„Nasze lotnictwo wojskowe nie jest w stanie bronić kraju”, oznajmił gen. Rumen Radew, dowódca bułgarskich sił powietrznych, i w proteście podał się do dymisji. Rząd Bułgarii rozpaczliwie próbuje uporać się z narastającymi problemami tego rodzaju sił zbrojnych.
Generał Rumen Radew dymisję złożył nie po raz pierwszy. Poprzednio zrobił to jesienią 2015 roku na wieść o tym, że parlament szykuje zmiany w prawie, które umożliwią ochronę bułgarskiego nieba przez obce samoloty. Ostatecznie po rozmowie z premierem Bojko Borisowem wycofał się, ale z niechęcią przyjmował kolejne inicjatywy centroprawicowego rządu w sprawie naprawy bułgarskiego lotnictwa.
Bardzo długie medytacje
Dyskusja na temat zakupu nowych samolotów wielozadaniowych dla bułgarskich sił powietrznych trwa już ponad dekadę. W prasie, także polskiej, co i rusz pojawiają się informacje o kolejnych przymiarkach do zakupu myśliwców dla armii bułgarskiej. Przeciągający się brak decyzji doprowadził tamtejsze lotnictwo wojskowe niemal do katastrofy.
Nie jest łatwo podjąć postanowienie o kupnie samolotów myśliwskich, ponieważ ma ono wymiar polityczny i finansowy. Na te maszyny, bez względu na to, czy będą one nowe, czy pozyskane z drugiej ręki, trzeba przecież przeznaczyć grube miliony. Oznacza to przesunięcie w budżecie pieniędzy, wydawanych zwykle na inne cele, a nie za bardzo jest na czym oszczędzać. W dodatku, jak pokazuje doświadczenie nie tylko Bułgarów, każda taka decyzja jest mocno rozgrywana przez przeciwników politycznych.
Mniejsza jednak o politykę, główną przeszkodą w zakupie samolotów są kwestie finansowe. O wiele przecież mniej kosztowna umowa z Polską na remont silników, podpisana w celu przedłużenia resursów dla wciąż jeszcze latających MiG-ów, jest ciągle gorąco omawiana w mediach. W takiej właśnie sytuacji kolejne rządy pod byle pretekstem podrzucały swym następcom zakup samolotów niczym kukułcze jajo, z którym nie bardzo wiadomo, co zrobić.
Przeciągające się rozmowy, prezentacje i spotkania, m.in. z Portugalią w sprawie zakupu używanych samolotów F-16, ostatecznie nie doprowadziły do żadnej decyzji. Na ofertę Portugalczyków zdecydowała się za to sąsiednia Rumunia, dysponująca do tej pory jedynie zmodernizowanymi samolotami MiG-21 w wersji Lancer. Stosowną umowę, dotyczącą zakupu 12 używanych F-16 Block 15, podpisano z Portugalią w 2013 roku. Mają być one dostarczone jesienią bieżącego roku, a w 2017 roku rząd w Bukareszcie zamierza nabyć kolejną partię 12 maszyn bojowych, jest więc dwa kroki przed Bułgarami.
Tymczasem politycy z Sofii na podjęcie zdecydowanych działań nie mają już wiele czasu. Dotychczasowa doktryna zakładała, że Bułgaria jest w stanie samodzielnie bronić własnego nieba. Sojusznicze wymogi nakładają ponadto na ten kraj obowiązek posiadania przynajmniej jednej eskadry sprawnych samolotów: połowa do obrony własnego terytorium, połowa do zadań sojuszniczych. Problem jednak polega na tym, że w ubiegłym roku zaledwie cztery myśliwce MiG-29 były zdolne do lotu, co stawiało pod znakiem zapytania możliwości bułgarskiego lotnictwa oraz podważało wiarygodność tego kraju w sojuszu północnoatlantyckim.
Doraźne działania
Procedury związane z wyborem nowego samolotu bojowego wymagają czasu. Rząd bułgarski podjął więc doraźne działania, mające podtrzymać wartość bojową pozostających w służbie MiG-29. W październiku 2015 roku po kilkumiesięcznych negocjacjach ministrowie obrony Polski i Bułgarii podpisali umowę o wsparciu logistycznym dla bułgarskich myśliwców. W pierwszym etapie mieliśmy wyremontować sześć silników RD-33, a w odleglejszej perspektywie przewidywano także kontynuację współpracy, remont kolejnych sześciu silników oraz ewentualną modyfikację bułgarskich samolotów do standardu, jaki ma 16 polskich myśliwców MiG-29 po modernizacji zakończonej w 2014 roku.
Dokument podpisano tuż po tym, jak we wrześniu 2015 roku skończyła się umowa z RSK „MiG” (Rossijskaja samoletostroitel´naja korporacja „MiG”) w sprawie obsługi i wsparcia technicznego dla bułgarskich maszyn. Bułgarzy wybrali polską ofertę przede wszystkim ze względu na lepsze warunki kontraktu oraz niższą cenę. Niemałą rolę w podpisaniu umowy odgrywały też sankcje, nałożone przez państwa natowskie na rosyjski przemysł zbrojeniowy. Innym argumentem przemawiającym za wyborem polskiej opcji są, zdaniem szefa bułgarskiego ministerstwa obrony Nikołaja Nenczewa, nie najlepsze doświadczenia ze współpracą z Rosjanami.
Dzięki podpisanej z Polską umowie już w grudniu 2015 roku do Bułgarii poleciały pierwsze dwa silniki. Wyposażony w nie samolot wystartował w połowie stycznia. Z tej okazji zorganizowano uroczystość na najwyższym szczeblu: na lotnisku byli obecni premier Bojko Borisow, minister obrony narodowej Nikołaj Nenczew oraz dowódca bułgarskich sił powietrznych gen. Rumen Radew. Nenczew osobiście zasiadł w kabinie MiG-a i odbył lot, chcąc pokazać, jak pisali później złośliwi, że swoim życiem gwarantuje jakość podpisanej przez siebie umowy. Nawiasem mówiąc, ten właśnie samolot, z numerem bocznym 33, przyleciał potem do Polski i jako jeden z dwóch bułgarskich myśliwców brał udział w manewrach „Anakonda ’16”. Drugą parę silników wyremontowanych w Polsce dostarczono 8 lipca. Dostawa kolejnych dwóch jest przewidziana na jesień, najpóźniej do końca roku. Uruchomiono także procedury związane z planami zdobycia następnych dziesięciu silników do używanych w Bułgarii myśliwców MiG-29.
Dyskusja wokół współpracy wojskowej z Polską rozpaliła bułgarskie media do czerwoności. W prasie drukowano groźby szefostwa RSK „MiG” pod adresem bułgarskiego rządu, pojawiały się też informacje o ofercie rosyjskiej firmy, która rzekomo miała Bułgarom proponować nowe samoloty MiG-35. W takiej sytuacji politycy z Sofii poszli po rozum do głowy i, korzystając z nadarzającej się okazji, odkupili sprywatyzowaną przed ośmiu laty firmę remontową Awionams. Zajmą się tym samym, co robili przed prywatyzacją: naprawą na miejscu wojskowych samolotów i śmigłowców po to, by nie wydawać pieniędzy na remonty za granicą.
Czas decyzji
Tymczasem długo odkładane decyzje wreszcie zapadły. Na początku czerwca parlament bułgarski znaczną większością głosów przyjął przewidywany na lata 2016–2022 program modernizacji rodzimego lotnictwa. W najbliższych latach Bułgaria ma przeznaczyć 1,5 mld lewów (około 750 mln euro) na zakup nowych samolotów bojowych. Przyjęty przez parlament program przewiduje kupno eskadry maszyn, co w doniesieniach prasowych jest konkretyzowane jako osiem egzemplarzy. W nieco bardziej odległej przyszłości (na lata 2022–2023) jest przewidywany drugi etap zakupów – ośmiu kolejnych myśliwców.
Decyzja parlamentu jest jednak dopiero pierwszym krokiem do realizacji założonej koncepcji. Teraz zaczyna się bowiem najtrudniejszy etap, który dotychczas był największą słabością prób modernizacji bułgarskich sił powietrznych: poszukiwanie środków, które pozwolą na kosztowne zakupy. Konieczne są też rozmowy z potencjalnymi dostawcami sprzętu oraz podpisanie stosownych umów. Pierwsze oferty już się zresztą pojawiły – oprócz leżącej na stole propozycji m.in. Portugalczyków z F-16 oraz Szwedów z gripenem, do gry weszli Izraelczycy, oferujący zmodernizowane przez siebie F-16. Decyzje co do wyboru konkretnego typu samolotu jeszcze nie zapadły.
Podjęte kroki wciąż nie rozwiązują podstawowego problemu stojącego przed bułgarskim lotnictwem: zagwarantowania bezpieczeństwa nad rodzimym niebem. W związku z tym parlament bułgarski w lutym przyjął nowe rozwiązania prawne, które dopuszczają ochronę przestrzeni powietrznej kraju nie tylko przez własne wojska, lecz także sojusznicze. To właśnie pomysł, by obcy bronili Bułgarii, tak zirytował gen. Radewa. Takie postawienie sprawy od razu wykorzystała też opozycja, nazywając zdradą narodową sytuację, gdy bułgarskiego nieba będą mogły bronić samoloty greckie lub tureckie. Podobny krok, dopuszczający obronę tamtejszego terytorium przez wojska sojusznicze, był jednak niezbędny, ponieważ ze względu na procedury oraz kwestie finansowe nowe samoloty bojowe Bułgaria dostanie dopiero za mniej więcej trzy, cztery lata. Czasu potrzeba również na ewentualną modernizację myśliwców MiG-29.
Ze względu na trudności Bułgaria zwróciła się do sojuszu z prośbą o pomoc. Tymczasowym rozwiązaniem ma być uruchomienie misji „Air Policing” według wzoru, który NATO realizuje we współpracy z trzema republikami bałtyckimi. Wsparcia lotnictwu bułgarskiemu (i rumuńskiemu, bo misja ma objąć także i ten kraj, do chwili, gdy będzie on dysponował własnymi samolotami) udzielą polscy piloci. Właśnie z tego powodu, pod kątem wsparcia lotniczego południowej flanki NATO, są prowadzone w Polsce ćwiczenia „Jastrząb ’16”. Według bułgarskiej prasy nasze myśliwce mają strzec nieba nad Bułgarią od jesieni. Pojawiają się oczywiście głosy krytyczne i pytania, czy wspólna ochrona rodzimego nieba będzie polegać na tym, że z samolotami polskimi będą latać także bułgarskie MiG-i, czy też że będzie współpracował z nimi jedynie personel naziemny. Sierpniowa dymisja szefa bułgarskich sił powietrznych może z tymi wszystkimi zawirowaniami mieć bliski związek. Mówi się jednak także, że ustąpienie gen. Radewa ze stanowiska ma podłoże polityczne i że ma on być kandydatem socjalistów w listopadowych wyborach prezydenckich.
autor zdjęć: Katherine Windish/USAF