W Afganistanie każdy walczy z każdym, czyli panuje sytuacja niebezpiecznie podobna do stanu obserwowanego od kilku lat w Syrii.
Gdy ponad cztery lata temu sojusz północnoatlantycki podjął decyzję o wyznaczeniu daty zakończenia swej misji w Afganistanie (ISAF) na 31 grudnia 2014 roku, wielu komentatorów i ekspertów (włącznie z autorem tekstu) uznało to za najgorszy krok w całej historii NATO. Afganistan – jego struktury państwowe (administracja i władze), gospodarka, podzielone dekadami wojen społeczeństwo, a co najważniejsze także siły bezpieczeństwa – nie był jeszcze po prostu gotowy na przejęcie od wspólnoty międzynarodowej pełni odpowiedzialności za swoje sprawy. Co więcej – tak otwarte zakomunikowanie przeciwnikowi (czyli rebeliantom z Ruchu Talibów, tzw. siatki Haqqanich i ugrupowania Hezb-e-Islami Gulbuddin) daty swojego wycofania się z wojny dawało mu sposobność do „ustawienia” całego konfliktu tak, aby jak najlepiej mógł wykorzystać czas pozostały do zakończenia działań Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa.
Wraz ze zbliżaniem się godziny zero coraz więcej faktów potwierdzało obawy, że wycofanie sił NATO będzie strategicznym błędem, porównywalnym w swej skali chyba tylko z równie przedwczesnym zakończeniem obecności sił USA w Iraku. Oddziałów ISAF ubywało, kurczyły się poszczególne kontyngenty narodowe i zmniejszało ich zaangażowanie w bezpośrednie działania, wymierzone w rebeliantów. Z drugiej strony talibowie i ich sojusznicy coraz śmielej podnosili głowy, a tempo ich działań operacyjnych systematycznie rosło, podobnie jak skala odnoszonych sukcesów.
Pesymistyczne wizje
Pod koniec 2014 roku talibowie byli nawet w stanie odbić z rąk sił rządowych kilka kolejnych dystryktów, a także dokonać spektakularnych zamachów terrorystycznych w samym Kabulu – symbolicznym i politycznym sercu kraju. Nie powinno to jednak dziwić, skoro szkolona przez wiele lat armia afgańska rzadko samodzielnie, bez wsparcia sił zachodnich, dawała sobie radę z przeciwnikiem. A ponieważ liczebność i zaangażowanie sił zachodnich ulegało systematycznemu ograniczeniu, to i wsparcie dla formacji rządowych było coraz mniejsze. Niestety, nawet w świetle tak obiektywnych problemów i uwarunkowań decyzja NATO o wycofaniu się z Afganistanu, podjęta pod przemożnym wpływem administracji USA, była nieodwołalna. Operacja ISAF musiała się więc zakończyć w sylwestrową noc 2014 roku, choć każdy, kto miał jakiekolwiek realne pojęcie o sytuacji w tym kraju, wiedział, że jego przyszłość nie rysuje się niestety w jasnych barwach.
Obecnie, w rok od tamtej symbolicznej daty, sytuacja w Afganistanie i wokół niego jest więcej niż trudna. Rozwój wydarzeń w tym kraju potwierdził większość wcześniejszych obaw. I choć nie sprawdziły się najczarniejsze scenariusze (jak szybki upadek rządu w Kabulu, nieuchronny rozpad państwa czy nastanie chaosu totalnej wojny domowej), to i tak nie można mówić o minimalnej nawet stabilizacji i bezpieczeństwie. Skala przemocy w kraju, aktywność sił rebelianckich oraz liczba ofiar (głównie cywilnych) mają wszelkie szanse na pobicie ubiegłorocznych rekordów (które to wyniki i tak należały do najgorszych w całej kilkunastoletniej historii zaangażowania ISAF).
W chwili pisania tego artykułu nie są jeszcze dostępne statystyki za drugie półrocze 2015 roku, ale pierwsze sześć miesięcy tego roku to dramatyczny wzrost liczby cywilnych ofiar wojny, a także ogólnej aktywności militarnej obu głównych stron konfliktu. Według innych zestawień rebelianci (głównie talibowie) kontrolują dziś w mniejszym lub większym stopniu terytoria około 18% spośród 398 afgańskich dystryktów; te 72 dystrykty to swoista baza wypadowa, przyczółki umożliwiające dalsze działania ofensywne w celu restauracji Islamskiego Emiratu Afganistanu. Dalsze około 30% dystryktów Afganistanu to arena walk i starć o różnej skali i nasileniu. W sumie niemal na połowie obszaru państwa afgańskiego dochodzi do zbrojnej konfrontacji między władzami a rebelią. Jak zaraz zobaczymy, do walki tej coraz częściej (i śmielej) włącza się także nowy, trzeci podmiot.
Trybik w machinie
W dużym stopniu sytuacja w Afganistanie jest rezultatem szybko zachodzących, niekorzystnych zmian w środowisku międzynarodowym tego kraju. Głównie w Azji Południowej oraz Środkowej, ale także w regionie szeroko rozumianego Bliskiego i Środkowego Wschodu, do którego Afganistan pośrednio przynależy ze względu na wspólną tożsamość religijną (islam) i związki historyczne (np. Chorasan). Warto też w tym kontekście pamiętać, że Afganistan od samych początków swej nowożytnej państwowości był krajem, którego losy były wprost uzależnione od sytuacji międzynarodowej w skali już nie tylko samego regionu, ale i globalnej. Tak było w XIX wieku, gdy ówczesne mocarstwa (Rosja i Anglia) toczyły swą wielką grę o prymat w Azji Południowej. Tak samo było również w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku, gdy ZSRR i USA także na terenie Afganistanu ścierały się o przewagę w toczonej geopolitycznej rozgrywce globalnej.
Podobnie jest i dzisiaj. Przyszłość kraju położonego u podnóża masywu Hindukuszu i majestatycznych Himalajów wydaje się coraz bardziej uzależniona od sytuacji w jego bliższym i dalszym otoczeniu międzynarodowym. A ta, zwłaszcza w regionie Azji Południowej i Środkowej, gmatwa się coraz bardziej i staje jeszcze mniej przewidywalna – choć wydaje się to trudne do wyobrażenia, bowiem cała ta część świata i tak należy od dawna do najbardziej niestabilnych w skali całego globu.
Choć nie mówi się tego głośno, to jednak jest faktem, że zakończenie operacji ISAF oznaczało ostateczne przypieczętowanie cichego procesu (trwającego już od około 2010 roku) stopniowego zmniejszania się strategicznego zainteresowania Afganistanem ze strony Zachodu. W tym sensie rok 2014 to cezura symboliczna, kończąca ostatecznie okres (relatywnie krótki, bo zaledwie niespełna 13-letni) wzmożonego zaangażowania państw zachodnich w Afganistanie (i, siłą rzeczy, w całym regionie – a więc także w Pakistanie czy państwach poradzieckiej Azji Środkowej).
Oczywiście nie oznaczało to, że Zachód w sylwestrową noc 31 grudnia 2014 roku pozostawił Afganistan i jego mieszkańców na pastwę losu. Od 1 stycznia 2015 roku działa w tym kraju nowa, szkoleniowa misja NATO („Resolute Support”), wciąż także płynie dla władz w Kabulu finansowe wsparcie społeczności międzynarodowej, zapewniające w istocie funkcjonowanie całego afgańskiego państwa. Tak naprawdę obecna misja sojuszu północnoatlantyckiego w Afganistanie ma jednak wymiar i znaczenie bardziej symboliczne niż realne, nie przyczyniając się do poprawy sytuacji operacyjnej „w terenie”. Również finansowanie Afganistanu przez społeczność międzynarodową (czyli głównie Zachód) to perspektywa zaledwie kilku najbliższych lat, po których przyszłość tego kraju stanie pod dużym znakiem zapytania.
Prawda jest więc taka, że Afganistan przestał być dla USA i Europy priorytetem, co wydaje się o tyle dziwne, że przecież w 2001 roku Zachód wkraczał tam w imię walki z islamskim ekstremizmem i terroryzmem, który – jak pokazują ostatnie miesiące – nie przestał być problemem ani dla nas, ani dla Afgańczyków. Wręcz przeciwnie, i na Zachodzie, i w samym Afganistanie islamistyczny terror sieje coraz większe spustoszenie. Nie zmienia to jednak faktu, że o tym regionie słyszymy w mediach tylko wówczas, gdy w Kabulu dochodzi do kolejnego spektakularnego zamachu terrorystycznego albo gdy się okazuje, że nowa fala imigrantów wlewających się przez Turcję i Bałkany w granice Unii Europejskiej to głównie mieszkańcy... Afganistanu.
Trzecia strona konfliktu
Stosunki międzynarodowe, podobnie jak życie, nie znają jednak próżni. Miejsce, opuszczone faktycznie pod Hindukuszem przez Zachód, zajmują dziś inni aktorzy i inne podmioty. O swoje wpływy w Afganistanie rywalizują więc – z różnych przyczyn i powodów – zarówno Chiny, jak też Indie czy Iran. Tradycyjnie swoje interesy próbuje również realizować Pakistan, dla którego obszar państwa afgańskiego to wciąż „strategiczna głębia” w wypadku potencjalnej konfrontacji z Indiami. Nawet Rosja, w dobie narastających napięć w stosunkach z Zachodem na tle konfliktu ukraińskiego i sytuacji w Syrii, coraz aktywniej zaznacza swą obecność na południe od Amu-darii. Moskwa traktuje zresztą swe rosnące polityczne, ekonomiczne, a nawet militarne zaangażowanie w Afganistanie także jako budowę sieci zabezpieczeń własnego terytorium przed agresywnym, radykalnym islamem, wlewającym się z południa w obszar Azji Środkowej, i potencjalnie dalej na północ, ku Rosji.
Co gorsze, faktyczne wycofanie się Zachodu z Afganistanu – tak w sensie wojskowym, jak i politycznym – ułatwiło pojawienie się tam w 2014 roku struktur tzw. Państwa Islamskiego (IS) i umożliwiło ich szybki rozwój. To dość zaskakujący dla wszystkich obrót spraw. Jeszcze rok temu, kilka miesięcy po proklamowaniu kalifatu i jego równie błyskawicznych zwycięstwach w Syrii i Iraku – chyba nikt nie spodziewał się pojawienia struktur IS pod Hindukuszem, o ich sukcesach w tym regionie nawet nie wspominając.
Tymczasem dzisiaj, rok po opuszczeniu Afganistanu przez siły NATO, obecność Państwa Islamskiego w tym kraju, w postaci grupy o nazwie Wilajet (prowincja) Chorasan, jest już elementem trwałym i poważnie rzutującym na sytuację nie tylko w samym Afganistanie, lecz także w jego otoczeniu (szczególnie w Pakistanie). W istocie IS stało się trzecią stroną w konflikcie afgańskim, kolejnym graczem na i tak mocno zatłoczonej scenie. Na dodatek siły, środki i możliwości Prowincji Chorasan – organizacji czerpiącej pełnymi garściami z przebogatej kiesy kalifatu – systematycznie rosną, co źle rokuje na przyszłość. I niewielkim pocieszeniem jest tu fakt, że afgańsko-pakistańskie struktury IS są w ostrym konflikcie nie tylko z rządem w Kabulu i resztkami sił międzynarodowych, lecz także (a może przede wszystkim) z afgańskim Ruchem Talibów (który dopiero co wyszedł z poważnego wewnętrznego kryzysu po ujawnieniu śmierci mułły Omara) oraz Al-Kaidą i Ruchem Talibów Pakistanu. Ponadto działania Państwa Islamskiego w Afganistanie (ale też Pakistanie) świadomie i z premedytacją rozniecają tradycyjną rywalizację między sunnitami a szyitami. Zamachy i ataki na szyitów w tej części Azji są zresztą postrzegane przez kalifat jako odpowiedź na działania Iranu, który już w 2013 roku zaczął werbować tysiące afgańskich i pakistańskich wyznawców szyizmu do walki po stronie reżimu Baszszara al-Asada w Syrii i władz w Bagdadzie, przeciwko m.in. siłom ówczesnego poprzednika IS, czyli ISIS/ISIL – Islamskiego Państwa w Iraku i Lewancie.
Pojawienie się na afgańskiej scenie Państwa Islamskiego wywołało u wielu nadzieję, że wymusi to na rządzie w Kabulu i na talibach podjęcie negocjacji pokojowych. Jednak jak na razie nic takiego nie nastąpiło – wręcz przeciwnie, zarówno talibowie, jak i władze afgańskie zdają się usztywniać swe stanowiska.
Tym samym powoli zaczyna powstawać w Afganistanie sytuacja, w której każdy walczy z każdym – niebezpiecznie łudząco podobna do stanu obserwowanego od ponad czterech lat w Syrii. Jeśli taki obrót spraw się utrwali, to być może będziemy mieć już wkrótce do czynienia z ponownym pojawieniem się „kwestii afgańskiej”, rozumianej jako problem upadłego, dysfunkcyjnego państwa, ogarniętego wojną domową oraz będącego rozsadnikiem islamskiego ekstremizmu i terroryzmu.
autor zdjęć: UN/Unama