NATO powinno być jak jedna pięść. Sojusznicze armie działające zgodnie z tymi samymi procedurami, dowództwa zdolne kierować związkami taktycznymi z innych państw, słowem – interoperacyjność. Na wspólnych ćwiczeniach przekuwano teorię w praktykę – o manewrach „Combined Resolve” z udziałem oficerów z 11 LDKPanc przeczytacie w najnowszym numerze „Polski Zbrojnej”.
Na samej górze Amerykanie z 7 Army Training Command. To oni przygotowali scenariusz i bacznie przyglądali się temu, w jaki sposób realizowane były jego założenia. Poniżej HICOM – nadrzędne dowództwo złożone przede wszystkim z oficerów 11 Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej. Wreszcie pod ich rozkazami cztery sojusznicze brygady – z USA, Norwegii, Wielkiej Brytanii i Rumunii, wsparte jeszcze pododdziałami z kilku innych państw. Tysiące żołnierzy, artyleria, lotnictwo, czołgi i pojazdy opancerzone, a wszystko uruchomione w jednym celu – aby odeprzeć nieprzyjacielskie uderzenie na południowe Niemcy. Oto ćwiczenia „Combined Resolve 25-1”.
Starcie w boksie
Czerwoni zaatakowali od wschodu. Zajęli państwa bałtyckie, a potem przez Polskę i Czechy przedarli się do Bawarii. Na kluczowym odcinku ich marsz został jednak zastopowany przez wielonarodową dywizję NATO. Polskie dowództwo do boju rzuciło m.in. 3 Brygadę wydzieloną z 10 Dywizji Górskiej US Army. To jednostka na swój sposób wyjątkowa. – W ostatnim czasie przeszła gruntowną reorganizację. Przeobraziła się w brygadę lekkiej piechoty, wyposażoną w ogromną liczbę dronów rozpoznawczych i uderzeniowych. W ten sposób Amerykanie przeszczepili na własny grunt obserwacje i wnioski z ukraińskiego frontu – wyjaśnia gen. dyw. Piotr Fajkowski, dowódca 11 Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej, który podczas manewrów stał na czele HICOM-u.
Jednostka z USA została wzmocniona słowacką kompanią zmechanizowaną, armeńskim pododdziałem medycznym i śmigłowcami Apache z 1 Brygady Kawalerii Powietrznej US Army, po czym wjechała do tzw. boksu. Pod tym określeniem kryje się długi na 20 i szeroki na 15 km fragment poligonu w Hohenfels, pełen lasów, pagórków i dolin, gdzie na potrzeby ćwiczeń wyrosło kilka tymczasowych miejscowości. Tam właśnie Amerykanie stanęli oko w oko z piekielnie groźnym przeciwnikiem.
W rolę OPFOR-u (Opposing Forces) wcielili się żołnierze z batalionu zmechanizowanego, który na co dzień stacjonuje w niemieckim ośrodku. Poligon znają jak własną kieszeń. Potrafią się po nim sprawnie poruszać, dobrze maskować i… zadawać dotkliwe straty najlepiej wyszkolonym i zorganizowanym pododdziałom. Aby jeszcze podnieść realizm działań, obydwie strony korzystały z symulatorów strzelań. Broń została wyposażona w nakładki, które po naciśnięciu spustu emitują wiązkę lasera. Jeśli dosięgnie ona celu – żołnierza bądź pojazdu – czujniki sygnalizują trafienie i określają, na ile poważne są jego skutki.
Drugi wymiar batalii
Tymczasem podczas „Combined Resolve” walka toczyła się również w świecie wirtualnym. Stanowił on naturalne przedłużenie poligonu. – W przestrzeni tej operowały trzy brygady – informuje mjr Damian Wojsa ze sztabu dowodzącego wielonarodowymi siłami. Jedną z nich wystawili Norwegowie. – Dowództwo ich brygady pozostało w kraju. Tam przyjmowało nasze rozkazy i kierowało ruchami pododdziałów liniowych, które zostały wiernie odwzorowane w komputerowym systemie symulacji pola walki JCATS – wyjaśnia mjr Wojsa. Kolejne dwie brygady pochodziły z Wielkiej Brytanii i Rumunii. Tyle że one, w odróżnieniu od norweskiej, nie miały realnego dowództwa. W całości funkcjonowały w obrębie systemu. Na tym poziomie swoje zadania realizowali też specjaliści z innych państw. Choćby żołnierze wojsk rakietowych i artylerii z 11 DKPanc, którzy udzielali wsparcia pododdziałom zmechanizowanym.
