Wrogowie w wierze

Najwięcej ataków terrorystycznych w ostatnich latach miało miejsce w krajach islamu, i to właśnie wyznawcy proroka stanowią większość ofiar.

Choć islamiści spod czarnych sztandarów muzułmańskiej świętej wojny od dawna prowadzą zażartą wojnę z „niewiernymi”, zwłaszcza z państwami szeroko rozumianego Zachodu, to statystyki dotyczące ich działań nie pozostawiają złudzeń. Od lat celami oraz ofiarami ataków przeprowadzanych przez islamskich radykałów są w przeważającej większości sami muzułmanie. Dlaczego tak się dzieje?

Idea świętej wojny

Pozornie może wydawać się to zaskakujące, ale muzułmański fundamentalizm nie jest zjawiskiem nowym. Świat boryka się bowiem z tym problemem od wielu dekad. Dość przypomnieć, że Stowarzyszenie Braci Muzułmanów (popularnie zwane po prostu Bractwem Muzułmańskim) – będące ideowym, politycznym i organizacyjnym protoplastą niemal wszystkich głównych nurtów dzisiejszego sunnickiego ekstremizmu islamskiego – powstało w 1928 roku, czyli przed niemal 90 laty.

W tym czasie rodziły się i rozwijały kolejne generacje islamskiego dżihadu, stawiające sobie za cel powrót do pierwotnych społeczno-politycznych i duchowych źródeł islamu. Bez wątpienia jednak to właśnie minione ćwierćwiecze jest okresem, w którym obserwuje się najbardziej żywiołowy i wręcz skokowy rozwój struktur i działań jego wyznawców. Stało się tak głównie za sprawą Al-Kaidy, która przebojem weszła na arenę międzynarodowych stosunków politycznych, dokonując 11 września 2001 roku w USA serii największych, jak dotychczas, zamachów. Tym samym wywołała globalną wojnę z terroryzmem, trwającą do dziś. Kilkanaście lat otwartej, zażartej walki z islamskim ekstremizmem, prowadzonej na wielu frontach (wyodrębnianych nie tylko w sensie geograficznym), nie przybliżyło nas, niestety, do zwycięskiego końca. Co gorsza, wiele niefortunnych decyzji politycznych i militarnych, podjętych w trakcie tej wojny głównie przez Stany Zjednoczone – takich, jak rozpętanie wojny w Iraku w 2003 roku, bezkrytyczne wsparcie udzielone „demokratycznym” rewoltom w krajach arabskich w latach 2011–2012 czy przedwczesne zakończenie kampanii afgańskiej w roku 2014 – przyczyniło się do faktycznego pogorszenia w tej batalii pozycji szeroko rozumianego Zachodu. Efektem takiego stanu było gwałtowne umocnienie się i rozwój struktur oraz ideologii radykalnego dżihadu, czego zwieńczeniem stało się powstanie Państwa Islamskiego (IS) i jego kalifatu (lato 2014 roku).

Ugrupowania islamskiego dżihadu od samego początku za główny cel stawiały sobie odnowę – zarówno społeczno-polityczną, jak i moralną – mas muzułmańskiej ludności od Maghrebu po Indonezję i od Kaukazu po Somalię. Z biegiem czasu, wskutek coraz większego uwikłania w skomplikowaną grę na międzynarodowej scenie strategicznej, islamiści stawali wobec konieczności mierzenia się z czynnikami i graczami spoza świata islamu. Graczami, którzy okazywali się kluczowi dla przyszłości stawki, o jaką grali radykałowie spod znaku półksiężyca. Aby bowiem trwale i skutecznie przemienić człowieka islamu i stworzyć z niego prawdziwego muzułmanina, trzeba najpierw zlikwidować przeszkody zewnętrzne, stojące na tej szczytnej drodze. Początkowo uznano, że są nimi państwa kolonialne, czyli kraje Europy Zachodniej, drenujące społeczne i ekonomiczne zasoby obszarów islamskich w Afryce Północnej i Wschodniej oraz na Bliskim Wschodzie.

Później, już po II wojnie światowej i upadku systemu kolonialnego, tymi zewnętrznymi wrogami okazały się zachodni imperializm, uosabiany głównie przez USA, Wielką Brytanię i Francję, a także – choć w dużo mniejszym stopniu – komunizm i sowiecki internacjonalizm. Ostatecznie, już w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku zewnętrzne zagrożenie dla działań i celów islamskiego ruchu dżihadu zostało spersonifikowane pod postacią „krzyżowców”. Stanowiło to symboliczny i wymowny powrót do źródeł samookreślenia się islamu wobec innych, zewnętrznych ośrodków religijnych i geopolitycznych. Co ciekawe, proces przewartościowania celów strategicznych zbiegł się w czasie nie tylko z powstaniem samej Al-Kaidy, lecz także jej żywiołowym rozwojem. Radykalny islam przybrał w tym czasie nowe oblicze, które znamy dzisiaj, czyli nieprzejednanego wroga innowierców, w tym także chrześcijan i żydów – a więc tych, jeszcze do niedawna tolerowanych, „ludzi Księgi”.

