Jako operator elitarnej jednostki Delta Force brał udział w bitwie o Mogadiszu. Potem nadzorował operację ujęcia Osamy bin Ladena. Dziś w Krakowie sgt. mjr Chris Faris opowiadał o doświadczeniach zebranych podczas trwającej ponad trzydzieści lat służby w amerykańskich wojskach specjalnych.
Kadr z filmu "Helikopter w ogniu". Zdjęcia do filmu kręcił Sławomir Idziak, polski operator filmowy
Bitwa o Mogadiszu jest jedną z najważniejszych operacji miejskich przeprowadzonych przez siły zbrojne Stanów Zjednoczonych po drugiej wojnie światowej. O wydarzeniach pokazanych w filmie „Helikopter w ogniu” oraz o ich wpływie na planowanie kolejnych zadań realizowanych przez amerykańskie siły specjalne sgt. mjr Chris Faris opowiadał podczas spotkania zorganizowanego przez Wydział Studiów Międzynarodowych i Politycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego.
– Tuż nad nami zawisł śmigłowiec, którego załoga ostrzeliwała okolicę z minigunów. Jest to bardzo głośna broń, jednak w pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że w ogóle jej nie słyszę. Zagłuszały ją setki wystrzałów z AK-47 dzierżonych przez somalijskich bojowników. Wtedy uświadomiłem sobie, że zginę, ale zabiorę ze sobą jak najwięcej tych skurczybyków – wspominał Chris Faris.
Krwawe zwycięstwo
Celem operacji przeprowadzonej 3 października 1993 roku w stolicy Somalii było ujęcie dwóch doradców Mohameda Farraha Aidida, przywódcy klanu Habar Gidir odpowiedzialnego za sabotowanie pomocy humanitarnej dla głodujących Somalijczyków oraz masakrę ponad dwudziestu pakistańskich żołnierzy działających z ramienia ONZ. Oprócz operatorów z Delty Force w akcji brali udział żołnierze z 75 Pułku Rangersów oraz piloci ze 160 Regimentu Powietrznych Sił Specjalnych. Mimo, że siły te w pełni zrealizowały założenia operacji, w wyniku nieszczęśliwego splotu wypadków Amerykanie ponieśli ciężkie straty. W ciągu trwających dobę walk zginęło osiemnastu amerykańskich żołnierzy, a ponad siedemdziesięciu zostało rannych. Bojówkom Aidida udało się również zestrzelić dwa śmigłowce MH-60L Black Hawk. Jeden z pilotów, Michael Durant, został wzięty do niewoli. Pozostali członkowie załóg strąconych Black Hawków zginęli.
Chris Faris kilkanascie lat temu.
– Najgorsza nie była perspektywa śmierci, tylko poniżanie zabitych przez somalijską milicję. Widziałem ciała moich kolegów, nagie, wleczone po ulicach. To była bardzo krwawa bitwa, jednak zakończyła się naszym zwycięstwem. Przechwyciliśmy dwudziestu jeden bardzo ważnych członków klanu Habar Gidir, jednocześnie wyeliminowaliśmy 750 bojówkarzy. Co najmniej drugie tyle zostało rannych. Pokazaliśmy, kto rządzi – mówił były komandos. Faris zwrócił uwagę na wpływ, jaki zajścia w Mogadiszu wywarły na późniejsze operacje sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych. – Po akcji w Mogadiszu dowództwo za wszelką cenę chciało uniknąć kolejnej sytuacji w stylu „Helikopter w ogniu”. Widać to po zachowawczych działaniach Amerykanów w Bośni, w której postawiono na naloty. Nie da się jednak kontrolować obszaru bez sił lądowych. Kolejny zwrot nastąpił po wydarzeniach z 11 września – tłumaczył podoficer, który podczas wojny w Afganistanie służył w Dowództwie Operacji Sił Specjalnych Stanów Zjednoczonych (U.S. Special Operations Command – SOCOM).
Teoria i jej realizacja
W 2011 roku sierżant major Chris Faris jako jeden z przedstawicieli amerykańskich sił specjalnych nadzorował operację „Trójząb Neptuna”, w której zabito Osamę bin Ladena na terytorium jego posiadłości w Pakistanie. W czasie jej realizacji amerykańskie siły specjalne straciły zmodyfikowaną, trudno wykrywalną przez radary wersję Black Hawka. Mimo analogii, sytuacja różniła się od tej z Somalii. Śmigłowiec rozbił się w wyniku błędu pilota, a operatorzy znajdujący się na jego pokładzie wyszli z wypadku bez szwanku.
– Już podczas planowania było wiadomo, że charakterystyczne ułożenie zabudowań może wpłynąć na zachowanie śmigłowca podczas desantu na budynek. Paradoksalnie ruchy powietrza powodowane przez wirnik trafiały między dwie ściany, odbijały się od podłoża i ściągały śmigłowiec w dół. W chwili, w której pilot czuje, że jego maszyna opada, zwiększa moc, co w tym wypadku tylko potęgowało efekt. Ostatecznie śmigłowiec się rozbił, ale dopadliśmy nasz cel – opowiadał amerykański żołnierz. Faris zaznaczał, że z obu wspominanych przez niego wydarzeń płyną cenne lekcje, nie tylko dla sił specjalnych. – Jest teoria i jest praktyka. Są rzeczy, które wiemy i na pewno są czynniki, o których nie mamy pojęcia. Wydaje się to bardzo proste, ale często o tym zapominamy – przekonywał.
autor zdjęć: materiały prasowe, arch. Chrisa Farisa
komentarze