Równe jak stół bagniste niziny, przez które można przejechać nielicznymi utwardzonymi drogami. Wystarczy kilka dni złej pogody, by i te zniknęły pod wodą. Dla pancerniaków taki teren to dramat, unikają go jak ognia. 1 Dywizja Pancerna jesienią 1944 roku wdarła się w sam środek takiego koszmaru.
1 Dywizja Pancerna na wyspie Kapelsheveer w Holandii. Unieruchomione czołgi "Sherman" służące jako pilboksy. 1944 r. Fot. NAC
Pod koniec września 1944 roku armie sprzymierzonych zbliżały się w szybkim tempie do Renu. Wydawało się, że przed zimą ich czołgi wedrą się w głąb III Rzeszy i zakończą wojnę. Brutalna wojenna rzeczywistość jednak szybko zweryfikowała te optymistyczne przypuszczenia alianckich dowódców. Niemcy po całej serii klęsk we Francji i Belgii w Holandii zaczęli odzyskiwać równowagę, a co gorsza – inicjatywę na froncie. Boleśnie przekonał się o tym marszałek Montgomery, który pod Arnhem wytracił amerykańskie, brytyjskie i polskie oddziały spadochronowe. Nie udało się wtedy uchwycić mostów na Renie. Niedługo po tej niefortunnej operacji powietrznodesantowej Amerykanie z wielkimi stratami odbili się od linii Zygfryda. Alianci zrozumieli, że aby wedrzeć się w granice Niemiec, muszą zaradzić swej największej bolączce – wydłużonym liniom komunikacyjnym. Zaopatrzenie dla walczących wojsk szło wciąż z wybrzeży normandzkich! Należało więc najpierw zdobyć port w Antwerpii.
Polski taran
To odpowiedzialne i trudne zadanie otrzymała 1 Armia Kanadyjska, w której składzie znajdowała się polska 1 Dywizja Pancerna. Pancerniacy generała Stanisława Maczka po walkach we Francji i w Belgii zyskali miano Czarnych Diabłów. Na swych Cromwellach i Shermanach nie dawali nieprzyjacielowi ani chwili wytchnienia. Również w natarciu na Antwerpię bardzo szybko znaleźli się w awangardzie. Na przełomie września i października 1944 roku dywizja zdobyła kolejno Meksplas, Baarle-Nassau i Alphen. Opanowawszy tę ostatnią miejscowość, wbiła się głębokim klinem w niemiecką obronę i zostawiła w tyle resztę nacierających wojsk. Polacy 6 października otrzymali rozkaz utrzymania zdobytego terenu i dozorowania go do czasu przegrupowania się reszty sił 1 Armii Kanadyjskiej.
Trwało to prawie trzy tygodnie i do dalszego natarcia dywizja ruszyła 26 października. Następnego dnia polskie czołgi opanowały szosę Breda–Tilburg, a 30 października zdobyły praktycznie z marszu Bredę. Tego samego dnia pancerniacy ruszyli do forsowania kanału Mark, tym samym rozpoczęli działania prowadzące do opanowania dolnej Mozy na odcinku tzw. Hollandische Diep. Tutaj znajdowały się dwa ówcześnie najdłuższe mosty w Europie. W maju 1940 roku opanowały je z zaskoczenia dwa niemieckie bataliony strzelców spadochronowych. Cztery lata później sprzymierzeni nie byli w stanie powtórzyć tej sztuki. Ich spadochroniarze wykrwawili się we wspomnianej bitwie pod Arnhem. Zadanie opanowania tych mostów otrzymała więc 1 Dywizja Pancerna.
Upiorny kanał
Problem jednak był w tym, że obszar przydzielony polskiej dywizji pancernej do zdobycia wybitnie nie nadawał się do operacji pancernych. Od Mozy i jej mostów odgradzały Polaków bowiem kanał Mark, bagnisty grunt poprzecinany rowami melioracyjnymi oraz przeróżnego rodzaju zalewy wodne. Natomiast drogi, które prowadziły przez te bagna i wody – jedyne, którymi mogły poruszać się czołgi i wozy pancerne – Niemcy poprzegradzali zaporami przeciwpancernymi. Kiedy na odprawie sztabu dywizji oficerowie dowiedzieli się, jaka przeprawa czeka ich żołnierzy, jeden z nich miał wygłosić taką opinię: „Gdyby kiedykolwiek, którykolwiek ze słuchaczy jakiejkolwiek szkoły wojennej na świecie zaproponował użycie dywizji pancernej w takim «holenderskim» terenie, to profesorowie postawiliby mu pałę i odsądzili po wsze czasy od smykałki taktycznej i czci żołnierskiej. Przecież tu zamiast Cromwelli i Szermanów lepiej nadawałyby się łodzie podwodne”.
To był słuszny wniosek, ale wojna rządzi się własnymi prawami, a Czarne Diabły udowodniły już niejednokrotnie, że potrafią dokonać niemożliwego. Jak trudne Polacy otrzymali zadanie, okazało się już na samym początku natarcia, kiedy 31 października przystąpili do forsowania kanału Mark pod wsią Beek. Żołnierze 8 batalionu strzelców, wsparci szwadronem czołgów z 2 Pułku Pancernego, zdobyli z zaskoczenia przyczółki, lecz na tym skończyły się sukcesy. Niemcy huraganowym ogniem nie dopuścili saperów do postawienia mostu. Zatopili przy tym człony przeprawowe i zadali Polakom spore straty. Trzeba było szukać przejścia w innym miejscu. 3 listopada polscy żołnierze sforsowali kanał pod Ter Aalst i Vraggelen. Tym razem saperzy zdołali przerzucić tutaj dwa mosty, po których przejechały czołgi 24 Pułku Ułanów i transportery opancerzone 10 Pułku Dragonów. Przed Polakami znalazł się cel ich natarcia – port Moerdijk i mosty na Mozie.
Dzięki rozpoznaniu lotniczemu i zwiadowcom pancerniacy dowiedzieli się, że Niemcy zorganizowali tu mocno bronione przedmoście o promieniu około dwóch kilometrów. Na drogach ustawili żelbetonowe zapory, obstawione minami przeciwpancernymi. Załogę przedmościa tworzył pułk spieszonych marynarzy Kriegsmarine i dywizjon artylerii własowców.
Kruszenie betonu
Generał Maczek uznał, że nie ma innego sposobu, jak czołgowym ogniem na wprost „wykuć” przejścia w żelbetonowych zaporach i „przepchać przez nie czołgi wraz z piechotą”. Ten rozkaz pancerniacy próbowali wykonać, strzelając do zapór z odległości 50 metrów. Jednak dwumetrowej grubości bloki żelbetonu ani drgnęły. W końcu major Jerzy Wasilewski, dowódca 1 szwadronu 10 Pułku Strzelców Konnych, rozkazał swemu kierowcy, by podjechał czołgiem na 20 metrów. Jak zapisał jeden z uczestników bitwy: „Czołg podjechał i kuł dalej, nie zważając na gęsty ogień przeciwnika. Wreszcie beton ustąpił. Za przykładem dowódcy podchodziły kolejne plutony i pojedyncze czołgi”. Po dwóch dniach „kucia” 10 Pułk Strzelców Konnych przebił przez zapory przejścia, przez które „przecisnęły się” Stuarty i Shermany 24 Pułku Ułanów, ubezpieczane przez 8 batalion strzelców.
To było dopiero preludium ciężkich walk, jakie czekały Polaków w Moerdijk. Ufortyfikowane przedmoście zostało zdobyte 9 listopada, po dwóch dniach bojów ulicznych. Niestety, Niemcy zdołali wysadzić w powietrze obydwa mosty, które były głównym celem pancerniaków. W walkach o przedmoście 1 Dywizja Pancerna straciła 84 oficerów i podoficerów oraz 1325 szeregowych. Nad Mozą została na leże zimowe, ale nie oznaczało to wcale spokoju i odpoczynku, lecz męczącą służbę patrolową i ciągłe czuwanie w przysłowiowej psiej pogodzie holenderskiej zimy. Jednocześnie alianci zdobyli ujście Skaldy 8 listopada, ale port w Antwerpii po oczyszczeniu z min zdołano uruchomić dopiero 28 listopada. Stało się jasne, że wojna będzie trwać i w następnym – 1945 roku.
Bibliografia
„1 Dywizja Pancerna w walce. Czarna Kawaleria gen. Maczka od Cean do Wilhelmshaven. Relacje dowódców i żołnierzy”, praca zbiorowa, Kraków–Warszawa 2013.
E. McGilvray, „Marsz Czarnych Diabłów. Odyseja 1. Dywizji Pancernej generała Maczka”, tłum. J.J. Kotarski, Poznań 2006.
J. Marowski, „Śladami gąsienic 1. Dywizji Pancernej”, Kraków–Warszawa 2014.
autor zdjęć: NAC
komentarze