Gdy zaczęłam systematycznie biegać, stwierdziłam, że skoro już to robię, to szkoda zakładać buty tylko na 3 km czy nawet 10 km, jeśli można pokonywać znacznie dłuższe dystanse – mówi ppor. Aleksandra Turkowska, zwyciężczyni Wielkiego Szlema Komandosa w rywalizacji kobiet. Oficer znalazła się w gronie 395 zawodników, którzy ukończyli ten elitarny cykl biegów długodystansowych.
Gratuluję zwycięstwa w Wielkim Szlemie Komandosa. A kto namówił Panią do udziału w tym elitarnym cyklu komandoskich biegów?
Ppor. Aleksandra Turkowska: Dziękuję. Nikt nie musiał mnie namawiać. Sama podjęłam decyzję. Już od kilku lat planowałam ukończenie Wielkiego Szlema Komandosa. W 2021 roku uczyniłam pierwszy krok – poznałam specyfikę Setki Komandosa. W 2022 roku dobrze w niej wypadłam, ale Szlema nie zaliczyłam, ponieważ nie mogłam wystartować w Maratonie Komandosa. Wreszcie w tym roku wygrałam bieg na 100 km i w końcu ukończyłam ten elitarny cykl.
Kluczem do zdobycia medalu Wielkiego Szlema Komandosa jest pokonanie tego najdłuższego dystansu i oczywiście zadbanie o zdrowie, aby móc wystartować w pozostałych biegach…
Wszystko trzeba dobrze dograć nie tylko od strony sportowej, lecz także logistycznej. Ukończenie cyklu wymaga żmudnych przygotowań. Akurat w moim przypadku bieg na 100 km nie był największym wyzwaniem. Od kilku lat bowiem biorę udział w maratonach i ultramaratonach, zwłaszcza po górach. Ludzie się śmieją, że bardzo lubię długie dystanse i rozpędzam się dopiero po 10 km. Dlatego dla mnie największymi wyzwaniami są raczej krótkie dystanse, czyli jeśli chodzi o Szlem, to Bieg o Nóż Komandosa i „ćwiartka”.
Trasa tegorocznego X Ćwierćmaratonu Komandosa mogła bardzo zaskoczyć mniej doświadczonych biegaczy. Za to dla odmiany łatwiejsza niż w ostatnich latach była trasa Biegu o Nóż Komandosa.
Istotnie, mogło się wydawać, że w Słupsku będzie płaska trasa. Była zaś pagórkowata, były liczne, trudne podbiegi, do tego błoto. Natomiast na szybkiej trasie na tegorocznym Biegu o Nóż Komandosa przede wszystkim walczyłam z chorobą. Ale stanęłam na nogi i szczęśliwie ukończyłam bieg. Śmieję się, że na każdym Szlemie miałam jeden bieg na straty, bo biegłam chora. Za pierwszym razem na ćwierćmaratonie, a teraz na BoNK-u.
Na szczęście na tych najkrótszych dystansach najmniej można było stracić…
Zgadza się.
A jak Pani wspomina tegoroczne starty do Wielkiego Szlema Komandosa w półmaratonie i maratonie?
Półmaraton z formułą pięciu pętli tradycyjnie wymagał mocnego przygotowania głowy, bo pięć razy trzeba pokonać ten sam odcinek. Do tego doszła nowość w postaci startu w dwóch turach. Wystartowałam w tej drugiej. Niestety, nie sprawdziłam, jaki czas w pierwszej uzyskała najlepsza zawodniczka i potem bardzo tego żałowałam. W swojej turze przybiegłam na trzeciej pozycji. Jednak nie stanęłam na podium, gdyż lepszy czas osiągnęła najlepsza z biegaczek z pierwszej tury. Czwarte miejsce jest bardzo niewdzięczne dla sportowca. Byłam na siebie zła, że nie sprawdziłam czasu triumfatorki z pierwszego biegu. Znając go, na ostatniej rundzie na pewno bym dodała gazu, aby stanąć na pudle. Na podium stanęłam za to po ukończeniu maratonu. Byłam trzecia, ale cieszyłam się z osiągnięcia celu w Wielkim Szlemie. Chciałam nie tylko go ukończyć, lecz także wygrać.
Bezpieczną przewagę nad rywalkami w WSzK zapewnił Pani świetny wynik uzyskany w biegu na 100 km. Zaskakująco szybko pokonała Pani ostatnią rundę. Taka była taktyka?
Po dwóch wcześniejszych startach w Setce Komandosa, w których zajęłam szóste miejsce, a potem drugie, tym razem wszystko podporządkowałam temu, aby wygrać. Bardzo solidnie się przygotowałam. Kilka tygodni planowałam, ile czasu mogę poświęcić na poszczególne okrążenia i na przerwy po każdej rundzie. Wszystko opisałam sobie z tyłu numeru startowego. W hali sportowej, gdzie miałam swój kwadrat do przebierania z numerem 1 – a to dlatego, że udało mi się zapisać na bieg jako pierwszej – miałam strój przygotowany na każde okrążenie, na każdą ewentualność. Okazało się, że trasę pokonałam szybciej, niż planowałam i udało mi się wygrać. Udało – nienawidzę tego słowa. Po prostu wygrałam. Ale wcale nie było łatwo.
Dlaczego?
Na ostatnim okrążeniu dowiedziałam się od organizatora, że jestem druga. Byłam przekonana, że prowadzę. Bieg zaczął się o godzinie 22.00 i nie zauważyłam, że szybciej rozpoczęła go jedna z rywalek. Zwątpiłam, że ją dogonię i już zaczęłam się godzić z tym, że będę druga, gdy na horyzoncie dostrzegłam przed sobą zawodnika lub zawodniczkę. Z daleka trudno było mi odróżnić. Miałam nadzieję, że to rywalka, którą chciałam wyprzedzić. Gdy już byłam pewna, że to ona, mijając ją, poczułam krew na zębach. Tak bardzo chciałam wygrać ten elitarny bieg i mocno przyspieszyłam, by liderka nie była w stanie dotrzymać mi kroku. Biegłam w tempie 5 minut na kilometr, a momentami i szybciej. To jest wręcz niemożliwe po pokonaniu około 92 km. Rywalka była tak zmęczona, że nie podjęła walki i nie chciała mnie ścigać. Po 2–3 km ostrego biegu, gdy wypracowałam dużą przewagę, nieco zwolniłam, ale i tak ostatnią rundę pokonałam najszybciej ze wszystkich.
Aż o dwie minuty szybciej od czwartej!
Trafiłam na tzw. dzień konia. Wszystko zagrało. Pierwszą rundę z plecakiem starałam się pokonać rozsądnie, utrzymując określone tempo. Trochę szłam, a gdy potem za szybko biegłam, zwalniałam i przechodziłam do marszu. Wiele osób robi ten błąd, że te pierwsze 20 km w mundurze polowym i z plecakiem stara się pokonać, tylko biegnąc. Tak się nie biega Setki Komandosa. Trzeba do niej podejść spokojnie – racjonalnie rozłożyć siły. Drugie okrążenie bez plecaka można potruchtać, ale też nie na wariata, bo to jest w porównaniu do setki tylko 40 km. Ostatnie 60 km w stroju sportowym to już jest troszkę szybsze bieganie, ale też nie z zawrotną prędkością. Po pokonaniu 100 km dowiedziałam się, że zawodniczka, którą wyprzedziłam 8–9 km przed metą, to mistrzyni Europy w biegu 24-godzinnym. Tak więc tym bardziej byłam z siebie dumna, bo tak naprawdę jestem amatorką. Jednak dzięki solidnym przygotowaniom i swojemu uporowi wygrałam ten bieg.
W tym roku Wielki Szlem Komandosa ukończyło 395 osób, w tym aż 46 kobiet. Dlaczego ten cykl staje się coraz bardziej popularny?
Ludzie chcą się sprawdzić, żeby zobaczyć, czy dadzą radę pokonać Setkę Komandosa i cztery pozostałe biegi. Z roku na rok jest coraz więcej startujących. Może, tak jak mnie, do ukończenia Szlema mobilizuje bardzo ładny medal i to, że baretkę do niego można nosić na mundurze.
A w ogóle skąd się wzięło to Pani zamiłowanie do biegów długodystansowych?
