Państwa podejmują różnorodne działania, by wspierać rodzimy przemysł obronny.
Coraz więcej państw stara się rozbudowywać rodzimy przemysł obronny, by zmniejszyć swą zależność od dostaw z zagranicy. Własna zbrojeniówka zwiększa swobodę manewru na arenie politycznej, bo ogranicza podatność na naciski zewnętrzne. Dla części państw rozwój produkcji zbrojeniowej stanowi też koło napędowe całego postępu cywilizacyjnego. Wytwarzanie broni to przecież miejsca pracy, co w krajach o wysokim bezrobociu ma ogromne znaczenie. Co więcej, eksport uzbrojenia, wyrobów wysoce przetworzonych, przynosi wielkie zyski w stosunku do poniesionych nakładów materialnych i finansowych.
Najpierw swoi
Przemysł zbrojeniowy często rządzi się własnymi zasadami, nawet w państwach Unii Europejskiej, gdzie panuje duża swoboda wymiany gospodarczej. Jest to taka dziedzina ekonomii, gdzie można stosunkowo łatwo dostrzec działania protekcjonistyczne. Jest nieprawdopodobne, aby duży kraj zachodnioeuropejski ogłosił otwarty przetarg na dostawy jakiegoś rodzaju broni czy sprzętu wojskowego, jeśli takie rozwiązanie jest dostępne na rodzimym rynku. A zwykle tak jest, bo państwa wspierają krajowych producentów na etapie prac badawczo-rozwojowych, finansując większość projektów obronnych. Jeśli owe prace się powiodą, to konstrukcję wprowadza się do produkcji, a nie szuka alternatywnego rozwiązania na zewnątrz. Najwyżej zdarza się konkurencja wewnętrzna.
I tak w konsekwencji stosowania preferencji narodowych Francja używa czołgów Leclerc, Wielka Brytania Challenger 2, a Włochy Ariete, choć najpopularniejszy w państwach sojuszu północnoatlantyckiego jest niemiecki Leopard 2. Teraz do grona natowskich producentów czołgów własnej konstrukcji dołączy Turcja, która opracowała wóz Altay. W NATO nigdy nie udało się doprowadzić do takiego poziomu unifikacji, jaka była w Układzie Warszawskim, gdzie o tym, co będzie standardem w jego armiach, decydowano w Moskwie.
W wielu państwach rodzimy przemysł może liczyć na preferencje przy zamówieniach publicznych. Nawet w dobie ostatniego kryzysu zdarzało się, że kraje mające problemy finansowe znajdowały ekstrafundusze na zakupy uzbrojenia. I tak władze Włoch, aby wesprzeć krajowy przemysł stoczniowy, a jednocześnie unowocześnić marynarkę wojenną, postanowiły sfinansować częściowo budowę nowych okrętów wojennych, zaciągając kredyty rządowe. Dodatkowe pieniądze na zakupy uzbrojenia, m.in. śmigłowców, wygospodarowali też niedawno Francuzi. Także Hiszpania, która obniżyła budżet obronny, postanowiła z odrębnego funduszu opłacić realizację kilku ważnych programów zakupów, co wiązało się m.in. z zapewnieniem miejsc pracy.
Jeden z najbardziej skutecznych, niemal hermetycznych systemów, zabezpieczających interesy narodowego przemysłu obronnego, mają Stany Zjednoczone. Boleśnie przekonał się o tym europejski Airbus, który próbował tam wejść ze swoim, skądinąd niezwykle udanym, latającym tankowcem-transportowcem. Presja polityczna na Pentagon sprawiła, że anulowano przetarg, w którym wygrał samolot z Europy i stworzono nowe wymagania tak, by preferowany był producent rodzimy.
Co ważne, jeśli nawet Airbus zdobyłby owo zamówienie, to jego maszyny i tak byłyby produkowane w Stanach Zjednoczonych. Amerykanie trzymają się żelaznej zasady, że jeśli wybierają jakieś rozwiązanie zagraniczne, to dostawca musi uruchomić produkcję na terenie USA. A firmy zagraniczne nie oponują, bo kontrakty z Pentagonem to zarówno szanse na krociowe zyski ze względu na skalę zamówień, jak i prestiż dostawcy dla sił zbrojnych supermocarstwa.
Jedną z metod wspierania krajowej produkcji zbrojeniowej jest też polityka podatkowa. Zdarza się, że część działalności producentów na rzecz obronności zostaje zwolniona z wszelkich opłat podatkowych.
W technologii siła
Rośnie grono państw produkujących bardzo zaawansowane technicznie uzbrojenie. Doskonałym przykładem na to, jak zdobywać technologie pozwalające na szybki rozwój rodzimej zbrojeniówki, dokonując zagranicznych zakupów, jest Turcja. Skutecznym instrumentem do ich pozyskiwania był umiejętnie wykorzystywany offset i szerokie spektrum partnerów. W wypadku uzbrojenia konwencjonalnego są to firmy z Europy Zachodniej i USA, a przed popsuciem się relacji politycznych był też Izrael. Ankara nie widzi problemów we współpracy zbrojeniowej z kontrowersyjnymi z punktu widzenia USA Chinami. Stamtąd zresztą pozyskuje technologie rakietowe.
Turcy są cierpliwi. Zanim zdobyli się na opracowanie czołgu podstawowego, zbierali przez lata doświadczenia, produkując sprzęt pancerny na licencji, a potem go modernizując. Następnie opracowywali coraz bardziej zaawansowane własne konstrukcje pojazdów opancerzonych.
Czołgi to niejedyny przykład spektakularnych zmian, jakie zachodzą w zbrojeniówce Turcji. Dynamicznie rozwija się jej przemysł lotniczy, który nadal chętnie korzysta z możliwości transferu technologii wojskowych z zagranicy. Po zdobyciu doświadczenia przy montażu amerykańskich samolotów wielozadaniowych F-16 przedstawiciele tureckich władz zdecydowali się na wyjątkowo ambitny program stworzenia własnego myśliwca. Dzięki zaś umowom z firmami z Włoch i USA Turcja może już niebawem stać się znaczącym producentem śmigłowców, w tym maszyn szturmowych. Także tamtejsze budownictwo okrętowe jest coraz bardziej samodzielne. W wypadku nowych skomplikowanych projektów, tureckie stocznie nawiązują jednak współpracę z firmami zagranicznymi, tak jak ostatnio przy nowym okręcie desantowym.
Dzisiejsza pozycja tureckiej zbrojeniówki jest konsekwencją decyzji politycznych podjętych przed laty, gdy władze postawiły na dostawców rodzimych. Jednak ważny jest też pewien czynnik bardzo sprzyjający rozwojowi tureckiego przemysłu obronnego, który występuje w niewielu państwach. Chodzi o duży popyt wewnętrzny. Turcja, położona w sąsiedztwie obecnie bardzo niestabilnego regionu świata, jakim jest Bliski Wschód, utrzymuje największe po Stanach Zjednoczonych siły zbrojne w NATO. Potężna armia zamawia uzbrojenie i sprzęt wojskowy w dużych ilościach, co ułatwia negocjacje z zagranicznymi dostawcami i umożliwia stawianie im twardych warunków. Turcy liczą, że pełną niezależność w przemyśle zbrojeniowym osiągną w 2023 roku.
Podobną drogą poszła wcześniej Republika Korei. Jeszcze 30 lat temu była niemal całkowicie zależna od importu uzbrojenia, ale w końcu stworzyła niezwykle silny przemysł obronny oparty na wielkich rodzimych koncernach i umiejętnej współpracy zagranicznej (początkowo głównie z USA). Transfery zachodniej technologii pozwoliły Koreańczykom szybko wyprodukować uzbrojenie i sprzęt wojskowy na światowym poziomie. Tutaj, podobnie jak w Turcji, głównym bodźcem rozwoju przemysłu obronnego była konieczność zaspokojenia potrzeb potężnych sił zbrojnych.
Także inne państwa nie zadowalają się zakupem wyrobów wyprodukowanych za granicą, lecz domagają się od zwycięzców przetargów produkcji na własnym terenie i udostępnienia najbardziej zaawansowanych technologii. W ostatnim czasie taką strategię przyjęły władze Indii, które mają jedną z najliczniejszych armii świata. Otóż wprowadziły one zasadę „make in India”. Ten, kto nie akceptuje twardych wymagań Hindusów, ma problemy. Przykładem jest anulowany przetarg na samolot wielozadaniowy, w którym jako zwycięzcę wskazano francuskiego Rafale.
Walka o kontrakty
Na światowym rynku handlu bronią trwa bardzo ostra rywalizacja. Pojawia się coraz więcej dostawców, głównie z państw, które w przeszłości były jedynie jej importerami. Do tego grona należą wspomniane już Korea Południowa i Turcja. Ta ostatnia wyeksportowała produkty przemysłu obronnego o wartości 1,65 mld dolarów. Tylko w pierwszych czterech miesiącach 2015 roku było to 461 mln dolarów (o 1,36% więcej niż w tym okresie 2014 roku). Władze w Ankarze mają niezwykle ambitny plan, aby w 2023 roku eksport osiągnął poziom 23 mld dolarów. Korea Południowa ma mocniejszą pozycję wśród eksporterów broni, a jednym z jej klientów jest Turcja. O tempie, w jakim rozwija się południowokoreański eksport uzbrojenia, niech świadczy to, że w latach 2006–2012 wzrósł on o 940%.
Nie wystarczy jednak mieć dziś dobry produkt. Kluczowym elementem dla powodzenia na rynku handlu bronią jest wsparcie polityczne. Normalna jest praktyka, że przy okazji zagranicznych wizyt premierom czy prezydentom towarzyszą prezesi czołowych firm zbrojeniowych. Na rzecz rodzimej zbrojeniówki działają też dyplomaci w placówkach zagranicznych, w tym attaché wojskowi. Taka aktywność sprawdza się, o czym świadczą kontrakty zdobywane przez Francję, Wielką Brytanię czy Niemcy. W ostatnich latach bardzo mocno zaczęła też promować swą zbrojeniówkę Kanada, tworząc system, w który zostali zaangażowani politycy, dyplomaci i wojskowi. I te działania przyniosły szybko efekty w postaci wielkiego zamówienia na pojazdy pancerne z Arabii Saudyjskiej.
Państwa najaktywniej promują się tam, gdzie mają już mocną pozycję rynkową lub z różnych względów (np. historycznych, politycznych, kulturowych) mają szansę ją zdobyć. Zwykle takim czynnikiem jest najbliższe sąsiedztwo. Dla Korei Południowej głównym rynkiem zbytu produkcji zbrojeniowej jest Azja Południowo-Wschodnia, dla Turcji kraje islamskie, a dla Brazylii Ameryka Łacińska.
Rządowe wsparcie dla przemysłu obronnego nabiera nowego znaczenia. Coraz więcej państw, które zamierzają kupić uzbrojenie, preferuje bowiem transakcje międzyrządowe (G2G), chcąc raczej nabyć wersje podobne do używanych przez siły zbrojne producenta niż wyroby w odmianie komercyjnej. W ten sposób na przykład Polska chce zakupić rakietowy system obrony powietrznej średniego zasięgu. Aby ułatwić czy wręcz umożliwić realizację transakcji G2G, są tworzone specjalne państwowe agencje, np. w USA jest to Defense Security Cooperation Agency (DSCA), a w izraelskim ministerstwie obrony istnieje Departament Zagranicznej Współpracy Obronnej i Eksportu, znany pod akronimem hebrajskiej nazwy jako SIBAT. W Kanadzie transakcje G2G zawiera Canadian Commercial Corporation. W ostatnich latach sprzedała ona m.in. pojazdy pancerne armii Kolumbii i 12 samolotów Twin Otter ministerstwu obrony Peru.
Same zapewnienia dyplomatów nie wystarczą jednak, by zdobyć kontrakt zbrojeniowy. Formą państwowego wsparcia dla przemysłu obronnego przy transakcjach z klientami zagranicznymi jest więc udzielanie im kredytów na korzystnych warunkach lub gwarantowanie wzięcia ich w bankach. W 2015 roku bardzo szybko doszło do podpisania umowy na dostawę francuskich myśliwców Rafale do Egiptu. Wielomiliardowa transakcja była możliwa, bo Kairowi udzielono kredytu. Takie rozwiązania stosują nie tylko państwa zachodnie, ale też Rosja czy Chiny. W wypadku tych ostatnich dwóch krajów specyficzną formą wsparcia eksportu jest unikanie ograniczeń natury politycznej. Moskwa i Pekin nie wiążą sprzedaży broni np. z przestrzeganiem praw człowieka. Dlatego na liście ich klientów są m.in. Sudan i Zimbabwe.
Innym sposobem wsparcia rodzimego przemysłu zbrojeniowego, poprzez ograniczenie aktywności rywali na rynkach zagranicznych, są zgody dotyczące eksportu produktów zawierających importowane podzespoły. Przed laty przekonali się o tym Szwedzi, gdy chcieli sprzedać swe gripeny Chile. Amerykanie najpierw zablokowali tę transakcję, a potem przekonali Chilijczyków do nabycia F-16. Amerykańskie sprzeciwy wynikają ze względów politycznych, co miało miejsce przy próbie sprzedaży przez Hiszpanów samolotów transportowych Wenezueli.
autor zdjęć: chor. Rafał Mniedło