestem inny”, mówi. Adam uważa, że ruch pomaga w rehabilitacji nie tylko fizycznej, lecz także psychicznej. Weterani, u których lekarze zdiagnozowali zespół stresu pourazowego, rozmawiają, jak sobie radzić, gdzie szukać pomocy. Dziś Adam stawia na wspieranie tych kolegów, którzy gorzej sobie radzą w codziennym życiu. Ta możliwość niesienia pomocy ciężej rannym (sam ma 20-procentowy uszczerbek na zdrowiu) jest dla niego bardzo ważna.
autor zdjęć: Małgorzata Schwarzgruber