Pierwszym krokiem było zebranie informacji o potencjalnych celach. Kluczowe dane pochodziły z rozpoznania obrazowego i radioelektronicznego. Potem rozpoczynał się proces tzw. targetingu. – Polegał on na wybieraniu i nadawaniu priorytetów poszczególnym celom, a także doborze środków, jakimi miały być one zniszczone. Wszystko to zależało od wymagań operacji i wytycznych dowódcy – tłumaczy płk Ryszard Różycki, oficer z komórki wojsk rakietowych, artylerii i targetingu 11 DKPanc. Artylerzystów interesowały m.in. systemy obrony przeciwlotniczej przeciwnika, należące do niego wyrzutnie rakiet, haubice, radary.
Do ich porażenia używali broni amerykańskiej i niemieckiej – wyrzutni HIMARS i MLRS, a także armatohaubic Paladin i PzH 2000. Podczas samego targetingu polscy specjaliści ściśle współpracowali z Amerykanami. – W szczególności korzystaliśmy z pracy amerykańskiej komórki integracji powietrzno-lądowej JAGIC [Joint Air to Ground Integration Centre] – przyznaje płk Różycki. Jej zadanie polega na zsynchronizowaniu ognia różnych pododdziałów artylerii i lotnictwa tak, aby uniknąć „friendly fire”, czyli omyłkowego ostrzelania przez sojusznika. W czasie tych działań specjaliści z JAGIC-u zamykają też fragmenty przestrzeni powietrznej. A ściślej korytarze, w których tory lotu pocisków i natowskich myśliwców mogłyby się przecinać.
Ale wojna to nie tylko zmagania na polu walki. W tle zawsze pojawiają się cywile, którzy mogą mieć niebagatelny wpływ na działania wojsk. Autorzy scenariusza „Combined Resolve” i tutaj zadbali o każdy szczegół. Podczas ćwiczeń w obrębie poligonu funkcjonowało kilka miasteczek, które miały swoich mieszkańców, władze, media i organizacje pozarządowe. Wojna odcisnęła silne piętno na ich życiu. Czerwoni różnymi sposobami starali się zasiać wśród nich panikę, defetyzm, osłabić wolę przetrwania.
– W pewnym momencie przeciwnik na przykład przejął kontrolę nad naszym kontem na portalu X i wykorzystał je do rozprzestrzeniania dezinformacji. Zamieszczał posty o rzekomych ruchach wojsk i torturach, których mieli dopuszczać się nasi żołnierze – wspomina mjr Artur Pinkowski, rzecznik 11 DKPanc. Kontrolę nad profilem szybko udało się odzyskać, ale mieszkańców należało w jakiś sposób uspokoić. Podczas jednej z konferencji prasowych spotkał się z nimi dowódca HICOM-u, gen. dyw. Piotr Fajkowski. A na tym nie koniec. Krótko po rozpoczęciu walk na drogach pojawiły się rzesze uchodźców. – Należało zadbać, by ich przepływ nie zakłócał ruchu wojsk, a następnie udzielić tym ludziom odpowiedniej pomocy – wyjaśnia mjr Rafał Kajper, który podczas ćwiczeń zajmował się koordynacją działań w domenie cywilno-wojskowej.
Wszystkie działania udało się doprowadzić do szczęśliwego finału. Po wstrzymaniu natarcia Czerwonych dowodzona przez Polaków dywizja przeszła do kontrataku i wypchnęła nieprzyjaciela z części zajętych przez niego terytoriów. Nie to jednak było w ćwiczeniach najważniejsze. Dla 11 DKPanc „Combined Resolve” stanowiły test, który miał przynieść odpowiedź na zasadnicze pytanie: czy polskie dowództwo jest w stanie działać w strukturach US Army?
System w system
Żołnierze lubuskiej dywizji do Hohenfels jeżdżą od dobrych kilku lat. Wcześniej zdarzało im się ćwiczyć w boksie, trzykrotnie też formowali HICOM i stawali na czele wielonarodowych sił. Każda kolejna edycja „Combined Resolve” wymaga jednak solidnych przygotowań. Tak było i tym razem. – Nasze dowództwo miało okazję kierować poczynaniami amerykańskiej brygady podczas manewrów „Dragon ‘24”. Do tego doszły liczne szkolenia i warsztaty prowadzone m.in. przez oficerów z 1 Dywizji Kawalerii US Army, która obecnie stacjonuje u nas w ramach kolejnej rotacji ABCT [Armored Brigade Combat Team]. Podczas tych zajęć oswajaliśmy się z amerykańskimi procedurami – tłumaczy gen. Fajkowski.
Armie państw wchodzących w skład NATO bazują na takiej samej doktrynie. Różnice pojawiają się w podejściu do poszczególnych jej zapisów. Przykład? – Proces planowania i przygotowania do działań u nas i w wojskach USA składa się z takich samych etapów. Tyle że Amerykanie organizują więcej różnego rodzaju spotkań roboczych. Są one mniej sformalizowane niż w polskiej armii, w dużej mierze opierają się na stosunkowo luźnych dyskusjach i wymianie poglądów, a zebrane podczas nich wnioski służą do wypracowania rekomendacji dla dowódcy – opisuje gen. Fajkowski. Do tego dochodzi jeszcze specyficzny język oparty na skrótach i akronimach. Nierzadko dwa identyczne skrótowce odnoszą się do różnych procedur. Wskazówką pozostaje kontekst. Polacy, jeśli chcą wejść w to środowisko, muszą się z tymi detalami oswoić. Zwłaszcza jeśli mają w nim pełnić tak ważną funkcję jak 11 DKPanc w Hohenfels.
Podczas „Combined Resolve” polski HICOM działał na zasadach typowych dla dowództwa US Army. Nie korzystał jednak przy tym z amerykańskiego sprzętu. – Do Niemiec przyjechaliśmy z własnym taktycznym stanowiskiem dowodzenia, które zostało zintegrowane z systemami Amerykanów – podkreśla gen. Fajkowski. Tak więc mimo technicznych różnic oficerowie HICOM-u bez przeszkód mogli wymieniać się informacjami choćby z dowódcami podległych im brygad. Planowane ruchy wojsk, które polscy sztabowcy nanosili na elektroniczne mapy w czasie rzeczywistym, były widoczne dla US Army. Monitory komputerów pozostawały ze sobą kompatybilne. – Na pierwszy rzut oka scalenie systemów nie powinno nastręczać trudności. Ale to tylko pozory. Proszę pamiętać, że pracowaliśmy w środowisku, w którym wiele informacji zostało opatrzonych klauzulą niejawności. Musiały być one odpowiednio chronione – przyznaje ppłk Bartosz Wirski z 11 DKPanc, który podczas ćwiczeń odpowiadał za łączność.
Czas na zgrywanie
Sprawdzian wypadł pomyślnie, a to z punktu widzenia NATO ma niebagatelne znaczenie. interoperacyjność, czyli zdolność do współdziałania wojsk z różnych państw, stanowi przecież jeden z fundamentów Sojuszu. – A my jako 11 DKPanc musimy być gotowi, by w razie potrzeby płynnie przejść spod rozkazów 2 Korpusu Polskiego w podporządkowanie V Korpusu USA i od razu przystąpić do realizacji zadań. Jeśli odbędzie się to w warunkach bojowych, nie będzie czasu na zgrywanie i przygotowania. Ten czas jest teraz – podkreśla gen. Fajkowski.
Lubuska dywizja konsekwentnie zacieśnia więc więzy z Amerykanami, ale też coraz mocniej osadza się w szeroko pojmowanych strukturach NATO. I tu również żagańskich oficerów już niebawem czeka poważne wyzwanie. W przyszłym roku przedstawiciele dowództwa dywizji wyjadą do Francji. Podczas ćwiczeń „Orion ‘26”, podobnie jak w Hohenfels, pokierują poczynaniami dywizji złożonej z żołnierzy kilku nacji. Tym razem jednak ich zwierzchnikiem nie będą Amerykanie, lecz sztab natowskiego Wielonarodowego Korpusu Szybkiego Reagowania.
Obsadzanie polskich wojskowych w takich rolach to kolejny dowód na to, że Siły Zbrojne RP stanowią ważne ogniwo w kalkulacjach NATO. Sojusz, mimo politycznych zawirowań, pozostaje gwarantem stabilności w tej części świata.
autor zdjęć: US Army

komentarze