Globalna – bo mająca w znacznej mierze miejsce poza Europą – rywalizacja angielsko-hiszpańska to jeden z najtrwalszych antagonizmów ery nowożytnej. Dziś jest mocno stonowana i przypominana głównie przez kwestię Gibraltaru. O zawiłych relacjach Londynu i Madrytu przeczytacie w najnowszym numerze kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”.
Z przyczyny Gibraltaru właśnie obie rodziny królewskie, notabene blisko spokrewnione i zaprzyjaźnione, unikać muszą formalnych spotkań o charakterze bilateralnym. Rywalizacja ta wydała jednak swoiste potomstwo w postaci antagonizmu między anglojęzycznymi Stanami Zjednoczonymi a Latynosami, antagonizmu między postbrytyjską „Ameryką fenicką” a Ameryką Łacińską.
Romantycznym początkiem sporu było odtrącenie przez „rubasznego króla Hala” Henryka VIII swej prawowitej hiszpańskiej małżonki Katarzyny Aragońskiej, rudowłosej córki sławnej Izabeli Katolickiej. Rzecz była więcej niż epizodem, bo wprowadziła do politycznego sporu nowy czynnik – walki królów arcykatolickich z Madrytu z monarchą, który sam siebie ogłosił głową Kościoła. Pierwsze wieki tej rywalizacji, choć anglojęzyczne podręczniki nie chcą tego przyznać, oglądały przepędzanie lwa przez hiszpańskiego toro bravo. Mimo odparcia (nie bez cudownej pomocy burz, w której protestanci widzieli rękę Boga) groźnej Wielkiej Armady, wyczyny sławionych potem w Anglii awanturników w rodzaju Francisa Drake’a i Williama Dampiera głównie oddziaływały na wyobraźnię i służyły doraźnym celom rabunkowym. Natomiast nie mogły wyrwać istotnych cegieł z gmachu Imperium Hiszpańskiego. Abstrahując od Gibraltaru, którego utrata w 1704 roku na rzecz sprzymierzonych wojsk angielsko-holenderskich była narodowym nieszczęściem, oraz od wcześniejszej (1655) utraty Jamajki, wyspiarzom z Wyspy Mgieł nie udało się opanować żadnej istotnej posiadłości iberyjskich półwyspiarzy inaczej niż w formie przelotnej okupacji.
Czerwone kurtki drażnią
Za cięgi otrzymane z rąk rodaków Cervantesa rodacy Szekspira mścili się nader skutecznie, popularyzując szeroko w świecie czarną legendę Hiszpanii (hiszp. leyenda negra española). W tej opowieści o posępnych i wyrafinowanych okrutnikach istotną rolę ogrywają inkwizycja i relacje o wyniszczeniu Indian (których potomkowie przeważają do dziś w większości państw Ameryki Łacińskiej, za to w krajach „Ameryki fenickiej” trudno się ich doszukać). Oprócz co najmniej nieufności, jeśli nie niechęci, w Anglii, Walii i Szkocji pozostał jednak wyczuwalny – acz maskowany przechwałkami o własnych przewagach – respekt wobec potęgi hiszpańskiej.
Jeszcze wojna o niepodległość USA – notabene ostatnia, z której Londyn wyszedł pokonany – przyniosła upokorzenie wyspiarzy na morzu z rąk hiszpańsko-francuskiej koalicji. Układ sił definitywnie zmieniły dopiero wojny napoleońskie. Słynna bitwa pod Trafalgarem (1805) była symbolicznym kresem panowania półwyspiarzy na morzach; nawiasem mówiąc, gdyby admirał hiszpański Federico Carlos Gravina mógł w niej dowodzić zamiast Francuza Villeneuve’a (nie tylko słuchać jego mało kompetentnych rozkazów), wynik starcia mógł być inny. Potem, w czasie kampanii określanych w Anglii jako „Peninsular War”, wojska hiszpańskie, choć odważne i liczne, odgrywały już tylko rolę pomocniczą wobec anglo-portugalskiej armii lorda Wellingtona. Jeszcze gorzej było na sławnym kongresie wiedeńskim. Przedstawiciel Ferdynanda VII kawaler Pedro de Labrador był tam – mimo pozorów reprezentanta wielkiego tylko z nazwy mocarstwa – jedynie giermkiem lorda Roberta Castlereagha. Jeśli była to rola Sancho Pansy, to cyniczny i praktyczny Anglik w żadnej mierze nie okazał się marzycielskim i szlachetnym Don Kichotem.
