Plan B

Centrala kalifatu ma przygotowane stosowne plany w razie konieczności wycofania się z Lewantu i znalezienia dla siebie nowej siedziby.

Seria poważnych, strategicznych, a przy okazji także i wizerunkowych porażek Państwa Islamskiego (IS) w Iraku i Syrii, zapoczątkowana w styczniu 2015 roku w północnosyryjskim Kobane, trwa do dziś. Ostatnie miesiące obfitowały w kilka spektakularnych klęsk militarnych islamistów, które sprawiły, że obszar kalifatu zmniejszył się o około 25%, a największe ubytki terytorialne odnotowano w irackiej części tej organizacji. I choć w innych miejscach zdołali oni odnieść lokalne sukcesy, to utrata Tikritu, Palmyry, Ramadi czy porażki na przedpolach Mosulu sprawiają, że wrażenie potęgi i niezniszczalności kalifatu przeminęło już chyba bezpowrotnie. Sytuacja taka skłoniła wielu obserwatorów i ekspertów do wysunięcia dość śmiałej tezy o rychłym upadku dominium Państwa Islamskiego w Lewancie i poszukiwaniu przezeń nowego miejsca dla swej centrali.

Niezależnie od pewnego intelektualnego ryzyka, jakie niosą ze sobą takie stawiane ad hoc zdecydowane teorie (wszak IS w Lewancie wciąż trzyma się mocno i nic nie wskazuje, aby naprawdę miało upaść w najbliższym czasie), może być w nich jednak źdźbło prawdy. Wiele sygnałów z regionu świadczy bowiem o tym, że kierownictwo Państwa Islamskiego doskonale zdaje sobie sprawę z tego, iż w Lewancie ma za dużo potężnych wrogów, aby było w stanie utrzymywać w nieskończoność zajęte przez siebie tereny w Syrii i Iraku.

Wbrew pozorom zarówno kalif Ibrahim, jak i jego najbliższe otoczenie to twardzi realiści i cyniczni pragmatycy, którzy nie mają złudzeń co do otaczającej ich rzeczywistości. W tym kontekście byłoby więc całkowicie naturalne, że ludzie ci planują swoje działania z dużym wyprzedzeniem i zawsze mają plan B, w razie gdyby podstawowe założenia strategiczne nie zostały zrealizowane w całości.

Jeśli tak jest w rzeczywistości, to już dawno centrala kalifatu ma przygotowane stosowne plany na wypadek konieczności wycofania się z Lewantu i znalezienia nowej siedziby. Najczęściej w tym kontekście jest wymieniana Libia, gdzie znajdują się już trzy zamorskie prowincje (wilajety) kalifatu: Cyrenajka (Barqah), Trypolitania (Tarabulus) i Fazzan (Fizan). Wspomnieć należy jednak również o innych poważnych pretendentach do tej roli, takich jak nigeryjskie Boko Haram (albo – jak kto woli – wilajet al-Gharb Ifriqiya, czyli Prowincja Afryki Zachodniej Państwa Islamskiego) czy też wilajet Chorasan (obszar obejmujący Afganistan, Pakistan oraz przyległe krainy Azji Południowej i Centralnej).

Bez wątpienia to jednak Libia ma szczególnie atrakcyjne położenie i uwarunkowania społeczno-polityczne, jeśli chodzi o długofalową strategię i cele kalifatu wobec Zachodu. To przede wszystkim bliskość miękkiego podbrzusza Europy – tej słabnącej z dnia na dzień domeny „krzyżowców” zwalczanych przez Państwo Islamskie – ale także skomplikowany układ wewnętrznych sił etnicznych, klanowo-plemiennych i politycznych w samej Libii, które łatwo można rozgrywać dla własnych interesów. Nie mówiąc już o pustynnym lub półpustynnym, niemal bezludnym interiorze tego kraju, rozciągającym się na setki kilometrów w głąb kontynentu afrykańskiego i graniczącym z wieloma ważnymi dla islamistów państwami, takimi jak Algieria, Mali, Niger, Czad, Sudan (w tych krajach, nierzadko od dekad, są aktywne struktury sunnickiego dżihadu). To korzystne położenie geopolityczne Libii daje więc Państwu Islamskiemu możliwość projekcji siły i eksportu „świętej wojny” na duże obszary Czarnego Lądu, zwłaszcza te zamieszkane przez ludność muzułmańską (Sahel, Afryka Subsaharyjska i Wschodnia).

Strategiczny odwrót

O tym, jak duże znaczenie ma Libia, i szerzej – cały Maghreb, dla Państwa Islamskiego świadczy fakt, że ta organizacja wysłała tam swych wysokich rangą emisariuszy już wczesnym latem 2014 roku, czyli tuż po powołaniu do życia kalifatu na obszarze Lewantu. Pierwszym bastionem IS w Libii stała się Derna, małe portowe miasto na wschodnim wybrzeżu kraju, o dużym znaczeniu, jeśli chodzi o symbolikę historyczną i ideologiczną, dla islamistów. Miasto to zostało bowiem założone w 1493 roku przez muzułmańskich uciekinierów z pokonanego przez Hiszpanów emiratu Grenady, ostatniego bastionu Maurów na Półwyspie Iberyjskim.

W wymiarze już całkowicie praktycznym, spore znaczenie miał fakt, że region Derny już od kilku dekad był ostoją radykalnego sunnickiego islamu. To właśnie z tej części Libii jeszcze w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku pochodził największy odsetek libijskich ochotników dżihadu, walczących w Afganistanie, Sudanie, Algierii, Bośni i Czeczenii. Później, już w XXI wieku, libijscy ochotnicy z okolic Derny tłumnie zasilali szeregi dżihadystów także w Iraku, Jemenie, Syrii czy na Synaju. Gdy przed dwoma laty Państwo Islamskie postanowiło wkroczyć do północnej Afryki, Derna jawiła się więc jako ze wszech miar najlepsze miejsce na stworzenie przyczółku kalifatu w Maghrebie.

O dużym znaczeniu Libii i jej ważnym miejscu w strategii Państwa Islamskiego świadczy też ranga kadry, wysłanej tam z Lewantu już dwa lata temu. Jako pierwsi, latem 2014 roku, na plażach Derny desantowali się (i to dosłownie, przepłynęli bowiem małymi stateczkami Morze Śródziemne z Turcji) członkowie brygady Al-Battar – walczącego w Syrii po stronie IS oddziału dżihadystów, złożonego w większości z Libijczyków. Tych około 200 doświadczonych w walkach, dobrze wyszkolonych i uzbrojonych bojowników stało się kadrowym filarem przyszłego dominium kalifatu w Libii.

We wrześniu 2014 roku centrala Państwa Islamskiego w Lewancie wyznaczyła wysokiego rangą członka władz kalifatu, Irakijczyka Abu Nabila al-Anbariego na pierwszego emira nowych zamorskich prowincji Państwa Islamskiego. W ślad za nim do Libii zaczęły płynąć szerokim strumieniem fundusze, przybywali też doświadczeni bojownicy. Na początku 2016 roku libijskie wilajety kalifatu miał podobno odwiedzić na krótko nawet sam Omar al-Sziszani, zwany „Rudobrodym” – legendarny czeczeński dowódca polowy w służbie kalifa, który wkrótce potem, już po powrocie do Syrii, został śmiertelnie ranny w trakcie ataku samolotów koalicji.

Ogólnie rzecz biorąc, do Libii w charakterze dowódców i instruktorów oddziałów Państwa Islamskiego trafiają z Lewantu najlepsi bojownicy tego ugrupowania, a kierownictwo struktur wojskowych i politycznych libijskiego odgałęzienia kalifatu od samego początku jest w rękach doświadczonych zagranicznych islamistów, cieszących się zaufaniem samego kalifa Ibrahima. Po śmierci Al-Anbariego w listopadzie 2015 roku funkcję tę objął Abdul Qadr al-Nadżdi, z pochodzenia Saudyjczyk. Co symptomatyczne, taka sytuacja zdecydowanie odróżnia libijskie prowincje IS od pozostałych zagranicznych „kolonii” kalifatu (w Afryce Zachodniej, na Synaju, w Jemenie i w Azji Południowej), które są kierowane przez emirów wywodzących się z lokalnych ugrupowań islamistycznych, będących niejako wasalami kalifa.

Również większość szeregowych dżihadystów Państwa Islamskiego w Libii to cudzoziemcy – szacuje się, że mogą oni stanowić nawet dwie trzecie ogółu bojowników libijskiego odgałęzienia Państwa Islamskiego. Najwięcej jest prawdopodobnie Tunezyjczyków (około 1,5 tys.), ale liczni są również dżihadyści z Algierii, Egiptu oraz z państw obszaru Sahelu i Afryki Subsaharyjskiej (Senegal, Mali, Czad, Kenia). Kilka miesięcy temu raportowano z Libii o obecności w szeregach IS kilkusetosobowego oddziału bojowników Boko Haram.

O rosnącej randze Libii w polityce i planach Państwa Islamskiego może świadczyć też fakt, że od kilku miesięcy propaganda kalifatu otwarcie i coraz aktywniej nawołuje wszystkich zachodnich ochotników dżihadu do zaciągania się w szeregi kalifatu właśnie w Libii, a nie jak dotychczas – w Lewancie. Co więcej, znane są przypadki przekierowywania do Libii całych grup ochotników „świętej wojny”, przybyłych już z Europy do Syrii i Iraku.

Wszystko to zdaje się potwierdzać wspomnianą tezę o przygotowywaniu w Libii przez IS gruntu pod przyszłe przeniesienie tam centrali tego ugrupowania, jeśli tylko sprawy w Lewancie pójdą nie po myśli organizacji. I myliłby się ten, kto w ostatnich klęskach Państwa Islamskiego w Libii (utrata Derny, porażki wokół Syrty) upatrywałby szans na pokrzyżowanie tych makiawelicznych planów kalifa Ibrahima i jego otoczenia.

Dzikość miejsca

Kalifat w wydaniu Państwa Islamskiego to nie tylko konkretne terytorium, ale także – a może przede wszystkim – idea, koncepcja mająca na celu zainspirowanie rzesz muzułmanów do indywidualnej i zbiorowej odnowy, do powrotu do źródeł ich wiary. A także – co być może najważniejsze – do zmotywowania ich do działań w miejscu ich zamieszkania, do wejścia na ścieżkę dżihadu tam, gdzie żyją na co dzień, gdzie pracują lub się uczą. To zaś nie wymaga w rzeczywistości ani konkretnego obszaru, ani granic, ani też stolicy z oficjalnymi władzami.

Islamski armagedon

Kierownictwo polityczne organizacji, a także jej dowództwo militarne, musi oczywiście mieć jakąś siedzibę, zwłaszcza jeśli – tak jak Państwo Islamskie – ma charakter zhierarchizowany i zcentralizowany. Libia, z jej dogodnymi uwarunkowaniami geomorfologicznymi i podzielonym wewnętrznie społeczeństwem, daje Państwu Islamskiemu takie możliwości. A potencjalnie również znacznie większe szanse na sukces niż obszar Lewantu, skupiający zainteresowanie możnych tego świata, zarówno z regionu (Iran, Turcja, Arabia Saudyjska, Izrael), jak i spoza niego (USA, Europa, Rosja, a nawet w pewnym stopniu Chiny). Innymi słowy, oddalenie i „dzikość” obszaru libijskiego, permanentnie znajdującego się poza polem uwagi mocarstw, stanowią z perspektywy IS atut, dający mu przewagę w walce o serca i umysły milionów muzułmanów. Tym bardziej że islamiści sunniccy skutecznie i całkiem swobodnie działali na bezdrożach południowej i wschodniej Libii nawet za czasów budzącego grozę w regionie satrapy Muammara Kaddafiego, trzymającego swój kraj żelazną ręką. A co dopiero teraz, wobec wewnętrznego rozbicia politycznego w Libii i faktycznego braku skutecznych władz centralnych!

To wszystko sprawia, że terytorium libijskie jest dogodną płaszczyzną działań dla ugrupowań takich jak Państwo Islamskie, które mają ponadregionalne, globalne wręcz cele, i które nie zawahają się przed wykorzystaniem wszelkich sposobności przybliżających je do realizacji ich sztandarowych zadań, włącznie z nagięciem dotychczasowych przekonań swych apologetów. I dlatego zapewne nie będzie większego problemu z tym, że Lewant przestanie być regionem nierozerwalnie związanym z muzułmańską mitologią końca czasów i eschatologią dżihadystyczną.

Ostatecznie islamski Malahim, czyli nasz judeochrześcijański Armagedon, nie musi koniecznie rozegrać się w okolicach miasteczka Dabik w Syrii, jak to przepowiadano w muzułmańskich hadisach. Równie dobrze może przecież dojść do niego w regionie Syrty w północnej Afryce. Wszystko jest wyłącznie kwestią woli i determinacji wyznawców Allaha.

Tomasz Otłowski

autor zdjęć: Evan Schneider/UN





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO