Jemen wykrwawia się po cichu

Seria ataków na cele cywilne w Jemenie, przeprowadzonych jesienią 2016 roku przez saudyjskie lotnictwo, wraz z późniejszymi incydentami z udziałem okrętów US Navy – ponownie zwróciły uwagę świata na sytuację w tym odległym zakątku Bliskiego Wschodu.

Wydarzenia w Jemenie – choć ważne dla przyszłości całego regionu i świata – od dawna toczą się jednak w cieniu medialnie „popularniejszych” (a tym samym bardziej rozpoznawanych) wojen w Syrii i Libii. Tymczasem Jemen już od ponad dwóch lat jest areną wojny domowej – krwawej i brutalnej, nawet jak na standardy bliskowschodnie, która – tak jak ma to miejsce w Syrii – już dawno przestała być zwykłym konfliktem wewnętrznym, stając się „wojną zastępczą” (proxy war) dla wielu regionalnych i pozaregionalnych mocarstw. I podobnie jak w przypadku wojny w Syrii, właśnie to zaangażowanie aktorów zewnętrznych przyczynia się w głównej mierze do tego, że konflikt jemeński wciąż trwa, bez większych szans na rychłe zakończenie.

Mapa interesów

Jemeńczycy stali się zakładnikami zażartej i brutalnej geopolitycznej rozgrywki, toczącej się w ich kraju i ich kosztem: z jednej strony – między sunnitami a szyitami oraz Saudyjczykami a Irańczykami, a z drugiej – między Stanami Zjednoczonymi (czy szerzej: Zachodem) a Rosją. Sprawy dodatkowo komplikuje fakt, iż ta wielopłaszczyznowa i wielowymiarowa geopolityczna gra toczy się nie tylko w Jemenie, lecz także na całym szeroko ujmowanym Bliskim Wschodzie.

Dla Teheranu i Rijadu wojna jemeńska jest tylko jednym z wielu frontów albo precyzyjniej: teatrów działania, położonym w strategicznie ważnej części Półwyspu Arabskiego, stanowiącej „miękkie podbrzusze” Arabii Saudyjskiej. Do tego sąsiadującym bezpośrednio z cieśniną Bab al-Mandab między Morzem Czerwonym a Zatoką Adeńską, gdzie zbiegają się uczęszczane morskie szlaki handlowe łączące Europę z Azją Wschodnią. Przez wąskie gardło Al-Mandab (26–40 km szerokości) transportuje się codziennie tankowcami około 3 mln baryłek ropy naftowej, z czego lwia część to surowiec saudyjski.

Trwała destabilizacja Jemenu to zatem dla Arabii Saudyjskiej znacznie większy problem, także w sensie ekonomicznym, niż np. chaos w Syrii, Libanie lub Iraku. Przewlekła wojna w Jemenie to również odciągnięcie strategicznej uwagi Rijadu od innych obszarów i kierunków rywalizacji z Teheranem (Liban, Syria, Irak, Bahrajn itd.). Dla Iranu zaangażowanie w walki w Jemenie to zatem nie tylko dogodna okazja do stworzenia kolejnego geopolitycznego problemu dla jego regionalnych sunnickich wrogów. To także szansa na utrwalenie i poszerzenie zakresu oddziaływania politycznego i ideologicznego w regionie. Iran wciąż bowiem kieruje się w swych działaniach zagranicznych aksjomatem „eksportu” swej islamskiej rewolucji, a w Jemenie widzi możliwość stworzenia kolejnego strategicznego „przyczółku”, który przyczyni się do promocji i realizacji irańskich interesów w regionie. To dlatego we wsparcie dla Hutich w Jemenie angażuje się bezpośrednio także libański Hezbollah, dla którego jest to już trzeci (po Syrii i Iraku) teatr działań przeciwko sunnitom.

Koalicja pod znakiem Saudów

Aby jednak dobrze zrozumieć, co dzieje się obecnie na tym odległym krańcu Półwyspu Arabskiego, należy cofnąć się w czasie o niemal dwa lata, do stycznia 2015 roku. To wtedy formacje północnojemeńskiego szyickiego ruchu Hutich oraz zbuntowane jednostki armii jemeńskiej, wierne dawnemu dyktatorowi kraju Alemu Salehowi, zdobyły szturmem pałac prezydencki w Sanie, stolicy kraju. Ówczesny rząd jemeński prezydenta Abd ar-Raba Mansura Al-Hadiego, wyłoniony jako kompromisowy gabinet „zgody narodowej” i cieszący się pełnym poparciem społeczności międzynarodowej, podał się do dymisji, a sam Hadi udał się na wygnanie do Arabii Saudyjskiej. Jemen, po kilku latach narastającego chaosu i wewnętrznych konfliktów, znalazł się ostatecznie na skraju całkowitego rozpadu.

Po raz pierwszy od chwili zjednoczenia tego państwa przed ćwierćwieczem dominującą siłą polityczną i militarną stali się w nim szyici – społeczność popierana, inspirowana i dozbrajana przez Iran. Szyicki zwycięski marsz na zdominowane przez sunnitów południe kraju, podjęty na początku 2015 roku, wywołał istny popłoch w całym regionie, zwłaszcza w stolicach arabskich sunnickich monarchii znad Zatoki Perskiej, tradycyjnie postrzegających szyitów jako „piątą kolumnę” wrogiego Iranu. Arabia Saudyjska – lider sunnickiego oporu wobec szyickich działań w regionie – zareagowała szybko i bez wahania, choć, jak okazało się później, także i bez głębszego zastanowienia. Już w marcu 2015 roku sformowano pod auspicjami Rijadu międzynarodową „koalicję chętnych”, której celem ogłoszono siłowe przywrócenie „prawowitych władz” Jemenu i zaprowadzenie w tym kraju „ładu i stabilności” – czyli przywrócenie status quo ante, w którym dominującą siłą polityczną są sunnici.

Nie ulega bowiem wątpliwości, że prawdziwym zamiarem królewskiego Domu Saudów było (i jest do dziś) uniemożliwienie przekształcenia się Jemenu lub jego północnej części w kolejny „przyczółek” Iranu w regionie. Szyici jemeńscy (stanowiący około 45% ludności kraju) mogą bowiem – korzystając ze swych sukcesów wojskowych – ogłosić odtworzenie Imamatu Zajdyckiego: szyickiego politycznego tworu państwowego, istniejącego na terenach północnego Jemenu nieprzerwanie przez ponad tysiąc lat, aż do 1962 roku. Takie szyickie, teokratyczne państwo na południu Półwyspu Arabskiego cieszyłoby się niewątpliwie zdecydowanym, silnym wsparciem Iranu, jako narzędzie dające Teheranowi możliwość strategicznego okrążania Rijadu.

Nic zatem dziwnego, że Saudowie w tak zdecydowany sposób zareagowali na niekorzystne dla nich wydarzenia w Jemenie. Koalicja militarna, sformowana przez Rijad wiosną 2015 roku, składała się z kilkunastu państw bliskowschodnich, co miało pokazać, że troska o sytuację w Jemenie nie jest jedynie saudyjską obsesją. Samoloty bojowe przeciwko Hutim, w ramach operacji „Przełomowa burza”, wysłały więc (oprócz Arabii Saudyjskiej) Kuwejt, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Katar, Bahrajn, Egipt, Maroko, Jordania, a nawet Sudan. Wiele innych krajów udzieliło poparcia „politycznego i moralnego”, a także finansowego.

Z tego zgodnego chóru sunnickich państw regionu wyłamał się tylko Oman, który jako jedyny członek Rady Współpracy Zatoki Perskiej (GCC) nie włączył się w działania saudyjskiej koalicji. Muskat już od dawna krytycznie ocenia bowiem politykę Rijadu wobec Jemenu (ale także wobec Iranu i szyitów), co zapewne wynika z faktu, iż większość (około 75%) mieszkańców Omanu to wyznawcy ibadytyzmu, czyli najbardziej umiarkowanego i liberalnego z trzech głównych nurtów islamu. Omańczycy coraz mniej przychylnie patrzą na rosnący radykalizm arabskich monarchii Zatoki Perskiej i ich narastający konflikt teologiczny z równie szybko radykalizującymi się szyitami. Dzisiaj Oman próbuje lawirować między rolą arbitra w konflikcie jemeńskim a oskarżeniami o jawne sprzyjanie Iranowi i Hutim, wysuwane m.in. przez wpływowych saudyjskich duchownych.

Wsparcie militarne (choć nie w wymiarze bojowym) dla regionalnej koalicji pod wodzą królestwa Saudów zadeklarowali też Amerykanie, co od razu ustawiło całą akcję militarną Rijadu w optyce rywalizacji wielkich mocarstw. Zwłaszcza że nieskrywaną sympatię wobec Hutih i ich dążeń wyraziła Rosja. To właśnie w tym momencie lokalny zdawałoby się konflikt w odległym i na co dzień zapomnianym miejscu świata zaczął mieć charakter międzynarodowy i globalne wręcz znaczenie.

Koalicja zaczęła swe działania militarne w Jemenie z dużym rozmachem. W pierwszych dniach operacji (26–31 marca 2015 roku) sama tylko Arabia Saudyjska kierowała nad Jemen do stu samolotów bojowych równocześnie. Każdego dnia dziesiątki bomb i rakiet spadały na faktyczne i domniemane cele militarne na terenach zajętych przez oddziały Hutich oraz zbuntowanych formacji armii jemeńskiej. Huti to jednak formacja paramilitarna, nieumundurowana i nieskoszarowana, nie sposób zatem precyzyjnie odróżnić z powietrza jej bojowników od cywilów. Szybko więc zaczęły rosnąć straty wśród ludności Jemenu, czemu sprzyjał też fakt, że bojownicy szyiccy często z premedytacją umieszczali swe pozycje w pobliżu szpitali, meczetów czy osiedli mieszkaniowych. Z ostatnich danych (z końca września 2016 roku) wynika, że jest już nawet około 10 tys. cywilnych ofiar konfliktu. W tej wojnie ginie średnio 13 cywilów dziennie, większość z nich w wyniku nalotów koalicji.

Gorzki smak porażki

Rozpoczynając wojnę z ruchem Hutich i sprzymierzonymi z nimi zwolennikami Ali Saleha, politycy i wojskowi saudyjscy liczyli na to, że silny atak powietrzny szybko przyniesie sukces strategiczny i polityczny. W Rijadzie sądzono, że zmasowane naloty przechylą szalę zwycięstwa na stronę sił wiernych obalonemu prezydentowi Hadiemu, broniących się jeszcze w południowych i wschodnich prowincjach kraju. Plany te spełzły jednak na niczym, a Saudyjczycy osobiście musieli przerobić gorzką lekcję podstaw współczesnej strategii militarnej, głoszącą, iż nie sposób wygrać wojny, ograniczając się wyłącznie do użycia tylko sił powietrznych. Tym bardziej gorzką, że przecież w ostatnich trzech dekadach przećwiczyli to i Amerykanie, i Izraelczycy. Kiedy w lipcu 2015 roku siły wierne prezydentowi Hadiemu odbiły z rąk szyitów – z wielkim trudem i dużym kosztem – Aden (główne portowe miasto południa kraju i dawną stolicę Jemenu Południowego), do akcji wkroczyły formacje lądowe koalicji. Operacja ta, nazwana „Przywrócić nadzieję” i oficjalnie przedstawiana jako stabilizacyjna, umożliwiła w ciągu kolejnych miesięcy odbicie z rąk Hutich kilku południowych prowincji kraju, a we wrześniu 2015 roku tryumfalny powrót z wygnania prezydenta Abd ar-Rabba M. Hadiego, który ulokował swój rząd w Adenie, butnie zapowiadając rychłe odzyskanie Sany. 

Na tym jednak sukcesy koalicji w istocie się zakończyły, a wojna w Jemenie ustabilizowała się jako przewlekły konflikt, w którym ugrzęzła zarówno sama Arabia Saudyjska, jak i jej sojusznicy. Nic więc dziwnego, że koalicja zaczęła się szybko kurczyć – obecnie tworzą ją (oprócz królestwa Saudów) już tylko Kuwejt, ZEA, Katar i Sudan. Ten ostatni, wobec przeniesienia gros wysiłku operacyjnego działań sojuszniczych na akcje lądowe, zaczął zresztą zyskiwać na znaczeniu jako główny sojusznik Arabii – a wszystko przez wystawienie do walk w Jemenie pełnej dywizji zmechanizowanej (ponad 10 tys. żołnierzy), doposażonej, przezbrojonej i opłacanej przez Rijad. Jesienią 2015 roku zdesperowani Saudyjczycy zaciągnęli nawet do walk w Jemenie formacje sił zbrojnych z ZEA, złożone z najemników z Ameryki Łacińskiej (głównie z Kolumbii).

Wojna sponsorów

Rozpoczęcie operacji na lądzie przyniosło jednak również straty sił interwencyjnych, dzisiaj szacowane (bo oficjalne dane są ewidentnie zaniżane) na około tysiąca żołnierzy. Liczbę poległych wojskowych jemeńskich, wiernych prezydentowi Hadiemu, liczy się w kilku tysiącach. Bojownicy Huti i wspierający ich żołnierze ze zbuntowanych jednostek jemeńskiej armii okazali się bowiem nadzwyczaj twardym i wymagającym przeciwnikiem, który niewiele sobie robi z technologicznej i jakościowej przewagi interwentów. Zresztą od kiedy walki przeniosły się ponad rok temu w górzyste regiony centrum kraju (zwłaszcza obszar prowincji Maarib), także i sama geografia sprzyja szyickim bojownikom. Huti okazali się poza tym mistrzami wojny na wyczerpanie, a ich ataki z użyciem rakiet balistycznych krótkiego zasięgu (od 200 do 500 km) zagroziły nawet instalacjom przemysłowym i obiektom militarnym położonym w głębi terytorium saudyjskiego. Uderzenia przeprowadzane przez szyickich rebeliantów to zresztą już stały element konfliktu jemeńskiego, podobnie jak coraz częstsze bezpośrednie ataki dokonywane przez bojówki Hutich na terytorium saudyjskim, czy niedawne przypadki ostrzelania okrętów amerykańskich i arabskich operujących w pobliżu wybrzeży Jemenu.

Wiele wskazuje zresztą na to, że Huti są w stanie przeprowadzać tak skomplikowane akcje militarne tylko dzięki bezpośredniemu zaangażowaniu irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej (Pasdaran), którego doradcy i instruktorzy wspierają szyickich rebeliantów, a niewykluczone, że także sami obsługują zaawansowane systemy uzbrojenia. W tym sensie aktualna odsłona konfliktu jemeńskiego to niebezpieczne narastanie pośredniej konfrontacji między zagranicznymi patronami i sponsorami poszczególnych stron w wojnie. Już tylko kwestią czasu pozostaje, kiedy ta konfrontacja przybierze bezpośrednie i otwarte formy.

Na marginesie warto odnotować, że na trwającym już kilka lat chaosie w Jemenie korzystają również islamscy radykałowie. I to zarówno ci z Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego (AQAP) – najgroźniejszej i najlepiej rozwiniętej organizacyjnie regionalnej struktury Al-Kaidy, jak też ci z „Wilajetu Jemen”, wchodzącego w skład Państwa Islamskiego (IS). Dżihadyści działający w Jemenie to już nieformalna trzecia strona w przedłużającym się konflikcie w tym kraju, walcząca zarówno z szyitami, jak i z siłami rządowymi oraz wspierającymi ich formacjami międzynarodowymi. Islamiści z IS i AQAP zwalczają się także nawzajem, co tylko wzmaga niestabilność i podsyca wojenną anarchię, zwłaszcza na południu kraju. Górą w tym starciu zdają się być członkowie „starej gwardii” z AQAP, którzy kontrolują znaczne obszary południowo-wschodniego Jemenu, w tym kilka małych miast portowych. Jeśli gdziekolwiek na świecie Al-Kaida ma szanse na przetrwanie i dalszy rozwój, to właśnie w trudno dostępnym interiorze Jemenu Południowego.

Widmo ostatecznego rozpadu

Zdarzenia na Bliskim Wschodzie w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy sprawiły, że sytuacja strategiczna wokół Jemenu zaczęła się jeszcze bardziej komplikować. Dość niespodziewanie dla wszystkich zainteresowanych Arabia Saudyjska i sprzymierzone z nią arabskie sunnickie państwa regionu znalazły się nagle w strategicznej defensywie, wywołanej przede wszystkim niemożnością przeforsowania własnych celów i interesów nie tylko w samym Jemenie, lecz także w Syrii i Iraku. Stroną, która zyskuje punkty w tej regionalnej rozgrywce, jest za to Iran i jego sprzymierzeńcy – libański Hezbollah, syryjski reżim Baszszara al-Asada oraz zdominowany przez szyitów Irak. Brzemienna w skutki okazała się również rosyjska interwencja militarna w Syrii po stronie tamtejszego rządu, która chyba już ostatecznie pogrzebała szanse na odsunięcie od władzy prezydenta al-Asada.

Warto zresztą zauważyć, że Rosjanie występują na Bliskim Wschodzie jako zdeklarowani sojusznicy nie tylko obecnego rządu syryjskiego, lecz także Iranu, Iraku i ich najróżniejszych lokalnych sojuszników – od Hezbollahu po jemeńskich Hutich. Wytworzył się zadziwiający sojusz Moskwy z szyitami różnej maści i ich sprzymierzeńcami, stojący w jawnej opozycji wobec sojuszu amerykańsko-sunnickiego (w tym sensie widać wyraźnie, że ostatnie relatywne ocieplenie między Turcją a Rosją jest czysto koniunkturalne i nie ma racjonalnych, twardych podstaw do dłuższego trwania). Wszystko to postawiło Arabię Saudyjską i jej regionalnych sojuszników w całkiem nowej – i znacznie bardziej skomplikowanej – sytuacji strategicznej.

Obecnie wszelkie kalkulacje i plany strategiczne należy pisać i tworzyć od nowa. Jakkolwiek jednak na to patrzeć, jemeńska kampania Rijadu – w pierwotnych założeniach łatwa i szybka – stała się wojną w istocie bez szans na zwycięstwo. Nie sposób bowiem wygrać batalii o przyszłość Jemenu w sytuacji, w której Huti mają za sobą poparcie nie tylko Iranu, lecz także coraz bardziej asertywnej i agresywnej Rosji. Dla zwykłych Jemeńczyków to jednak bardzo zła wiadomość, oznacza bowiem, że konflikt gnębiący ich kraj może potrwać jeszcze całymi latami, przynosząc dalsze ofiary i cierpienia niewinnym ludziom, sam Jemen zaś najprawdopodobniej nie przetrwa jako jednolite państwo. Także i w tym zakątku Bliskiego Wschodu mapy polityczne trzeba będzie zatem już wkrótce rysować na nowo.

Tomasz Otłowski

autor zdjęć: Evan Schneider/UN





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO