Dla polskich władz to był prawdziwy cios. Późnym wieczorem 4 lipca 1943 roku w katastrofie lotniczej u wybrzeży Gibraltaru zginął gen. Władysław Sikorski. Premier i naczelny wódz zatrzymał się tam w drodze z Bliskiego Wschodu i Afryki. Brytyjska komisja szybko uznała śmierć za wypadek. Werdykt ten jednak, zamiast uciąć spekulacje, tylko je napędził.
Generał Sikorski podczas wcześniejszej wizyty na Gibraltarze w 1941 r. Fot. Wikipedia
Był 4 lipca 1943 roku. O 22.25 na płytę lotniska w Gibraltarze zajechała kawalkada samochodów. Dwadzieścia minut później gen. Władysław Sikorski, naczelny wódz i szef polskiego rządu, który wracał do Londynu z inspekcji polskich wojsk na Bliskim Wschodzie, wszedł na pokład samolotu. Towarzyszyło mu kilkunastu oficjeli. O 23.05 transportowy Liberator należący do 511 Dywizjonu Królewskich Sił Powietrznych dostał zgodę na start, po upływie dwóch minut zaś wzbił się w powietrze. Lot trwał zaledwie 16 sekund. Mniej więcej 600 metrów od pasa startowego maszyna runęła do morza. Kadłub przełamał się na trzy części, które błyskawicznie zatonęły. Tak doszło do jednej z najbardziej szokujących katastrof II wojny światowej.
Katastrofa czy zamach?
Obserwujący zdarzenie z brzegu Brytyjczycy natychmiast pospieszyli z pomocą. Załoga kutra ratowniczego, który na miejsce katastrofy dotarł już po kilku minutach, mogła jednak co najwyższej pozbierać dryfujące szczątki samolotu i ciała. Zakrwawione i poobijane zwłoki Sikorskiego ratownicy znaleźli tuż przed północą. Generał był w samej bieliźnie. Najpewniej zdjął mundur, by ułożyć się do snu w tylnej części maszyny.
Ciało zostało owinięte w wojskowy koc i przewiezione na brzeg. Brytyjski lekarz zrobił mu serię zdjęć. Nazajutrz trumna ze zwłokami trafiła do kaplicy miejscowej katedry, a następnie na pokładzie niszczyciela ORP „Orkan” – do Wielkiej Brytanii. Tam po uroczystym pogrzebie Sikorski spoczął na cmentarzu w Newark.
Jeszcze w lipcu Brytyjczycy powołali komisję wojskową, która miała zbadać przyczyny katastrofy. Dochodzenie trwało jedynie miesiąc. Śledczy wykluczyli sabotaż. Stwierdzili, że wypadek został spowodowany awarią steru wysokości. Nie potrafili jednak rozstrzygnąć, w jaki sposób do niej doszło. I tak śledztwo, zamiast ostatecznie zamknąć dramatyczną historię, wywołało falę hipotez i spekulacji, które nie ustają do dziś.
Wątpliwości budzi już sama liczba osób, które feralnego dnia znalazły się na pokładzie Liberatora. Według oficjalnej wersji było ich 17, ale w niektórych publikacjach pojawia się liczba 20, a nawet 24 pasażerów. Kilku ciał nigdy nie odnaleziono. Zaginęła na przykład ppor. Zofia Leśniowska, szyfrantka, a prywatnie córka gen. Sikorskiego. Kiedy jechała na lotnisko, do ręki miała przypiętą torbę z tajnymi dokumentami. Tadeusz A. Kisielewski i Dariusz Baliszewski, nieżyjący już autorzy licznych artykułów i książek na temat śmierci Sikorskiego, powątpiewali nawet, że Leśniowska wsiadła do samolotu. Według nich mogła zostać uprowadzona jeszcze przed startem. Poszlaką, która miałaby na to wskazywać, była charakterystyczna bransoletka znaleziona w kairskim hotelu Mena House. Ponoć córka Sikorskiego nigdy się z nią nie rozstawała. Co więcej, kilka lat po wojnie cichociemny Tadeusz Kobyliński zeznał, że widział Leśniowską w sowieckim łagrze. Z daleka, ale nie miał większych wątpliwości, że to właśnie ona.
5 lipca 1943: poszukiwanie ciał ofiar. Fot. Wikipedia
Wątpliwości budziły też zeznania czeskiego pilota Liberatora, kpt. Eduarda Prchala, który jako jedyny ocalał z katastrofy. Kiedy ekipy ratowników wyłowiły go z morza, miał na sobie kamizelkę ratunkową. Prchal zaklinał się, że jej nie założył, nie potrafił jednak powiedzieć, kto, dlaczego i kiedy to zrobił. Plątał się też w zeznaniach na temat samego wypadku. Równie tajemnicze miały być losy drugiego pilota Williama Herringa. Jak przekonywał Kisielewski, są dowody na to, że już po katastrofie dzwonił on do swojej żony. Może więc i sama sekwencja wydarzeń odbiegała od oficjalnej wersji? Kisielewski lansował teorię, jakoby Liberator miękko osiadł na wodzie. Awaryjne lądowanie widzieli podobno brytyjscy żołnierze, którzy akurat kąpali się w morzu.
Stąd już tylko krok do ogłoszenia, że w Gibraltarze faktycznie doszło nie do katastrofy, lecz do zamachu. Według Baliszewskiego członkowie polskiej delegacji zostali zamordowani jeszcze przed startem samolotu, a upadek maszyny do morza miał jedynie zatuszować zbrodnię. Kisielewski postawił hipotezę jakoby na pokładzie Liberatora, już po kontrolowanym wodowaniu, wybuchła bomba. Pozostaje pytanie – kto za tym stał? Tu pojawiają się spekulacje na temat Brytyjczyków i Sowietów, którzy mieliby się obawiać, że polityka prowadzona przez Sikorskiego, zwłaszcza po odkryciu zbrodni w Katyniu, storpeduje ich sojusz. Zwolennicy tezy o zamachu wskazują też na polskich oponentów generała. Ci jednak zarzucali mu raczej... zbytnią ugodowość wobec Moskwy.
– Najbardziej fantastyczne teorie towarzyszące śmierci znanych osób nie są w dziejach świata niczym nowym. W przypadku gen. Sikorskiego nie wytrzymują one jednak konfrontacji ani z dostępnymi faktami, ani z logiką – uważa tymczasem prof. Jacek Tebinka, historyk z Uniwersytetu Gdańskiego, specjalizujący się w relacjach polsko-brytyjskich.
Goebbels mówi Katyń
Pierwsze teorie spiskowe na temat katastrofy w Gibraltarze zrodziły się jeszcze podczas wojny. – Stworzyli je niemieccy specjaliści od propagandy – tłumaczy prof. Tebinka. W Generalnym Gubernatorstwie do rąk mieszkańców trafiły ulotki oraz kilkustronicowy druk sygnowany przez Polską Służbę Informacyjną w Kraju. Organizacja taka oczywiście nie istniała, ale sama nazwa miała sugerować, że gazetkę przygotowało państwo podziemne. – Sikorski był tam przedstawiany jako „ostatnia ofiara Katynia”. Mieli go zamordować Sowieci, aktywnie wspierani przez Brytyjczyków. Chcieli zlikwidować polityka, który mógł zagrozić ich sojuszowi – wyjaśnia prof. Tebinka. Akcja niemieckiej propagandy nie ograniczała się do okupowanej Polski. Polecenie, by po cichu rozpowszechniać plotki o śmierci Sikorskiego, dostały też placówki dyplomatyczne w krajach neutralnych. Operacja nie przyniosła jednak pożądanego rezultatu. – Pewne poruszenie wywołała jedynie w Egipcie, gdzie w tym czasie wzbierały antybrytyjskie nastroje. Ale na pewno trudno ją uznać za sukces – zaznacza prof. Tebinka.
Przewożenie ciała gen. Władysława Sikorskiego na okręcie ORP "Orkan" z Gibraltaru do Wielkiej Brytanii. Fot Wikipedia
Sprawa domniemanego mordu powróciła w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku wraz ze sztuką Rolfa Hochhutha pt. „Soldaten”. Niemiecki dramaturg sugerował w niej, że Sikorski zginął w zamachu, a odpowiedzialnością za jego organizację obarczył Winstona Churchilla. Do spisku Brytyjczycy mieli wciągnąć Eduarda Prchala. Czeski pilot poczuł się w takim stopniu dotknięty treścią dramatu, że wytoczył Hochhuthowi proces i... wygrał. Ale Hochhuth nie był jedyny. W tym samym czasie o śmierci Sikorskiego w sensacyjnym tonie pisał też w książce „Accident” brytyjski historyk, który później „zasłynął” między innymi z negowania Holokaustu. Wszystko to mocno zaniepokoiło rząd brytyjski. Ówczesny premier Harold Wilson podejrzewał, że książki na temat rzekomego zamachu mogą być częścią gry operacyjnej sowieckiego wywiadu. Nakazał więc powołać komisję, która przeprowadzi kwerendę w archiwach. Jej efektem był raport z 1969 roku. W krótkim oświadczeniu Wilson oznajmił, że członkowie komisji nie odnaleźli żadnych dokumentów, które mogłyby wskazywać na zaangażowanie brytyjskich służb w śmierć Sikorskiego. Zasadniczo też nie podważyli wyników pierwszego badania.
