Taktyka zabijania

Najbliższe miesiące pokażą, czy tragedia w Paryżu stała się katalizatorem zmian w polityce głównych aktorów międzynarodowych wobec Państwa Islamskiego.

Krwawa, szokująco brutalna seria ataków terrorystycznych w Paryżu w piątkowy wieczór 13 listopada ponownie przypomniała Europejczykom, że wojujący, radykalny islam to nie tylko problem odległych geograficznie regionów świata. To jednak również przypomnienie o tym, że dalsze zwlekanie z faktycznym rozwiązaniem kwestii dotyczącej tzw. kalifatu i organizacji o nazwie Państwo Islamskie (IS) może się dla wolnego świata źle skończyć.

W odróżnieniu od wcześniejszych ataków terrorystycznych, przeprowadzonych pod szyldem IS w ostatnich kilkunastu miesiącach w Europie, mających w istocie charakter amatorski, ostatni zamach w stolicy Francji nosił wszelkie znamiona dobrze zaplanowanej akcji. Ta zaawansowana organizacyjnie i logistycznie operacja terrorystyczna została przygotowana i wykonana przez „zawodowców” – terrorystów o dużym poziomie wyszkolenia, doświadczenia i determinacji. To już nie były, podejmowane niemalże ad hoc, działania samotnych wilków lub małych grupek ekstremistycznych – ludzi zafascynowanych ideologią dżihadu propagowaną przez IS, którzy postanowili czynem odpowiedzieć na wezwanie kalifa Ibrahima do walki z niewiernymi. Analiza przebiegu ataków paryskich – będących w istocie jednym zamachem, choć rozłożonym na kilka równoczesnych, dramatycznych epizodów – nie pozostawia złudzeń: Państwo Islamskie zastosowało na ulicach stolicy Francji swoją najskuteczniejszą obecnie taktykę walki z pól bitewnych Syrii i Iraku. Taktykę polegającą na działaniu niewielkimi, najwyżej dziesięcioosobowymi grupami bojowymi, złożonymi z najbardziej doświadczonych militarnie i fanatycznych religijnie bojowników, doskonale uzbrojonych i bardzo często traktujących swe misje jako działania samobójcze. Wyposażeni w nasobne ładunki wybuchowe (pasy szahida), ekstremiści tacy stają się prawdziwymi maszynami do zabijania i żywymi bombami, którym niestraszna jest perspektywa własnej śmierci i obce są wszelkie ludzkie uczucia. Grupy złożone z takich „kamikadze” sieją dzisiaj spustoszenie na wszystkich frontach w Syrii i Iraku, na których walczą siły kalifatu, niezależnie od tego, czy znajdują się one akurat w ofensywie, czy też (ostatnio znacznie częściej) w obronie. To właśnie one sprawiają, że tak trudno – zarówno irackim szyitom, syryjskim siłom rządowym, jak i Kurdom w Iraku oraz Syrii – pokonać siły kalifatu, a każdy sukces musi być okupiony ciężkimi walkami i dużymi stratami.

Użycie takich regularnych grup uderzeniowych armii kalifatu w roli zamachowców w stolicy jednego z najważniejszych państw Europy to znak, że ich aktywność terrorystyczna na Zachodzie wchodzi w nowy etap, znacznie bardziej zaawansowany i niebezpieczny. Działania takich grup bardziej przypominają już bowiem akcje regularnej „partyzantki miejskiej” niż klasyczne operacje terrorystyczne, znane nam dotychczas.

Jakie to rodzi konsekwencje? W wymiarze najbardziej fundamentalnym, dotyczącym bezpieczeństwa państw i społeczeństw europejskich (a szerzej – zachodnich), niedobrym prognostykiem jest to, że przygotowania do tak zaawansowanej operacyjnie akcji terrorystycznej umknęły uwadze francuskich służb specjalnych, które nie zdołały wykryć przygotowań islamistów i zapobiec tragedii. A można mieć pewność, że organizatorzy paryskich ataków nie zaczęli planować ich tydzień czy dwa wcześniej.