W ciągu dekady, która minęła od roztańczonych obrad w Wiedniu, Królestwo Hiszpanii straciło niemal wszystkie posiadłości w Ameryce – wyjątkami (i tylko do 1898 roku) pozostały Kuba i Puerto Rico. Uderzało, że przywódcami rebelii były hiszpańskojęzyczne, ale kulturowo zapatrzone w Londyn i Paryż elity – za to biały plebs, ale także Metysi, Indianie oraz czarni niewolnicy pozostawali wierni koronie. W owej epopei Brytyjczycy odegrali zakulisową, ale wręcz kluczową rolę, uniemożliwiając Hiszpanom ekspediowanie większych armii do Ameryki i wykluczając zaoceaniczną interwencję patronującego Madrytowi Świętego Przymierza. Otrzymali za to spodziewaną i sowitą nagrodę. Do 1940 roku nowe republiki Ameryki Łacińskiej (cesarstwem była przez pewien czas tylko skolonizowana przez Portugalczyków Brazylia) pozostawały bowiem gospodarczymi protektoratami Londynu i nieformalną częścią brytyjskiego imperium. Jeszcze w 1900 roku inwestycje brytyjskie w krajach latynoskich wyniosły 2,5 mld dolarów, podczas gdy amerykańskie – mimo pysznienia się przez jankesów doktryną Monroe – ledwie 300 mln dolarów.
Dla pozbawionej imperium i niemałej części prestiżu Hiszpanii wiek XIX stał się istną antytezą owego „brytyjskiego” (nie tylko w opinii Anglików) stulecia – epoką ciężkich wewnętrznych wstrząsów, którym ton nadawały walki znane światu jako wojny karlistowskie. Na analizę ich przyczyn i przebiegu nie ma tu miejsca. Dość rzec, że były one rozprawą kosmopolitycznych elit z Madrytu i Barcelony, zapatrzonych w liberalny Londyn i orleański, a potem republikański Paryż, z występującą pod sztandarem don Carlosa Hiszpanią tradycyjną. Podobnie jak wcześniejszy o wiek szkocko-angielski jakobityzm, karlizm przekształcał się coraz bardziej w oddolny ruch o charakterze głównie plebejskim, walczący o lokalne swobody (fueros), swobody zagrożone przez szermującą hasłami centralizacyjno-modernizacyjnymi stołeczną elitą. Pojedynek ten wygrali „izabeliści” i „alfonsiści” (zwolennicy królowej z Madrytu Izabeli II i jej syna Alfonsa XII) ku szczerej satysfakcji ich brytyjskich i (w mniejszej mierze) francuskich mentorów. Pod nominalnym zwierzchnictwem wcześnie zmarłego Alfonsa XII Uspokoiciela (El Pacificador) miał miejsce selektywny wzrost gospodarczy, ale przede wszystkim rozkwit politycznego fenomenu znanego jako „kacykizm” (caciquismo). Formalnie wzorowane na brytyjskich dwa czołowe ugrupowania w państwie, konserwatywne i liberalne, cyklicznie przekazywały sobie władzę przy wcześniejszym odgórnym rozmieszczeniu mandatów obu partii i bezsilności szerokich rzesz społeczeństwa, w większości zresztą niemającego praw wyborczych. W Londynie chwalono „rozsądek” i „pragmatyzm” władz w Madrycie, a zwłaszcza ich umiejętności rozprawiania się z mnichami i majątkami Kościoła. Zarazem na brytyjskim, wewnętrznym forum dawano do zrozumienia, że zdegenerowana „rasa iberyjska” inaczej się rządzić nie potrafi – i nie zasługuje na nic więcej.
Jankeska mizerykordia
Współautor „kacykizmu” Práxedes Mariano Sagasta y Escolar (jego polityczny partner-antagonista Antonio Cánovas został w 1897 roku zamordowany przez anarchistę) musiał jednak przełknąć gorzką pigułkę zaserwowaną przez tak mu imponujących Brytyjczyków. W 1898 roku coraz bardziej dynamiczne Stany Zjednoczone odebrały Hiszpanii niemal wszystkie pozostałe jej jeszcze zamorskie posiadłości – Kubę, Puerto Rico i Filipiny. W krótkiej kampanii nie zawiódł ani żołnierz, ani marynarz hiszpański, naczelne dowództwo nie popełniło jakichś szczególnych błędów, ale nierówność potencjałów obu stron nie mogła dawać złudzeń. Większość starych mocarstw sympatyzowała wprawdzie raczej z Hiszpanią niż z młodą i nowobogacką republiką dolara, wyjątkiem była jedynie Wielka Brytania – ale ten wyjątek najzupełniej wystarczył. Tylko bowiem interwencja brytyjskich władców mórz mogłaby zmienić wynik konfrontacji. Jednakże starzejący się John Bull uznał pełnego wigoru Wuja Sama za ongiś wygnanego, lecz rehabilitującego się potomka – w gruncie rzeczy nieformalnego członka imperium, który w młodości przysporzył wprawdzie wychowawczych kłopotów, ale teraz wracał z pokaźnym kapitałem i tupetem. Dziennikarze na Wyspach (w tym młody Winston Churchill, notabene syn Amerykanki) prześcigali się w pochwałach „ludzi naszej krwi”, którzy potrafią zastąpić i naprawić „nieudolne rządy łacińskie”. Zgnębiony „stary pasterz” Sagasta musiał przełknąć to upokorzenie. Po katastrofalnym pokoju podał się wprawdzie do dymisji, ale zgodnie z rotacyjną logiką „kacykizmu” miał powrócić.
Przykrości doznane w sferze polityki próbowano osłodzić na szczytach dynastycznych. W 1906 roku Alfons XIII, pogrobowy syn „El Pacificadora”, rok po złożeniu oficjalnej wizyty nad Tamizą poślubił ulubioną wnuczkę nieżyjącej już królowej Wiktorii, Wiktorię Eugenię Julię Enę of Battenberg (tchnące niemczyzną nazwisko rodziny zmodyfikowano z wybuchem I wojny światowej na lepiej brzmiące Mountbatten). Matka narzeczonej, Beatrycze, była najmłodszym i najukochańszym dzieckiem długowiecznej monarchini; nim oddała rękę bezbarwnemu księciu heskiemu, kochała się podobno w „Napoleonie IV”, przedwcześnie poległym w Południowej Afryce jedynaku Napoleona III. „Ena”, jak zwykle nazywano nową królową hiszpańską, zgodziła się na zmianę wyznania na katolickie, co dla londyńskiego Dworu Świętego Jakuba, przekonanego o swej bezgranicznej wyższości, było z pewnością „ofiarą”. Młoda królowa (w chwili ślubu miała dziewiętnaście lat) dała mężowi imperialny prestiż i siedmioro dzieci, pięciu synów i dwie córki. Przekazała im także – niestety – hemofilię, dziedziczną w rodzie królowej Wiktorii. Dotknięty nią pierworodny królewskiej pary, Alfons książę Asturii, zrezygnował ze swych praw do tronu, formalnie z powodu „nierównego” małżeństwa z córką kubańskiego biznesmena. Jego brat Jakub (don Jaime) również został wykluczony z sukcesji, gdyż był głuchoniemy. Ponieważ ów książę wcale nie był mniej zdolny od pozostałych braci (dziedzicem korony miał w końcu zostać trzeci syn, Jan [don Juan], hrabia Barcelony), decyzja była co najmniej kontrowersyjna.
Alfons XIII nie okazał się wierny żonie, ale był wierny orientacji na jej brytyjską ojczyznę. Wedle króla tylko współpraca z władcami mórz mogła zabezpieczyć hiszpańskie interesy w rejonie Cieśniny Gibraltarskiej. Przekonanie to zaowocowało zgodą Londynu na obsadzenie części Maroka. Wytyczne króla realizował od 1923 roku autorytarny premier Manuel Primo de Rivera, „sympatyczny, impulsywny, łagodny i otwarty w rozmowie, pozbawiony co prawda wielkiej kultury, ale obdarzony znaczną inteligencją”, podobno zaprzyjaźniony z Austenem Chamberlainem, najwybitniejszym sternikiem brytyjskiej polityki zagranicznej doby międzywojnia. Pacyfista mimo stopnia generalskiego, niechętny nie tylko ekspansji w Maroku, ale i gdziekolwiek, w kraju zlikwidował kacykizm, a na forum międzynarodowym myślał o przywództwie w Ameryce Łacińskiej, ale tylko w dziedzinie kultury. W tej roli u boku króla otwierał 9 maja 1929 roku Wystawę Iberoamerykańską w Sewilli. Rozumiał, że na plany politycznej unii hiszpańsko-amerykańskiej nie pozwolą ani Brytyjczycy, ani ich kuzyni ze Stanów Zjednoczonych.
Okropności wojny
„Regeneracjonista ojczyzny” Primo de Rivera, dyktator tak łagodny, że António Salazar i Józef Piłsudski wydawali się przy nim przywódcami brutalnymi, opuścił kraj w 1930 roku po utracie królewskiego zaufania. Monarchia przeżyła go o ledwie rok. W kwietniu 1931 roku Alfons XIII opuścił ojczyznę po wyborach samorządowych, które monarchiści wprawdzie wygrali w skali kraju, ale nie w wielkich miastach. Nie abdykował, ale tchórzliwa ta decyzja przyniosła dwa dni potem ogłoszenie republiki. W stolicy monarchii brytyjskiej nowinę powitano w większości z satysfakcją. Choć fakty mówiły inaczej, korona alfonsińska dość powszechnie kojarzyła się nad Tamizą z zacofaniem, autorytaryzmem i nadmiernymi wpływami Kościoła katolickiego. Brytyjska prasa, tak konserwatywna, jak i laburzystowska oraz liberalna, oznajmiła, że wreszcie jest szansa na pierwszą hiszpańską demokrację.
Ślub hr. Jana Zamoyskiego z infantką Izabelą de Bourbon, siostrzenicą króla Hiszpanii Alfonsa XIII. Para młoda (w pierwszym rzędzie w środku) w otoczeniu członków hiszpańskiej rodziny królewskiej i gości. Widoczni m.in.: król Hiszpanii Alfons XIII (w pierwszym rzędzie czwarty zlewej), królowa Hiszpanii Wiktoria Eugenia (czwarta z prawej), 9 marca 1923. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Nadzieje okazały się złudne. Po pięciu latach chaosu iberyjskie wstrząsy eksplodowały jedną z najkrwawszych wojen wewnętrznych, jakie oglądała Europa. W wojnie tej brakowało ugrupowania, z którym mógłby się identyfikować jakikolwiek liberalny demokrata, ale nad Tamizą z uporem usiłowano się go dopatrzyć. 2400 ochotników brytyjskich biło się po stronie Republiki Hiszpańskiej – także dlatego że tę przeciwną wspierali obrzydliwi „papiści” z Irlandzkiej Brygady (Briogáid na hÉireann) Eoina O’Duffy. Gdy z bólem przyznano, że zbrodnie popełniały obie strony, uznano jednak, że te republikańskie były „nowoczesne”. Wielu pokonanym – w tym premierowi Juanowi Negrínowi, agentowi NKWD – udzielono schronienia na Wyspach. Triumfujący Franco był wcielonym anachronizmem. Zamiast zalegalizować swe zwycięstwo plebiscytem (co wszak bez trudu mógł uczynić), kazał sobie przynieść flagę don Juana de Austria spod Lepanto i relikwie świętej Teresy z Ávili. Było to już w chwili, gdy wszyscy czuli tchnienie nowej wojny – tym razem światowej.
Choć Franco początkowo na serio liczył się ze zwycięstwem Osi i przez pewien czas pozwalał niemieckim U-Bootom na dyskretne naprawy w stoczniach hiszpańskich, oddać miał w końcu aliantom, z Brytyjczykami na czele, niebagatelne usługi. Jak konstatował Churchill w grudniu 1944 roku, usługi te, „w postaci wstrzymania się od interwencji w 1940 r. i nieingerowania w nasze użytkowanie lotniska i zatoki Algeciras w miesiącach poprzedzających operację »Torch« w 1942 roku [lądowanie w Afryce Północnej] przewyższają na pewno drobne złośliwości”. W czerwcu 1945 roku sir Winston przyznał w Izbie Gmin, że „w Hiszpanii pod reakcyjnymi rządami generała Franco jest więcej wolności i znacznie więcej bezpieczeństwa i radości dla prostego ludu niż obecnie w Polsce”. Tuż potem jednak wielki Anglik utracił władzę, a traktujący Hiszpanię głównie z ideologicznego punktu widzenia laburzyści zatykali sobie uszy na argument, że ze względu na geopolitykę kraj ten ma fundamentalne znaczenie dla Wielkiej Brytanii bez względu na to, kto nim rządzi.
Sternik dyplomacji Madrytu José Lequerica na próżno pytał, dlaczego Londyn wychwala dyktatury Związku Sowieckiego i Brazylii, ale nienawidzi dyktatury w Hiszpanii. Koniec końców rząd Attlee energicznie zadął w puzon antyfrankistowskiej propagandy, wniesiony na forum ONZ przez Związek Sowiecki. Wykorzystywano wszystkie elementy starej leyenda negra española. W rezultacie rodacy Cervantesa i Picassa (choć ten ostatni był członkiem partii komunistycznej) nie bez pewnej racji uznali, że chodzi nie tyle o nienawiść do caudillo, co do Hiszpanii w ogóle, i opowiedzieli się po stronie reżimu.
Następne lata, w których Stalin okazał się mniej miły, na Downing Street wrócił Churchill, a do Białego Domu wprowadził się Dwight Eisenhower – człowiek, który dobrze rozumiał rolę Hiszpanii w operacji „Torch”, gdyż nią dowodził – przyniosły zmianę. Gospodarka hiszpańska szybowała w górę, brytyjska grzęzła w stagnacji. Powoli zbliżały się też do siebie – rzecz od wieków niebywała – rozmiary flot wojennych. Na tron w Madrycie wrócili potomkowie Eny i Alfonsa XIII. To już nie ambasador brytyjski pouczał Hiszpanów, jak mają się zachowywać, i to nie jego, lecz emisariusza ze Stanów Zjednoczonych dogasający Franco przekonywał gorzko, że „Hiszpania daleko zajdzie na drodze tak upragnionej przez was, Anglików i Francuzów – demokracja, pornografia, narkotyki i co tam jeszcze”. Świat się kurczył, znaczenie obu krajów też. Tylko hollywoodzkie filmy nadal ukazywały rzeczywistość, w której dzielnych anglosaskich piratów nawet duchy i syreny wspierały przeciw złym Hiszpanom
Jakub Polit – profesor doktor habilitowany, adiunkt w Zakładzie Historii Powszechnej Najnowszej Wydziału Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bada między innymi wpływ Imperium Brytyjskiego na stosunki międzynarodowe XX wieku oraz ekspansję mocarstw w Azji Wschodniej w XIX i XX wieku. Opublikował „Odwrót znad Pacyfiku? Wielka Brytania wobec Dalekiego Wschodu, 1914–1922”; „Lew i smok. Wielka Brytania a kryzys chiński 1925–1928” oraz „Chiny” w serii „Historia Państw Świata w XX Wieku”, „Gorzki triumf. Wojna chińsko-japońska 1937–1945” i inne.
Źródła cytatów:
B. Kaczorowski, Churchill i Franco. Hiszpania w polityce Wielkiej Brytanii w okresie drugiej wojny światowej, Warszawa 2014.
P. Moa, Mity wojny domowej. Hiszpania 1936–1939, tłum. A Fijałkowska.
K. Kacprzak, Warszawa 2007.
L. Mularska-Andziak, Dyktatura generała Primo de Rivery a hiszpańskie tradycje imperialne 1923–1930, Pułtusk 1999.
autor zdjęć: NAC
komentarze