DENALI ZNACZY WYSOKA

O tej wyprawie pchor. Marcin Helak, student Szkoły Orląt, marzył od dawna. Szczyt McKinley był kolejnym punktem na jego drodze do zdobycia Korony Ziemi. Tym razem się nie udało. Ekipa Denali Polish Expedition przegrała z pogodą.

 

Przez rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej szczyt ten jest nazywany Denali, czyli „wysoka”. Ale McKinley jest też opisywany jako góra kapryśna, chimeryczna i nieprzewidywalna. Pogoda zmienia się tu z minuty na minutę i nigdy nie można mieć 100-procentowego zaufania do synoptyków, bo ich prognozy są niewiele warte. Bardzo niskie temperatury w połączeniu z silnymi wiatrami (nawet 160 km/h) sprawiają, że odczuwalna temperatura spada w lecie do –50oC. Ciśnienie na wierzchołku wynosi tyle samo, ile w górach o 1000 m wyższych, ale położonych w pobliżu równika. „Z racji tego, że McKinley znajduje się pod kołem podbiegunowym, panuje tam dzień polarny, więc 24 godziny na dobę jest jasno. To rozregulowuje zegar biologiczny, trudno jest zasnąć i zregenerować siły”, mówi szer. pchor. Marcin Helak z Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. Jest pierwszym wojskowym studentem, który postanowił zdobyć najwyższy szczyt na Alasce. Wyprawa do Stanów Zjednoczonych była częścią większego projektu. Pchor. Marcin Helak od kilku lat zdobywa Koronę Ziemi, czyli najwyższe szczyty kontynentów, w ramach charytatywnego projektu „Góry Marzeń”, którego jest liderem.

 

W górach liczy się głowa

Jeszcze kilka lat temu nie myślał o zdobywaniu najwyższych szczytów. Po raz pierwszy zobaczył góry, gdy miał 17 lat. Wybrał się do Zakopanego i wszedł na Kasprowy. Wówczas złapał bakcyla. 18. urodziny spędził na Rysach. Potem chciał iść tylko wyżej. Wspinał się na Mont Blanc w Alpach, Kilimandżaro w Afryce, Elbrus na Kaukazie, Mauna Kea na Hawajach oraz Muztagh Ata w Chinach. Ta ostatnia wyprawa zakończyła się na wysokości 6300 m n.p.m. ze względu na wyjątkowo trudne warunki pogodowe.

„W końcu podjąłem próbę wejścia na Aconcagua, najwyższy szczyt Ameryki Południowej, ale brak doświadczenia, złe warunki atmosferyczne i nie do końca dobre przygotowanie psychiczne sprawiły, że wycofałem się 150 m od szczytu. Obiecałem najbliższym, że wrócę cały i zdrowy”, przyznaje pchor. Helak. Ale góry Aconcagua nie odpuścił. Potrzebował roku, by podjąć kolejną próbę. Tym razem udaną.

Zdobycie McKinleya, jednego z najtrudniejszych pod względem wspinania szczytów Korony Ziemi, wymagało przygotowań. „Nie chodzi o kondycję fizyczną, bo o tę, jako student Szkoły Orląt, dbam na co dzień. Lubię pływać, staruję w półmaratonach. Z resztą trzy dni po zakończeniu wyprawy wziąłem udział w półmaratonie Trent Waldron Glacier Half Marathon w Anchorage”, mówi Helak i dodaje: „Ale w górach nie liczą się mięśnie, lecz głowa. Tylko wola walki, determinacja i świadomość tego, po co się coś robi, pozwalają przetrwać najtrudniejsze chwile. W wypadku tej wyprawy bardzo skupiałem się na celu. Wydaje mi się, że jeszcze nigdy dotąd nie byłem tak dobrze przygotowany psychicznie do wyprawy w góry”.

 

Wspinaczka na szczyt

W trasę ruszył w towarzystwie dwóch alpinistów z Warszawy. Z Okęcia polecieli do Anchorage na Alasce, następnie do Talkeetna – miejscowości, w której załatwia się wszystkie formalności z władzami Parku Narodowego Aconcagua. Potem musieli skorzystać z usług powietrznej taksówki. „To awionetki mogące przetransportować wspinaczy i sprzęt na lodowiec. Samoloty te lądują na śniegu, są wyposażone w specjalne płozy”, opowiada podchorąży. Tak ekipa dotarła na lodowiec Kahiltna. „To tam zaczyna się cała wspinaczka na szczyt”, mówi Helak. W plecaku miał specjalistyczny sprzęt wysokogórski, odzież puchową, obuwie oraz jedzenie i gaz. „Później nie ma już możliwości uzupełnienia zapasów, chyba że jedzenie podaruje ci wspinacz kończący swoją wyprawę”, przyznaje.

Wspinaczka pchor. Helaka i jego towarzyszy rozpoczęła się na wysokości 2200 m n.p.m. Każdy kolejny obóz znajdował się o 500–1000 m wyżej. „Ponieważ mieliśmy dużą ilość sprzętu, butli z gazem czy wyżywienia, musieliśmy wynosić depozyty wyżej i zakopywać je w śniegu. Potem wracaliśmy do poprzedniego obozowiska”, wspomina Helak. Dzięki temu jednocześnie aklimatyzowali się i ułatwiali sobie wspinaczkę.

Pierwsze trzy dni były idealne. Ekspedycja dotarła do obozu na wysokości około 3350 m n.p.m. i wniosła część wyposażenia do przełęczy Windy Corner. „Następnego dnia chcieliśmy rozbić obóz wyżej, w Basin Camp, i zebrać po drodze złożony wcześniej depozyt. Niestety pogoda uniemożliwiała jakąkolwiek aktywność górską. Widoczność była zerowa, a wiatr bardzo silny. Byliśmy uwięzieni w namiotach”, wspomina student.

Po czterech dniach pogoda niespodziewanie się poprawiła. Dzięki temu alpiniści mogli założyć obóz na wysokości 4330 m n.p.m. i wynieść o 600 m wyżej depozyt przeznaczony na atak szczytowy. Poprawą warunków nie cieszyli się jednak zbyt długo. Następne dni były coraz gorsze i przynosiły kolejne załamania pogody. „W końcu zdecydowaliśmy się podjąć próbę zaatakowania szczytu. Mimo bardzo silnego wiatru wyszliśmy do obozu na wysokości 5250 m n.p.m., gdzie przeczekaliśmy noc”, mówi Helak. Nazajutrz opuścili obóz i ruszyli w stronę szczytu. „Zdawaliśmy sobie sprawę, że szanse na powodzenie ataku szczytowego są znikome, ale nie mieliśmy nic do stracenia, bo czas naszej wyprawy dobiegał końca”, przyznaje Helak. Walka z pogodą nie była równa. Najwyższym punktem, do którego dotarli wspinacze, było Denali Pass – przełęcz, z której wchodzi się na grań szczytową (5650 m n.p.m.). „Skłamałbym, mówiąc, że decyzja o odwrocie była łatwa. Nie mogliśmy jednak podjąć innej. Wiedzieliśmy, że musimy szybko wracać, by bezpiecznie dojść do obozu na 4330 m”, z żalem przyznaje podchorąży.

 

Sztuka rezygnowania

Najtrudniejsze momenty trasy to według pchor. Marcina Helaka podejście na przełęcz Top of Headwall na wysokości 4950 m. Niezwykle strome miejsce, do którego można się dostać, pokonując śnieżny most nad szczeliną. Nachylenie sięga tu 50 stopni. „Spore trudności występowały też między przełęczą Windy Corner a Basin Camp, ze względu na ogromne nagromadzenie szczelin i bardzo silny wiatr, utrudniający wspinaczkę”, wyjaśnia Helak. To teren wyjątkowo nierówny, więc sanie ciągnięte przez wspinaczy przewracają się co chwilę. W tym roku do szczelin wpadły już trzy wyprawy, a w zeszłym roku kilka osób straciło życie spadając w kilkudziesięciometrową przepaść. „Po naszym powrocie dowiedzieliśmy się, że w High Camp leży ciało Hiszpana, który zginął na początku tego sezonu. Niestety warunki pogodowe uniemożliwiały bezpieczne przetransportowanie zwłok w dół”, mówi Helak.

Student z Dęblina przyznaje, że choć wyprawa była trudna, nigdy nie żałował podjętej decyzji o wyjeździe. Bał się jedynie zmieniającej się nagle pogody. „Nie ukrywam, że bywały momenty niebezpieczne. Na przykład podczas podejścia do przełęczy Denali Pass w trakcie ataku szczytowego zapadł się pode mną most śnieżny nad szczeliną. Na szczęście nie była ona na tyle szeroka, bym wpadł cały”, wspomina Helak. Ekipa zmagała się też z bardzo silnym wiatrem i opadami śniegu. „W jednym z obozowisk zastał nas sztorm! Na szczęście zwykle zawodne prognozy pogody tym razem się sprawdziły i zawczasu zbudowaliśmy śnieżne mury wokół namiotów”, wspomina. W ostatnim obozie, tzw. szczytowym, wspinacze mieli olbrzymi problem z rozbiciem namiotów. „Porywisty wiatr ogromnie utrudniał nam wykonywanie jakichkolwiek czynności. Z tego powodu utraciliśmy jeden ze stelaży do namiotów. Były wyjątkowo niskie temperatury, a my powoli traciliśmy czucie w palcach”, mówi Helak.

Wtedy, wspólnie z kompanami, zdecydowali o przerwaniu wyprawy. Jak przyznaje, to kwestia priorytetów. „Od gór ważniejsze jest bezpieczeństwo. Obiecałem rodzinie, że nigdy nie podejmę ryzyka, które mogłoby kosztować mnie życie”, przyznaje. „Jestem zbyt młody i jeszcze wiele przede mną, by stawiać wszystko na jedną kartę”. Decyzję podjął także ze względu na swoją drugą pasję, czyli lotnictwo. „Nie mam zamiaru wybierać, bo oba marzenia są dla mnie bardzo ważne i możliwe do zrealizowania”, mówi Helak. Często też powtarza: „Góra stoi i stać będzie. A ja chcę zostać podporucznikiem sił powietrznych”.

 

Góra Marzeń

Wyprawa na Denali miała też wymiar charytatywny. Alpiniści, zdobywając kolejne metry szczytu, poparli projekt pchor. Helaka „Góry Marzeń”. „Przez ostatnie lata miałem ogromne szczęście do otaczania się życzliwymi ludźmi. Uznałem, że trzeba dać coś od siebie. Gdy trafiłem na Fundację »Mam Marzenie«, uznałem, że to właśnie ta organizacja, której muszę pomóc”. Dzięki jego wsparciu spełniło się już pięć marzeń podopiecznych fundacji, czyli dzieci cierpiących na choroby zagrażające ich życiu. „Zorganizowałem koncerty, z których dochód – prawie 8 tys. zł – został przeznaczony na spełnianie marzeń”. „Góry Marzeń” to projekt, którego założenia są takie: zbierzemy tyle pieniędzy, ile metrów ma Mount Everest. „Pomóc może każdy, wystarczy wejść na stronę internetową »Gór Marzeń«”, mówi podchorąży. „Do wierzchołka wprawdzie zostało całkiem niewiele, ale możemy przecież zawalczyć o stratosferę”.

Magdalena Kowalska-Sendek, Ewa Korsak

autor zdjęć: Arch. Marcina Helaka





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO