Wszystko zaczyna się od kilkudziesięciokilometrowej wędrówki po zaśnieżonych górach. Potem jest już tylko gorzej. Kurs SERE na tym poziomie zalicza niewielu.
Żołnierze Jednostki Wojskowej Agat muszą pokonać wyznaczoną przez instruktorów trasę. Poruszają się niepostrzeżenie, zmieniają kierunki marszu, działają w rozproszeniu i zacierają za sobą ślady. Zgodnie ze scenariuszem ćwiczeń działają na terenie kontrolowanym przez grupy dywersyjno-rozpoznawcze przeciwnika, więc nie mogą zdradzić swojej obecności. Mają budować schronienia oraz zdobywać pożywienie, co nie jest proste przy obfitych opadach śniegu i minusowych temperaturach. Ale szkolenie SERE (Survival, Evasion, Resistance, Escape – przetrwanie, unikanie, opór w niewoli oraz ucieczka) to coś więcej niż tylko przetrwanie w trudnych warunkach. „Najgorsze ciągle przed nimi”, przyznają instruktorzy.
W czasie wędrówki po górach żołnierze wykonują zadania stawiane przez instruktorów. Tym razem muszą pokazać, czy pośrodku zaśnieżonego lasu będą umieli rozpalić ognisko i zagotować pół litra wody. „To dla nich kolejne z wielu zadań. Fire test wykonują na czas. W ciągu kilku minut powinni zagotować wodę, wcześniej jednak odgarnąć śnieg, przygotować odpowiedni podkład przed rozpaleniem ognia, uzbierać trochę suchych gałązek i go rozniecić”, tłumaczy Damian, podoficer JW Agat, kierownik kursu SERE. „Rozpalanie ogniska to wiedza elementarna. Teraz jednak uczestnicy kursu działają pod presją czasu”, dodaje.
Gotowi na wszystko
Żołnierze gliwickiej jednostki specjalnej wiedzieli, że w góry jadą na kilka dni i że ćwiczenia typowo surwiwalowe to preludium do najważniejszego etapu szkolenia. Dlatego są bardzo zdziwieni, gdy po teście z rozpalania ognia instruktorzy mówią im, że to już koniec kursu, a oni wracają do jednostki. Wsiadają zatem do pojazdów i odjeżdżają. Podróż jednak nie trwa długo. Po drodze wpadają w zasadzkę. Wozy, którymi jechali, zostają zaatakowane przez siły przeciwnika. W tę rolę wcielają się instruktorzy gliwickiej specjednostki. „Każdy, kto ukończył kurs SERE na tym poziomie, powie wam, że to jedno z najgorszych wspomnień z jego życia. Grupa, którą teraz szkolimy, na pewno podzieli tę opinię”, komentuje jeden z instruktorów. Wszystko odbywa się pod kontrolą kadry jednostki i jest przeprowadzone zgodnie ze scenariuszem kursu.
Żołnierze trafiają do niewoli. Schwytani przez przeciwnika mają ograniczoną swobodę ruchów, m.in. skrępowane ręce, dodatkowo zasłania się im oczy. Muszą podporządkować się instruktorom. „Kursanci są do tego odpowiednio przygotowani teoretycznie. Teraz sprawdzamy, jak poradziliby sobie w symulowanej sytuacji uwięzienia”, uzupełnia Damian.
Tuż po schwytaniu żołnierze są zasypywani pytaniami. Przesłuchujący ich instruktorzy prowokują, a potem uspokajają zatrzymanych. Takie zachowanie jest celowe. „Chcemy, by już na początku stracili orientację, kto jest kim, kto jest dobry, a kto zły. Muszą być czujni i gotowi na wszystko”, mówi jeden z instruktorów.
Pojmani zostają wprowadzeni do pomieszczenia. Kursanci szybko tracą resztki pewności siebie. „Jesteśmy tu po to, by nauczyć ich określonych zachowań, by sprawdzić, jak będą działać na granicy skrajnego wyczerpania fizycznego i psychicznego”, podkreśla instruktor Agatu.
Cena informacji
Podczas symulowanego uwięzienia żołnierze są cały czas bacznie obserwowani. Oceniane są ich postawa, charakter, plan działania. „Muszą w takiej sytuacji działać zgodnie z wcześniej opracowanym – na wypadek niepowodzenia misji – scenariuszem. A to oznacza, że nie są bierni”, tłumaczy instruktor. Wyjaśnia, że jednym ze sposobów na poradzenie sobie z „nadzorcami” może być np. pokora. „Nie można jednak z tym przesadzić, bo przecież nie chcemy, by przeciwnik widział w nas słabeusza”, dodaje.
Od kilku godzin siedzą w izolacji, skrępowani, niemal bez ruchu, i trzęsą się z zimna. By jeszcze bardziej ich zmęczyć i osłabić, instruktorzy co rusz puszczają z głośników irytujące, bardzo głośne dźwięki.
Po jakimś czasie żołnierze są przenoszeni do pomieszczenia, w którym jest bardzo ciepło. To symulowana sala przesłuchań. Na tym etapie szkolenia kadrze Agatu pomagają funkcjonariusze innych służb. „Uczestnicy nigdy ich nie widzieli, nie znają ich głosów, więc to będzie bardziej realistyczne przeżycie, niż gdyby byli przepytywani przez kolegę z jednostki”, tłumaczy kierownik kursu.
Celem rozmowy jest wydobycie z żołnierzy kluczowych informacji. Przeciwników interesuje m.in., co wojskowi robili w górach i kto jest ich dowódcą. Te dane mają cenę. Można „zarobić” coś do jedzenia, kubek gorącej herbaty albo ciepły koc. Na początku pojmani nie przekazują żadnych informacji. Ale z czasem się uginają pod pytaniami przesłuchujących. Zaczynają mówić o szczegółach swojego pobytu w górach. Czy to źle? „Absolutnie! To bardzo dobrze. Tego właśnie ich uczymy. Najpierw opowiadali nam wymyśloną przez siebie, nieprawdziwą historię. Gdy złapaliśmy ich na drobnych nieścisłościach, zmienili zeznania. I przesłuchanie zaczęło się od początku. Jestem z nich bardzo zadowolony. Stopniowo dozują informacje, grają na czas”, opowiada jeden z instruktorów.
Wytrzymać do końca
Po rozmowie przy rozpalonym kominku żołnierze wracają do lodowatego pomieszczenia. Znowu dygocą z zimna. O świcie dostają śniadanie. Dość osobliwe, ponieważ składa się na nie mieszanina tego, co akurat było pod ręką. „Nie smakuje? Nie musisz jeść!”, ucina marudzenie instruktor.
Kilka godzin później każdy z uczestników kursu ponownie trafia do ciepłego pokoju. I podobnie jak wcześniej, za przekazane informacje otrzymuje nagrodę. Prowadzonym rozmowom przysłuchuje się psycholog współpracujący z JW Agat. Jest swoistym buforem bezpieczeństwa dla obu stron: czuwa nad kursantami, zwraca też uwagę na zachowanie instruktorów. „Obserwuję każdego z uczestników, zwracam uwagę na ich emocje. Bardzo podoba mi się, że potrafią wywalczyć kubek herbaty albo banana”, opowiada. Instruktorzy podkreślają, że rola psychologa podczas kursów SERE jest bardzo ważna. Daje on wskazówki dotyczące przetrwania w warunkach izolacji, podpowiada, gdzie szukać motywacji.
Kilka dni po zatrzymaniu żołnierze zostają odbici. Już po uwolnieniu dostają posiłek i ciepłą herbatę. Rozmawiają też z psychologiem. Co było dla nich najtrudniejsze? Żołnierze przyznają, że najgorsza była utrata poczucia czasu. „Jesteś przetrzymywany kilkanaście godzin, a może kilka dni. W pewnym momencie tracisz już pewność. I choć wiesz, że to tylko kurs, to jakoś musisz się w tej sytuacji odnaleźć. Spokornieć i dotrwać do końca”, przyznaje jeden ze szkolonych.
Sprawdzian życia
Zaawansowane kursy SERE są przeznaczone dla wybranych żołnierzy, tzw. personelu wysokiego ryzyka (np. piloci i żołnierze wojsk specjalnych), którzy mogą być narażeni na schwytanie przez przeciwnika lub na odizolowanie, np. nagłe oddzielenie się od swoich wojsk. „Jako żołnierze wojsk specjalnych działamy w niewielkich grupach, najczęściej w oderwaniu od wojsk własnych. Musimy wiedzieć, jak przetrwać na terenie kontrolowanym przez przeciwnika lub w niewoli”, wyjaśnia instruktor. Podoficer jest specjalistą SERE. Ukończył wiele różnego rodzaju kursów z tej dziedziny, szkolił się w Polsce i Stanach Zjednoczonych. „Tym zagadnieniem zajmuję się od kilku lat. Przeszedłem szkolenia na różnych poziomach tego kursu, uzyskałem też uprawnienia instruktora”, przyznaje. Jest także jednym z kilku żołnierzy wojsk specjalnych, którzy ukończyli zaawansowany kurs SERE Specialist Training w Centrum Szkolenia Amerykańskich Sił Powietrznych w bazie Fairchild w USA. Przed nim szkolili się tam m.in. żołnierze GROM-u i Jednostki Wojskowej Komandosów.
„Do udziału w moim szkoleniu zakwalifikowało się 25 żołnierzy, ale ukończyło je tylko 13 osób”, wspomina instruktor. Podzielone było ono na kilka faz i prawie wszystkie odbywały się w stanie Waszyngton w USA, gdzie kursanci mogli się uczyć w różnych warunkach terenowych – od pustyni po ocean. Ćwiczyli np. techniki linowe, budowali wyciągi i organizowali ewakuację poszkodowanych. Trenowali także nawigację w lasach i szkolili się z medycyny polowej. Zajęcia odbywały się na wybrzeżu, otwartym oceanie i w lasach deszczowych. Żołnierze poznawali także metodykę nauczania. Później, już jako instruktorzy, musieli udowodnić, że wszystko, czego się dotychczas nauczyli, potrafią przekazać kolejnym kursantom. „Tak naprawdę to w każdej fazie szkolenia trzeba było wykonywać podobne zadania, np. rozpalać na czas dziesiątki ognisk, budować schronienia, pozyskiwać wodę i pożywienie. I mimo że niektóre zadania się powtarzały, to ich wypełnianie w różnych strefach klimatycznych przebiegało zupełnie inaczej. Bo inaczej buduje się schronienie na pustyni, a inaczej nad oceanem”, tłumaczy jeden z nich. I przyznaje, że wartości płynące z takiego kursu trudno przecenić. „Nauczyłem się wielu rzeczy, których nie poznałbym nigdzie indziej. Głównie chodzi mi o możliwości mojego organizmu. Mogłem sprawdzić, co się z nim dzieje, gdy długo przebywam na morzu, pływam na tratwie lub jestem wystawiony na mróz. Nie bez znaczenia dla ciała jest także to, że śpi się w szałasach, w trudnych warunkach, a nie w łóżku”, wyjaśnia. Wiedzę zdobytą w Polsce i za oceanem wykorzystuje teraz do szkolenia żołnierzy jednostki Agat.
Krok naprzód
Dowództwo Komponentu Wojsk Specjalnych kilka lat zabiegało o to, by Polacy mogli brać udział w kursach SERE organizowanych przez Amerykanów. Pierwsze zapytania w tej sprawie wysłano do USA w 2013 roku, ale wówczas okazało się, że te szkolenia są dostępne tylko dla państw nazywanych „five eses” (Amerykanie, Kanadyjczycy, Nowozelandczycy, Australijczycy i Brytyjczycy). Ostatecznie temat powrócił i po rekomendacji polskich WS przez ówczesnego dowódcę sił specjalnych USA w Europie gen. Marshalla Webba i sierż. mjr. Gregory’ego Smitha wrócono do negocjacji.
„To właśnie dzięki ich poparciu Amerykanie rozpoczęli z nami współpracę. Podczas telekonferencji omówiliśmy jej ewentualne ramy i opisaliśmy wzajemne oczekiwania. A dopiero kilka miesięcy później zaproszono nas na rozmowy do Stanów Zjednoczonych”, mówił rok temu st. chor. sztab. Tomasz Świerad, starszy podoficer Dowództwa Komponentu Wojsk Specjalnych. Amerykanie zastrzegli, że zanim Polacy rozpoczną szkolenie w bazie Fairchild, muszą przejść kurs przygotowawczy. Do tej pory udział w nim w Stanach Zjednoczonych wzięli wybrani żołnierze ze wszystkich jednostek wojsk specjalnych.
autor zdjęć: Ewa Korsak