Konflikt na Krymie pokazał, że plany modernizacyjne polskiej armii, które zostały przyjęte, są dobre. Nadal powinniśmy stawiać na rozwój obrony powietrznej i antyrakietowej, łączność i mobilność wojsk lądowych – mówi gen. Waldemar Skrzypczak, były wiceszef MON i były dowódca wojsk lądowych.
Jaka lekcja z zajść nad Morzem Czarnym płynie dla polskiej armii?
Najpierw trzeba przeanalizować, jak zadziałało wojsko ukraińskie, a to było kompletnie zaskoczone rozwojem sytuacji. Zostało okrążone w koszarach i odcięte od zaopatrzenia. Zawiodło rozpoznanie i wywiad, który powinien wykryć określone ruchy wojsk rosyjskich. Z kolei rozpoznanie powinno zidentyfikować, jakie oddziały zajęły porty lotnicze i wojskowe bazy na Krymie. Ukraińska armia natychmiast powinna zostać postawiona w stan gotowości. Tak się nie stało.
A jak u nas wygląda przygotowanie wywiadu na takie działania?
Wierzę w to, że nasz wywiad jest sprawny i z takim zagrożeniem poradziłby sobie odpowiednio szybko.
Ile czasu potrzebowałoby polskie wojsko, by się zmobilizować w sytuacji zagrożenia?
Mamy armię zawodową 100-tysięczną. W przypadku małego oddziału zbrojnego, który wtargnąłby na teren Rzeczypospolitej, nasze wojsko by sobie poradziło. Co innego w przypadku zmasowanego ataku. Bez powszechnej mobilizacji byłoby ciężko dłużej się bronić.
A sprzęt?
Mamy porównywalny z rosyjskim. Możemy też czuć się w miarę bezpiecznie, bo wiemy, że nikt nam noża jak w 1939 roku w plecy nie wbije. Dlatego w 100 procentach możemy skupić się na ataku z jednej strony. Jesteśmy w Sojuszu Północnoatlantyckim. To jest nasza przewaga, możemy liczyć na wsparcie. Bez niego pewnie byśmy sobie nie poradzili.
Przy okazji konfliktu na Krymie powrócił pomysł budowy bazy wojskowej armii amerykańskiej w Polsce. Czy taka baza poprawiłaby nasze bezpieczeństwo?
Bazy wojskowe buduje się w celu poprawienia nastroju społeczeństwa. Bo z wojskowego punktu widzenia to niewiele wnosi. Obecnie armie mogą bardzo szybko przemieścić się w rejony działania. Tylko trzeba odpowiednio wcześnie mieć zdefiniowane zagrożenia. Przy takich założeniach wojsko stacjonujące na przykład w Madrycie może się bardzo szybko znaleźć na terenie Polski.
Czy dyslokacja naszych wojsk rozmieszczonych głównie na zachodzie kraju w związku z ostatnim konfliktem nie powinna ulec zmianie?
Nie ma to znaczenia. W przypadku zagrożenia wyprowadza się wojska z garnizonów do tak zwanych rejonów poprawy położenia, z których w krótkim czasie mogą znaleźć się na pozycjach bojowych.
Patrząc przez pryzmat konfliktu na Krymie, na jaki rozwój jednostek powinno stawiać polskie wojsko?
Plany modernizacyjne, które zostały przyjęte, są dobre. Przede wszystkim powinniśmy stawiać na rozwój obrony powietrznej i antyrakietowej, łączność i mobilność wojsk lądowych. Przyspieszyłbym tylko dostarczenie do Polski kolejnych czołgów Leopard. Jednak moim zdaniem należy uruchomić natychmiast kluczowe programy zbrojeniowe w oparciu o polski przemysł obronny. Wszystkie rekomendacje zostały w tym zakresie przygotowane.
Czy Polska powinna czuć się zagrożona?
Wierzę w NATO. Obecność Polski w Sojuszu to nasza siła. Nie chodzi o to, że nasze wojsko jest słabe, lecz o to, że żadna armia na świecie nie poradzi sobie sama w przypadku konfliktu globalnego. Założenia są więc takie, że w razie ataku nasze wojsko ma wytrzymać pierwsze uderzenie przeciwnika do czasu, gdy wojska NATO wejdą w rejony działań.
Czyli jesteśmy bezpieczni, bo jesteśmy w NATO?
Dokładnie tak. Ale ważny jest też militarny wkład Polski w Sojusz Północnoatlantycki. Polska, biorąc między innymi udział w misjach i stawiając na rozwój swojej armii, pokazała, że jest partnerem i wiarygodnym członkiem NATO.
Na Krymie działają umundurowane, ale nieoznakowane osoby. Według jednych są grupą samoobrony, według innych regularną armią. Jak traktować wojsko, które nie jest oznakowane? Jako terrorystów?
Nieoznakowane wojsko nie jest objęte konwencją genewską. Mówi ona, że nie można strzelać bez ostrzeżenia do formacji zorganizowanych, czyli takich, które są oznakowane, mają na mundurach godło czy emblemat jednostki. Dlatego grup, które działają na Ukrainie, nie należy traktować jak wojsko, ale jak zwykłych bandytów.
Rozmawiał Mariusz Kowalewski
autor zdjęć: MON
komentarze