Na początku nie lubiłam biegać, wręcz nienawidziłam. Ale się zawzięłam i mimo tej nienawiści podjęłam biegowe próby. Zresztą jako uczennica Liceum Lotniczego w Dęblinie, a potem podchorąży Szkoły Orląt, musiałam biegać. Miałam przecież do zaliczenia sprawdzian ze sprawności fizycznej, w którego programie jest bieg na 3 km. Na początku miałam problemy z pokonaniem tego dystansu w czasie gwarantującym pozytywną ocenę. Jednak z tej silnej nienawiści do biegania zrodziła się nawet miłość do tej formy ruchu. A gdy już zaczęłam systematycznie biegać, stwierdziłam, że skoro już to robię, to szkoda zakładać buty tylko na 3 km czy nawet i 10 km, jeśli można pokonywać znacznie dłuższe dystanse. I później, zachęcona pierwszymi sukcesami, zostałam przy tym długim bieganiu.
Jakie były te pierwsze sukcesy?
Zaczęło się od miejsc na podium w kategoriach wiekowych, później przyszły sukcesy w klasyfikacji open. W 2021 roku zajęłam drugie miejsce na dystansie cesarskim 55 km w Wyszehradzkim Ultramaratonie Twierdza Przemyśl. Przekonałam się, że systematyczna, ciężka praca przynosi efekty. Sukcesy przyjdą, tylko wymaga to czasu i cierpliwości! W sumie biegam od 7–8 lat i mogę powiedzieć, że – począwszy od sukcesu odniesionego na trasie ze startem i metą w Przemyślu – w amatorsko półprofesjonalnym trybie. Ale i ten tryb się zmienił, gdy półtora roku temu urodziłam córkę. Ten rok był dla mnie przełomowy, bo ze względu na dziecko przygotowania do startów musiały jeszcze lepiej przebiegać od strony logistycznej. W końcu odniosłam ten największy sukces w Wielkim Szlemie Komandosa. Cenię sobie też dwukrotne zwycięstwo w maratonie-selekcji, organizowanym w Bieszczadach przez „Zachara”, triumf w Biegu Górskiego Komandosa i drugie miejsce w parach mieszanych na Grom Challenge. W tym ostatnim biegu startowałam w parze z moim mężem. Wraz z nim zdobyłam też dwukrotnie mistrzostwo Polski małżeństw w maratonie górskim.
Ile maratonów i ultramaratonów Pani pokonała?
Nie liczyłam dokładnie. Około 25. Zdarzało się, że co miesiąc startowałam w jakimś maratonie górskim lub ultramaratonie. Ten najdłuższy – Ultramaraton Podkarpacki po mojej rodzinnej ziemi – był na dystansie 115 km. Zajęłam w nim trzecie miejsce.
Wspomniała Pani o nauce w Liceum Lotniczym w Dęblinie i Szkole Orląt. Marzyła Pani o karierze pilota?
Chciałam pilotować samoloty odrzutowe. Jednak życie wszystko zweryfikowało. Przed liceum trenowałam judo i, niestety lub „stety”, mój kręgosłup nie pozwolił mi spełnić marzeń. Z powodów zdrowotnych nie mogłam otrzymać upragnionej kategorii, by pilotować samoloty szybkie. Zaproponowano mi tylko albo aż, zależy jak na to patrzeć, śmigłowce i bezzałogowe statki powietrzne. Skorzystałam z tej drugiej oferty, ale w końcu stwierdziłam, że to nie to, o czym marzyłam, i przeniosłam się na logistykę ogólnowojskową. Później trafiłam do 6 Batalionu Powietrznodesantowego w Gliwicach.
I zamiast latać odrzutowcem, korzysta Pani z usług pilotów statków powietrznych desantujących spadochroniarzy. Ile skoków Pani oddała?
Na razie tylko 15, z tego pięć w 6 Brygadzie Powietrznodesantowej. Przed wojskiem wykonałam 10 skoków podczas szkoleń w Liceum Lotniczym. W tym roku uzyskałam tytuł skoczka spadochronowego. Dodam, że mój pierwszy skok wojskowy wykonałam kilkadziesiąt godzin po ukończeniu Setki Komandosa. Niektórzy przyjaciele i znajomi dziwili się, że w ogóle podeszłam do tego skoku, że moje stopy mi na to pozwoliły.
A wracając do judo, jest Pani tegoroczną mistrzynią Wojska Polskiego. Jako podchorąży zdobyła Pani też dwa srebrne medale na Mistrzostwach WP. A czy odniosła Pani jakieś sukcesy na macie w cywilu?
Jako gimnazjalistka trenowałam judo na początku w Akademii Judo Rzeszów, później pod okiem trenera Piotra Majchera w Uczniowskim Klubie Judo Millenium Rzeszów. Największym sukcesem było zajęcie w 2012 roku piątego miejsca w Pucharze Świata dla zawodników do lat 15. Zawody odbyły się w Győr na Węgrzech. W 2012 roku wywalczyłam też w Krakowie tytuł wicemistrzyni Polski w kategorii młodzików.
Czy nauka w Liceum Lotniczym miała wpływ na karierę w judo?
Trochę tak, ale nie narzekam, bo dzięki temu odkryłam inną pasję. Podczas długich biegów mogę praktycznie przemyśleć całe życie, jak i rozwiązywać różne problemy. Jak wychodzę pobiegać i wracam do rzeczywistości, to problemy znikają albo jakoś same się rozwiązują. Prawdopodobnie gdyby w Dęblinie była sekcja judo albo dane by mi było dojeżdżać do klubu w innym mieście, być może ta kariera na macie by się ciągnęła. Ale może dobrze, że stało się jak się stało, może tak miało być. Wierzę, że tak miało być.
Uprawiała Pani jeszcze inne sporty?
Próbowałam paru dyscyplin, żeby znaleźć tę moją. W przedszkolu mama zapisała mnie na balet, ale dla późniejszej judoczki czy długodystansowej biegaczki to był kompletny niewypał. Trenowałam też tenis ziemny, karate, piłkę nożną i siatkówkę. W tej ostatniej dyscyplinie, ze względu na mój wzrost, jedyna przyszłość rysowała się tylko na pozycji libero. Wolałam jednak postawić na judo. I uznałam, że to fajny sport. Wymaga wszechstronnego przygotowania, szybkości, gibkości, wytrzymałości i siły. Poza tym judo nie należy do sportów, w których kontuzje są chlebem powszednim. Przed nimi łatwiej się uchronić między innymi dzięki temu, że judocy od pierwszych treningów poznają tajniki umiejętnych padów.
Nie ciągnie Pani do rywalizacji na macie w zawodach cywilnych?
Nadal uwielbiam ten sport, ale mam czas, aby brać udział jedynie w wojskowych zawodach. Teraz dzielę mój czas głównie między pracę, wychowywanie córki i bieganie. Zresztą biegamy z mężem razem z córką. Nasza pociecha ma wózek biegowy i zdobyła już swój pierwszy medal w Gorlickim Biegu Górskim.
Jakich porad udzieliłaby Pani tym, którzy stoją przed dylematem, czy warto ukończyć Wielki Szlem Komandosa, a nie mają doświadczenia w biegach długich?
Przede wszystkim zachęciłabym ich do systematycznego biegania. Nie róbcie przerw w treningach, bądźcie uparci i wytrwali! Powiększajcie swój kilometraż i korzystajcie z pomocy fizjoterapeuty. Nie zapominajcie też o siłowni. W ekstremalnych biegach z plecakami liczy się także siła. Ja robiłam również treningi biegowe z plecakiem z obciążeniem. Może to nie jest mądre dla stawów, ale tak robiłam. Zaufajcie sobie, swojej głowie i ciału, bo ciało może o wiele więcej, niż myśli głowa! Głowa po prostu czasem ci wmawia, że nie dasz rady. Ale jeśli przełamie się tę blokadę, to można o wiele dalej zajść czy przebiec.
A jakie ma Pani plany sportowe na 2025 rok?
Na razie odpuszczam Wielki Szlem Komandosa, a innych planów na razie nie chcę zdradzać. Zobaczymy, co czas pokaże.
autor zdjęć: Jacek Szustakowski
komentarze