Bardzo podobne do tych z Paryża zamachy w indyjskim Mumbaju w 2008 roku – firmowane przez Al-Kaidę, ale wykonane przez ekstremistów z pakistańskiej organizacji Laszkar-e-Taiba – były przygotowywane i planowane przez ponad rok i także nie ściągały uwagi służb żadnego z zainteresowanych państw. Fakt, że zamachowcom z Paryża udało się niezauważenie przygotować tak dużą akcję tuż pod nosem służb francuskich – należących wszak do jednych z najbardziej doświadczonych w Europie w zwalczaniu zagrożeń terrorystycznych w ogóle, a ze strony terroru islamskiego w szczególności – rodzi niezbyt optymistyczne wnioski co do faktycznego poziomu bezpieczeństwa krajów europejskich, w tym zwłaszcza Polski. A także organizacyjnych i logistycznych możliwości samych ekstremistów islamskich powiązanych z kalifatem. Jak wszystko na to wskazuje, operacyjne zdolności IS i jego komórek uplasowanych w poszczególnych państwach Europy Zachodniej rosną w szybkim tempie, co oznacza, że niestety można się spodziewać na Zachodzie kolejnych zamachów, podobnych swą skalą i charakterem do tych z Paryża.

Ekstremistyczny wyścig

Zamach w stolicy Francji to także kolejny z licznych ostatnio dowodów na zasadność tezy, że Państwo Islamskie staje się niekwestionowanym liderem w wyścigu o dominującą pozycję w ruchu sunnickiego dżihadu, coraz wyraźniej deklasując Al-Kaidę. Rywalizacja między tymi dwoma głównymi nurtami islamskiego ekstremizmu sunnickiego niekoniecznie przyniesie jednak korzyści dla Zachodu – z każdym udanym atakiem dokonanych przez IS rośnie bowiem prawdopodobieństwo, że Al-Kaida też będzie chciała się „popisać” własną spektakularną operacją terrorystyczną, co oznacza w istocie dalszy wzrost zagrożenia dla państw i społeczeństw zachodnich.

Skala zamachu w Paryżu – największego i najkrwawszego ataku terrorystycznego na Starym Kontynencie od ponad dekady – sprawia, że zmianie ulega także ogólna sytuacja w walce z islamskim ekstremizmem i terroryzmem. Na pierwsze miejsce wysuwa się tu oczywiście kwestia ograniczenia możliwości działania Państwa Islamskiego i likwidacja jego kalifatu na terenach Syrii i Iraku. Sytuacja strategiczna w regionie Lewantu sprawia tymczasem, że sukces tak skrojonej pod względem celów kampanii nie będzie możliwy bez zawarcia jakiejś formy taktycznego, doraźnego porozumienia z reżimem rządzącym wciąż w Syrii (lub raczej w tym, co z niej zostało po czterech latach wojny).

Bez wątpienia zbrodniczy i mający krew własnych obywateli na rękach rząd prezydenta Baszszara al-Asada coraz wyraźniej jawi się jako jeden z ważniejszych elementów regionalnej układanki sił, skutecznie powstrzymujących ekspansję Państwa Islamskiego. Ewentualny upadek władz w Damaszku wytworzyłby niebezpieczną próżnię, która z całą pewnością zostałaby szybko wypełniona przez kalifat – jako wciąż (pomimo koalicyjnych nalotów i walki na wielu frontach) najbardziej efektywną strukturą funkcjonującą na gruzach dawnej Syrii.

Czy zatem porozumienie z reżimem Al-Asada jest możliwe? Teoretycznie, jeśli Zachód (czyli USA i Europa) zdecyduje się na radykalną zmianę swej dotychczasowej polityki wobec kwestii syryjskiej, nie powinno być z tym problemów. Niestety, w praktyce jednak taka, niemalże całkowita zmiana strategii niosłaby ze sobą wiele konsekwencji ubocznych, trudnych (a nawet wręcz niemożliwych) do zaakceptowania dla wielu państw zachodnich. Takich, jak choćby konieczność reorientacji polityki wobec Iranu – największego dziś regionalnego sojusznika alawickiego rządu w Syrii, który wysłał już tysiące swych najlepszych żołnierzy do walki u boku syryjskich sił rządowych.

Coś za coś

Faktycznej zmiany wymagałby także stosunek Zachodu do irańskich „proxies” (wojen zastępczych) w regionie, prowadzonych np. przez libański szyicki Hezbollah (dla przypomnienia: i UE, i USA uznają go za organizację terrorystyczną). Dzisiaj elitarne odziały Partii Boga (ok. 10 tys. ludzi) walczą w Syrii po stronie sił rządowych, stanowiąc bardzo ważny element wsparcia reżimu Al-Asada, bez którego obecności powstrzymywanie IS byłoby w istocie niemożliwe. Trudno sobie wyobrazić, aby bojownicy Hezbollahu zniknęli nagle z pól bitewnych Syrii, aby nie narażać mocarstw zachodnich na moralny i polityczny dyskomfort. Z drugiej jednak strony jeszcze trudniej wyobrazić sobie sytuację, w której np. operatorzy sił specjalnych z państw zachodnich faktycznie współdziałają w polu z bojownikami Hezbollahu, wspólnie walcząc z kalifatem…

Jakby tego było mało, otwarcie się Zachodu na jakąś formę współdziałania z obecnym rządem Syrii musiałoby praktycznie oznaczać również całkowity reset w jego relacjach z Rosją i to w każdym aspekcie wzajemnych relacji – od globalnej i regionalnej polityki międzynarodowej, przez kwestie ekonomiczne, po współpracę np. w eksploracji Kosmosu. Zresztą katalog życzeń wobec USA i Europy, czyli tego, co Moskwa chciałaby uzyskać w zamian za swój udział w szerokiej koalicji przeciwko IS, jest bardzo obszerny. Standardowo wymieniana swoboda działań Kremla na wschód od linii Bugu, zwłaszcza wobec Ukrainy, jest tylko niewielką jego częścią. Gdyby jednak Zachód – chcąc poprawić swoje bezpieczeństwo w związku z rosnącymi szybko zagrożeniami terrorystycznymi – na poważnie rozważał zawarcie z Rosją jakiegoś układu, który na czysto biznesowych zasadach określałby warunki takiej współpracy, byłoby to bardzo niebezpiecznym prognostykiem dla dalszego rozwoju sytuacji w naszej części świata. Skoro bowiem taki układ można zawrzeć w kontekście działań w dalekim Lewancie, kosztem np. bezpieczeństwa Ukrainy, to czemu kolejnym ustępstwem nie miałoby być bezpieczeństwo energetyczne państw Europy Środkowej, w tym Polski?

Scenariusze na przyszłość

Nawet jednak i bez takich pesymistycznych scenariuszy perspektywy skutecznego zwalczenia zagrożenia ze strony Państwa Islamskiego rysują się mgliście. Kalifat skutecznie wykorzystuje sprzyjające mu realia geopolityczne, istniejące zarówno w samym regionie bliskowschodnim (konfrontacja szyicko-sunnicka i irańsko-saudyjska, napięcia na linii Turcja – Kurdowie itd.), jak i w skali ponadregionalnej. W tym ostatnim kontekście szczególnego znaczenia nabierają wciąż narastająca rywalizacja amerykańsko-rosyjska, coraz wyraźniejsze pęknięcie wewnątrz samej wspólnoty Zachodu (rozłam na linii USA – UE, wewnętrzne podziały społeczno-polityczne w Europie), a także ogólne słabnięcie oddziaływania zachodnich państw na bieg spraw światowych.

W takich niestabilnych i skomplikowanych geopolitycznie uwarunkowaniach islamskie państwo, powołane półtora roku temu w Lewancie przez IS, ma wbrew pozorom dużą swobodę działania. Na tyle dużą, że – jak widać – jest w stanie planować już i przeprowadzać duże operacje terrorystyczne w sercu Europy. Ta swoboda funkcjonowania IS istnieje nadal pomimo działań militarnych prowadzonych przeciwko niemu od dłuższego już czasu. W istocie bowiem ani koalicyjna operacja „Inherent Resolve” pod przywództwem USA, ani turecka kampania „Męczennik Yalçin”, ani rosyjskie zaangażowanie zbrojne w Lewancie nie przyczyniają się, jak na razie, do zmniejszenia możliwości i siły kalifatu, nie mówiąc o jego zniszczeniu.

Najbliższe miesiące pokażą zatem, czy tragedia w Paryżu stała się katalizatorem zmian w polityce głównych aktorów międzynarodowych wobec Państwa Islamskiego, czy też – jak już kilkukrotnie bywało – po okresie wzburzenia i wzmożonej retoryki wojennej na Zachodzie, sprawy globalnej wojny z terroryzmem powrócą jednak na dawne, utarte tory. Do następnego dużego zamachu.

Tomasz Otłowski

autor zdjęć: Arsel/Fotolia





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO