W marcu 2020 roku, jak większość świata, Polacy stanęli w obliczu nowego, do tej pory nieznanego przeciwnika. Wydarzenia potoczyły się błyskawicznie – wirus SARS- CoV-2 wywołał pandemię, która zachwiała naszym poczuciem bezpieczeństwa. Patrząc przez pryzmat nadchodzącego lockdownu oraz wielu niewiadomych, postanowiliśmy z „Wirem” (Krzysztof Pluta, medyk i były żołnierz JWK – przyp. red.) zamrozić działalność naszej firmy szkoleniowej. Nikt z nas nie znał zagrożeń, z jakimi przyjdzie nam się mierzyć, ale jako żołnierze rezerwy doskonale rozumiemy słowa przysięgi wojskowej. Wystąpiliśmy do ministra obrony narodowej o przywrócenie do okresowej służby wojskowej. To był czas, by ruszyć ze wsparciem.
Gdy znów założyliśmy mundury, trafiliśmy do Zespołu Działań Niekonwencjonalnych Dowództwa WOT i rozpoczęliśmy swoją misję w ramach operacji „Odporna wiosna”. Po szybkim planowaniu i konsultacjach z przełożonymi doszliśmy do wniosku, że będziemy uczyć personel medyczny – żołnierzy WOT-u – udzielania pomocy medycznej w warunkach pola walki, z pełną świadomością, że wiedza, którą przekażemy, może przydać się w realiach świata cywilnego, szczególnie teraz. Trwa przecież globalny kryzys epidemiczny, a terytorialsi zostali rzuceni do walki z koronawirusem. Cel był prosty: wesprzeć cywilną służbę zdrowia w jak najszerszym wymiarze – w szpitalach, placówkach opieki zdrowotnej, DPS-ach, domach seniora…
Opracowaliśmy autorski cykl szkolenia specjalistycznego, którego fundament był oparty nie tylko na przekazaniu wiedzy medycznej, lecz także na oryginalnym sposobie prowadzenia zajęć. I tak rozpoczęliśmy naszą podróż po Polsce. Odwiedziliśmy większość brygad wojsk obrony terytorialnej. W trakcie trzech miesięcy przeszkoliliśmy około 180 żołnierzy WOT-u i przemierzyliśmy łącznie 10 000 km.
Na nasze kursy przełożeni typowali przeważnie osoby, które miały za sobą wstępne przeszkolenie medyczne, a wielu było już profesjonalnymi medykami. Zajęcia trwały po cztery dni i obejmowały 30-godzin szkoleniowych, podzielonych na bloki teoretyczne i praktyczne.
Uczyliśmy przede wszystkim ratowania życia ludzkiego zgodnie ze standardem określonym przez system Tactical Combat Casualty Care – medyczne czynności ratunkowe, których celem jest identyfikacja „stanów zagrożenia życia”. Wszystko według protokołu MARCH (skrótowiec złożony z pierwszych liter angielskich słów, które określają kolejność wykonywanych czynności medycznych – przyp. red.). Pokazywaliśmy więc, jak tamować masywne krwotoki, udrażniać drogi oddechowe, jak rozpoznawać patologię oddechu. Wyjaśnialiśmy, czym jest odma prężna (jeden z kilerów pola walki, który zabija rannego w ciągu kilku-kilkunastu minut).
Następne kroki to ocena krążenia pod kątem wstrząsu krwotocznego, zapobieganie hipotermii, wstępne leczenie bólu i antybiotykoterapia, zaopatrywanie innych ran, np. oparzeń, oraz unieruchomienie kości i stawów po urazach… Całości takich akcji ratunkowych zawsze towarzyszy tło taktyczne, gdzie trzeba pamiętać o tzw. świadomości sytuacyjnej, komunikacji, dokumentacji oraz przygotowaniu rannych do przekazania ich do wyższego szczebla ewakuacji medycznej (docelowo jest to szpital).
Można by jeszcze wymieniać kolejne elementy, bo przyznam, że program szkolenia był napięty. Metodyka naszego nauczania sprawiała, że oprócz wojskowego rygoru, łagodzonego wojskowym żartem, dyscypliny czasowej oraz presji przełożonych, największym wyzwaniem dla uczestników były codzienne egzaminy teoretyczne. Od nich rozpoczynaliśmy każdy dzień. Jeszcze bardziej wymagający był końcowy egzamin praktyczny. Nie wszyscy go zdali. Większość wykazała się jednak profesjonalizmem i ogromną motywacją, bo zaliczyła całość materiału. Jako nauczyciel jestem im ogromnie wdzięczny.
Spośród żołnierzy, z którymi pracowaliśmy, chciałbym wspomnieć jednego. Porucznik, młody dowódca, lider, bez wykształcenia medycznego. Jedną z edycji szkolenia podstawowego zakończył z pierwszą lokatą, a wszystkie egzaminy, teoretyczne i praktyczne, zaliczał najlepiej. Kontrast, nawet w stosunku do profesjonalistów medycznych, był ogromny. Ale był też żołnierz, który zbagatelizował nasze słowa i pierwszy egzamin pisemny ukończył z punktacją… 0%! Tego samego dnia zrezygnował z kursu, a przyczyn swojego niepowodzenia upatrywał w nas i naszym rzekomo niewłaściwym podejściu do niego…
Warto było się starać, tym bardziej że każdy, kto zdał egzamin końcowy, uzyskiwał certyfikat NAEMT – amerykańskiego stowarzyszenia ratowników medycznych, który jest dokumentem uznawanym w NATO i rozpoznawalnym na całym świecie.
Tak minęły moje 103 dni „Odpornej wiosny” 2020 roku. W tym czasie nasza praca szkoleniowa też była nieco inna niż do tej pory – tak jak wszyscy, staraliśmy się ustrzec przed zakażeniem. Stosowaliśmy wszelkie zasady bezpieczeństwa: maski, w miarę możliwości dystans, dezynfekcję. Pozwoliło nam to wykonać zadanie, a w życiu żołnierza jest to przecież wartością nadrzędną. Dziś jako cywilny instruktor Sekcji Szkolenia Medycznego w Centrum Szkolenia Wojsk Specjalnych – Ośrodku Szkolenia Lądowego, pracuję nad programami kursów TCCC Combat Lifesaver i Combat Medic oraz wdrożeniem ich do szkolenia żołnierzy i operatorów WS. Gdy co pewien czas słyszę o terytorialsach opiekujących się chorymi, np. w DPS-ach, czy wręcz ratujących komuś życie, jestem dumny. Warto, zwłaszcza w tych trudnych czasach, pamiętać, że „śmiałym szczęście sprzyja”!
chor. rez. Łukasz Sikora „SIKOR” , kawaler Orderu Krzyża Wojskowego, były operator JWK Lubliniec, weteran misji w Iraku i Afganistanie, instruktor medycyny pola walki m.in. w Centrum Szkolenia Wojsk Specjalnych
autor zdjęć: DWOT
komentarze