– Prawdą jest jednak, że raport z 1943 roku mógł pozostawiać spory niedosyt. Przypomnijmy: brytyjska komisja nie potrafiła wskazać przyczyn zablokowania steru wysokości w Liberatorze, a tym samym otworzyła pole do spekulacji – przyznaje prof. Tebinka. Tyle że, jak zauważa, wyników śledztwa nie zanegowała komisja powołana przez polski rząd na uchodźstwie. – Wzmianek na temat rzekomego zamachu próżno szukać w pamiętnikach ówczesnych polityków i wojskowych. Nie ma ich u Andersa, nie ma u Raczyńskiego ani Kopańskiego – wylicza prof. Tebinka. Tezę o zastrzeleniu Sikorskiego przed wejściem do Liberatora, albo już na samym pokładzie samolotu, podważyło przeprowadzone przez IPN badanie szczątków generała. – Trzeba przy tym pamiętać, że Liberator, którym leciała polska delegacja, był przeciążony, a pas startowy na Gibraltarze znacznie krótszy niż obecnie. Samolot startował w nocy, wreszcie sam Prchal miał niewielkie doświadczenie w pilotowaniu tego typu maszyn – zaznacza prof. Tebinka.
Na tym jednak nie koniec. – Jeśli faktycznie mielibyśmy do czynienia z zamachem, to czy jego autorzy nie zdecydowaliby się na prostszą i bardziej niezawodną metodę? Choćby podłożenie bomby z zapalnikiem czasowym bądź ciśnieniowym, która eksplodowałaby z dala od Gibraltaru. Celowe zablokowanie steru wymagałoby wejścia do samolotu na dłuższy czas, nie mówiąc już o tak skomplikowanej kombinacji, jak wysłanie na pokład komanda zabójców i awaryjne wodowanie – argumentuje prof. Tebinka. Dodaje też, że wątpliwości budzi już samo miejsce przeprowadzenia operacji. – Na Gibraltarze Sikorski pojawił się tylko na chwilę, w dodatku w terminie, który do ostatniej chwili nie był znany. Przecież pierwotnie miał jeszcze zahaczyć o Algier, by spotkać się z gen. de Gaulle’em – zaznacza naukowiec. Według niego jest zupełnie nieprawdopodobne, by takiego zamachu mieli dokonać Sowieci. – Gibraltar był zbyt silnie strzeżony, żeby taką akcję mogli przeprowadzić bez wiedzy Brytyjczyków. Poza tym zwyczajnie nie mieliby na to czasu – uważa prof. Tebinka. W tym kontekście co prawda pojawia się nazwisko Kima Philby’ego, szefa podsekcji iberyjskiej brytyjskiej służby wywiadowczej MI6 i jednocześnie sowieckiego agenta, ale jak podkreśla naukowiec, w tym czasie w ogóle go na Gibraltarze nie było. – Do tego Sowieci mieli wówczas poważne podejrzenia, że Philby jest podwójnym agentem. Nie ufali mu – mówi profesor. Śmierć Sikorskiego faktycznie wydawała się dla Stalina korzystna. Z drugiej strony jednak, jak przekonuje badacz, rząd polski był wtedy stopniowo odsuwany przez Brytyjczyków na boczny tor. Trudno więc zakładać, że niechętna Sowietom postawa Sikorskiego mogłaby zachwiać sojuszem Kremla z zachodnimi aliantami. Z podobnych powodów śmiercią generała nie był też raczej zainteresowany Churchill. – W dodatku Sikorskiego zawsze miał on za lojalnego sojusznika – podkreśla prof. Tebinka. A bez pomocy Brytyjczyków zamachu w Gibraltarze nie dokonaliby ani Sowieci, ani polscy przeciwnicy generała.
– Od lat w polskiej przestrzeni publicznej kolportowany jest mit, że prawda o śmierci Sikorskiego wyjdzie dopiero po odtajnieniu brytyjskich archiwów. Tymczasem w zasobach tych już teraz można znaleźć mnóstwo dokumentów dotyczących katastrofy. Na początku lat siedemdziesiątych minionego wieku został nawet odtajniony raport pierwszej brytyjskiej komisji. Wśród tych obszernych zbiorów nie znalazłem niczego, co potwierdzałoby spiskowe teorie o zamachu. Nie wiem, skąd założenie, że nagle mógłby się znaleźć jakiś sensacyjny dokument, który całkowicie zmieni postrzeganie tej sprawy – podsumowuje naukowiec.
Nie potwierdzam, nie wykluczam
Śmierć Sikorskiego nadal jednak budzi sporo emocji. W 2008 roku polskie władze, by uciąć spekulacje, zdecydowały się na powtórne śledztwo. Wszczął je Instytut Pamięci Narodowej. W obecności prokuratorów jeszcze raz ekshumowane zostały szczątki generała, które kilkanaście lat wcześniej przeniesiono z Newark na Wawel. Biegli stwierdzili ponad wszelką wątpliwość, że naczelny wódz zginął na skutek wypadku komunikacyjnego. Pięć lat później śledztwo zostało umorzone. Do tego, uzasadniając tę decyzję, prokurator Marcin Gołębiewicz stwierdził: „Przeprowadzone w toku śledztwa dowody nie dostarczyły podstaw do potwierdzenia, ale jednocześnie wykluczenia tezy, iż do katastrofy doszło wskutek zawinionego działania człowieka, a więc sabotażu”.
Wydaje się więc, że spekulacje na temat katastrofy jeszcze długo nie ustaną, a dramatyczne wydarzenia, do których doszło 80 lat temu w Gibraltarze, już na zawsze pozostaną zagadką.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze