Założenia programu modernizacji Marynarki Wojennej są określone racjonalnie. Jej zadania skrojono głównie z myślą o działaniu na Bałtyku. Moim zdaniem to logiczne rozwiązanie – mówi Janusz Zemke, europoseł SLD, były wiceminister obrony narodowej.
Przy planowaniu zakupów nowych okrętów jest bardzo ważne, abyśmy dokładnie wiedzieli, jaki sprzęt jest Marynarce Wojennej potrzebny i co, w związku z tym, chcemy kupić. Oczywiście w interesie sprzedających jest upłynnienie towaru, który zalega im w magazynach lub sprzętu używanego, który w dość krótkim czasie będzie wymagał modernizacji. To dla nich ewidentnie zysk, ale czy kupujący może być tak samo zadowolony? Cóż, trzeba pamiętać, że koszty związane z kupnem sprzętu, to nie tylko kwestia ceny, jaką trzeba za niego zapłacić. To także sumy, jakie trzeba wydać później na utrzymanie, serwisowanie i modernizowanie sprzętu.
Zawsze, gdy w grę wchodzą zamówienia warte setki milionów, walka o kontrakty jest bardzo ostra. Koncerny wykorzystują do tego lobbystów, kancelarie prawne, a także, niestety, niektórych dziennikarzy. Dlatego tak ważne jest precyzyjne zdefiniowanie naszych oczekiwań. Ale muszą być one tak określone, by do przetargu mogło stanąć kilka firm. Lepiej bowiem zawczasu uniknąć zarzutów, że warunki przetargu i wymagań dotyczących sprzętu są napisane pod jeden, określony koncern. W dodatku, gdy o zamówienie ubiega się tylko jeden podmiot, może się okazać, że cena oferowanego produktu będzie zawyżona. Ekipa, która była odpowiedzialna za przetargi, gdy byłem wiceministrem obrony, zawsze dbała o to, by w finalnym etapie przetargu znalazły się co najmniej trzy podmioty. Dlatego były trzy oferty samolotowe, trzy oferty na KTO, a na dostawę Spike aż pięć.
Trzeba też zwrócić uwagę na ustalenie jasnych reguły komunikowania się z uczestnikami przetargów. Wszystkie podstawowe informacje muszą być dostępne dla wszystkich uczestników przetargu. Nie może być tak, że urzędnik z MON spotyka się tylko z jednym z nich i udziela mu informacji. Rozmawiajmy albo ze wszystkimi, albo z nikim. Ja miałem zawsze do pomocy trzy zespoły specjalistów. Pierwszy zajmował się określeniem wymogów technicznych kupowanego sprzętu. Drugi składał się z prawników, którzy czuwali nad umowami. Musi też być zespół finansowy, bo w podpisywanych dokumentach jest bardzo wiele skomplikowanych kwestii finansowych, które mają ogromny wpływ na wartość kontraktu. To właśnie ten zespół rozpatrywał np. kwestie przedpłat, kredytów czy kursów walut.
O tym, jakie to ważne, przekonaliśmy się zawierając kontrakt na kupno samolotów CASA. Według pierwotnej umowy rozliczenia miały być prowadzone w euro. To rozwiązanie nie było jednak dla nas specjalnie korzystne. Dlatego pojechałem z generałem Marcinem Krzywoszyńskim, ówczesnym szefem Departamentu Budżetowego MON, do Hiszpanii i udało się nam przewalutować umowę na dolary. 211 milionów euro zmieniliśmy na 211 milionów dolarów. A to oznaczało, że samoloty stały się aż o 30 procent tańsze. To był jeden z naszych „cichych” sukcesów.
komentarze