Wróg wewnętrzny

Tymczasem okazało się, że wrogami radykałów są nie tylko siły zewnętrzne, ingerujące szeroko w świat islamu i stojące na drodze do realizacji celów dżihadu. Na równi z nimi odpowiedzialność za gnębienie prawdziwego islamu i blokowanie jego zwycięstwa ponosiły bowiem rządy samych państw muzułmańskich – reżimy w większości mniej lub bardziej jawnie sprzymierzone z Zachodem, a tym samym, zdaniem islamistów, skorumpowane i realizujące interesy obcych mocarstw. Przekonanie o takim właśnie stanie rzeczy w większości krajów Dar al-Islam (świata islamu) stało się jednym z filarów strategii i filozofii politycznej Al-Kaidy. Zostały one zawarte m.in. w manifeście programowym tej organizacji, opublikowanym w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia przez Osamę bin Ladena (słynna deklaracja wojny przeciwko Amerykanom, okupantom Ziemi Dwóch Świętych Miejsc Islamu, z 1996 roku). Twórca i pierwszy lider Al-Kaidy wyraźnie podkreślał w tym dokumencie także konieczność oczyszczenia świata islamu, poprzez wymianę sprzedajnych i prozachodnich elit w krajach muzułmańskich, jako niezbędnego warunku skutecznego poprowadzenia dżihadu przeciwko reszcie świata.

To „posprzątanie własnego podwórka” miało być wstępem do podjęcia szerszych i znacznie poważniejszych działań na rzecz odnowy świata islamu. Walka z autorytarnymi, prozachodnimi reżimami władającymi państwami muzułmańskimi (szczególnie arabskimi w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie) stała się więc odtąd dla Al-Kaidy i całego światowego ruchu dżihadu równie ważna co operacje wymierzone bezpośrednio w „krzyżowców”, czyli Zachód. Sprawiło to, że islamiści zaczęli walczyć dosłownie ze wszystkimi. Także z muzułmanami, którzy nie byli godni, aby ich uznać za sojuszników radykałów – w myśl zasady „kto nie z nami, ten przeciwko nam”. Pojawienie się w 2014 roku Państwa Islamskiego tylko umocniło ten trend. Doskonale widać to dzisiaj w Lewancie, gdzie siły kalifatu mierzą się równocześnie z wieloma różnymi przeciwnikami, walcząc zarówno z siłami rządowymi Syrii i Iraku oraz ich sojusznikami, jak i syryjskimi rebeliantami oraz Kurdami.

Gwoli sprawiedliwości należy jednak zauważyć, że taka postawa islamskich radykałów wynika nie tyle z bieżącej, krótkoterminowej taktyki, ile z głębszych ideowo-filozoficznych powodów. Otóż zarówno Państwo Islamskie, jak i znacznie wcześniej Al-Kaida doszły do przekonania, że mają swoisty monopol na wskazywanie, kto w świecie islamu może być uznany za w pełni prawowiernego i zasługującego na uznanie, kto zaś tego prawa jest pozbawiony, ze względu na swój stosunek do ummy (wspólnoty wiernych), a także działania i zachowania w codziennym życiu, np. wybór zawodu czy ścieżki indywidualnej kariery. Dla islamistów inna jest bowiem odpowiedzialność moralna biernego sklepikarza, dbającego jedynie o własny kramik i zapewnienie bytu rodzinie, a inna kogoś, kto zdecydował się na podjęcie służby w armii czy siłach bezpieczeństwa danego państwa.

Monopol na wiarę

Taka sytuacja musiała z kolei sprawić, że pojawiło się wśród islamistów dążenie do eliminacji tych spośród współwyznawców, którzy albo nie są dość aktywni w wyrażaniu poparcia, słowem i czynem, dla działań „bożych bojowników” spod czarnych proporców dżihadu, albo swym działaniem wręcz jawnie stają po przeciwnej stronie ideologiczno-religijnej barykady. W mniej skrajnych przypadkach oznacza to również co najmniej brak troski o to, czy w podejmowanych przez braci działaniach mają zginąć także sami muzułmanie – przypadkowi cywile, ofiary starań na rzecz prowadzenia świętej wojny w imię Allaha. Przypomnieć można osławione polecenie: „Zabijajcie wszystkich, Pan Bóg rozpozna swoich”, które rzekomo wygłosił w 1209 roku papieski legat Arnaud Amalric, kiedy zapytano go, jak w zdobytym właśnie francuskim Béziers, bastionie katarów, odróżnić heretyków od prawowiernych chrześcijan.

Nie dziwi zatem, że ani Al-Kaida i jej przybudówki rozsiane po całym świecie, ani też Państwo Islamskie nie przywiązują żadnej wagi do tego, czy w podejmowanych przez nich operacjach mogą zginąć ich współwyznawcy, czyli sunniccy muzułmanie. Co więcej, IS zdaje się podążać drogą jawnej pogardy dla tych, którzy nie mają w sobie dość siły i woli, aby aktywnie włączyć się w dżihad. Dla władz kalifatu społeczność wiernych zdaje się dzielić wyłącznie na dwie kategorie – aktywnych dżihadystów i biernych uczestników wydarzeń, niegodnych tym samym miana prawdziwych muzułmanów. To zdaje się właśnie o nich pisano w jednym z wydań „Dabiq” – internetowego, angielskojęzycznego periodyku IS – z nieukrywaną pogardą jako o „szarej strefie”, jawnie postulując ich eliminację, o ile nie przyłączą się do zbawczego dzieła dżihadu.

W takiej sytuacji jest więc zrozumiałe, że w ostatnich latach najwięcej ataków terrorystycznych miało miejsce w krajach islamu, i że właśnie wyznawcy proroka stanowią większość ofiar. Nawet jeśli odejmiemy z tych statystyk świadome działania sunnickich islamistów, wymierzone w m.in. wyznawców szyizmu (czyli „heretyków”), to i tak wciąż pozostaje spory odsetek zwykłych sunnitów, którzy zginęli w imię świętej wojny, najpewniej wcale nie mając takiego zamiaru ani ochoty. Według wszelkich rankingów i statystyk, od wielu lat wyraźnie widoczna jest tendencja szybkiego wzrostu
liczby zarówno samych zamachów, jak i ich ofiar w państwach muzułmańskich. Przoduje w tej materii kilka państw objętych krwawymi konfliktami wewnętrznymi (Irak, Syria, Libia, Afganistan, Jemen), ale również te, w których społeczno-polityczne spory przybierają formę ataków terrorystycznych (Pakistan, Turcja, Nigeria). Wszędzie tam ofiary islamistycznych ataków to w większości muzułmanie, liczba zabitych idzie w setki (nawet tysiące, jak w Iraku, Nigerii i Afganistanie), a samo zjawisko terroryzmu stało się czymś powszechnym i stałym. Dane z 2014 roku (późniejsze jeszcze nie są dostępne) są wręcz szokujące: w zamachach terrorystycznych dokonanych przez islamistów zginęło ponad 30 tys. ludzi, a więc niemal dwa razy więcej niż rok wcześniej (2013). Można śmiało zakładać, że i 2015 rok był pod tym względem rekordowy.

Aktywność szahidów

Wzrostowi liczby ataków terrorystycznych towarzyszy równie niepokojąca tendencja, wciąż dość rzadko odnotowywana w oficjalnych zestawieniach i raportach, odnosząca się do podstawowego modus operandi terrorystów. Otóż od kilku lat mamy wyraźnie do czynienia ze wzrostem odsetka ataków samobójczych dokonywanych przez tzw. szahidów, czyli muzułmańskich męczenników za wiarę. Jeszcze przed dekadą znaczna część zamachów, szczególnie w tych krajach, w których islamski terroryzm miał charakter endemiczny, była przeprowadzana przy użyciu zwykłych improwizowanych urządzeń wybuchowych (Improvised Explosive Device – IED), umieszczanych np. w porzuconych samochodach (tzw. booby traps). Dzisiaj takie sytuacje stanowią rzadkość, gros ataków islamistycznych, w których są wykorzystywane ładunki bombowe, to bowiem zamachy samobójcze, dokonywane przez ludzi świadomie, z premedytacją, w celu zabicia jak największej liczby wrogów – czy to niewiernych, czy też heretyków albo apostatów.

Islamiści częściej wybierają operacje samobójcze jako efektywniejsze i wywołujące większe przerażenie, szczególnie wśród ludzi Zachodu. Nie ulega wątpliwości, że ta tendencja będzie narastać i najbliższe lata będą obfitować w kolejne krwawe ataki dokonywane przez szahidów. Przyszłość islamskiego ekstremizmu zależy bowiem od działań męczenników, którzy – według słów jednego z syryjskich imamów – są niczym świeca oświetlająca całą zbiorowość wiernych i ukazująca im drogę ku zbawieniu. Owo zbawienie dla islamistów jest jednak najczęściej piekłem na ziemi dla ich ofiar, bardzo często – muzułmańskich współbraci w wierze.

Tomasz Otłowski

autor zdjęć: Eli J. Medellin/US NAVY





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO