Udział Polski w misjach ekspedycyjnych daje Polsce miejsce przy najważniejszym stole w NATO. Aby przejąć rolę prawdziwego lidera w NATO, Polska musi być przygotowana, aby się zaangażować i musi się angażować aktywnie w pełen zakres operacji NATO, z misjami wykraczającymi poza terytorium państw członkowskich włącznie – podkreślał Stephen Mull, ambasador USA, podczas VI Forum Bezpieczeństwa Euroatlantyckiego pt. „NATO po misji ISAF. Kolektywna obrona czy misje operacyjne, partnerzy i przemiany”.
Szanowny Panie Ministrze, Szanowni Państwo,
Dziękuję za możliwość wzięcia udziału w tak znakomitym forum poświęconym bezpieczeństwu Polski, Stanów Zjednoczonych oraz naszych sojuszników w NATO po zakończeniu operacji bojowych w Afganistanie w 2014 roku.
Po 12 latach wojny w Afganistanie – najdłuższej wojny w amerykańskiej historii – łatwo zrozumieć, dlaczego nie za wiele osób po obu stronach Atlantyku chce dziś w ogóle mówić o nowych misjach ekspedycyjnych NATO w najbliższej przyszłości, zamiast powrócić do podstawowej misji obrony kolektywnej. Ale z całym szacunkiem dla tytułu tego panelu, nie sądzę, by koncepcje obrony kolektywnej i misji ekspedycyjnych musiały się wzajemnie wykluczać, widzę je raczej jako integralne części jednej całości.
To prawda, że przez większą część swojej historii NATO unikało wysyłania wojsk poza swoje granice. Podczas zimnej wojny dobrze rozumieliśmy, że zasoby Sojuszu są potrzebne tu, w Europie – w ramach odstraszania przed groźbą ataku ze strony Związku Radzieckiego i Układu Warszawskiego. Rozumieliśmy, rozumiały to całe społeczeństwa, że z niemożnością odstraszenia wiązałoby się ryzyko natury egzystencjalnej. W związku z tym przez pierwsze czterdzieści lat NATO koncentrowało się wyłącznie na obronie kolektywnej, aby odstraszyć pojedynczego przeciwnika. Nie ośmielaliśmy się ryzykować przeprowadzenia misji NATO poza naszym terytorium, żeby nie osłabiać możliwości konwencjonalnego odstraszania i by niechcący nie prowokować.
Jednak tuż po zakończeniu zimnej wojny NATO zaczęło się angażować w odległych miejscach. Po rozwiązaniu Związku Radzieckiego zagrożenie dla NATO przekształciło się z pojedynczego supermocarstwa, które wymierzyło w nas pociski atomowe, w bardziej amorficzne i bardziej multipolarne zagrożenia takie, jak: piractwo, terroryzm, ludobójstwo, klęski żywiołowe oraz ataki w cyberprzestrzeni. NATO musiało więc również się przekształcić.
Zaczęliśmy w 1990 roku po prostu udzielając Turcji gwarancji w obliczu bojowego awanturnictwa Saddama Husseina. Do 1992 roku wyszliśmy poza Sojusz, aby przeprowadzić misje humanitarne w Rosji i Wspólnocie Niezależnych Państw. W kolejnym roku rozpoczęliśmy misję na Bałkanach, aby chronić ludność cywilną przed groźbą ludobójstwa. W latach 90. przeszliśmy od operacji wojskowych do misji stabilizacyjnych wraz z przekształceniem się IFOR-u w SFOR w Bośni i nadal odgrywających ważną rolę KFOR w Kosowie. Pomijając argumenty moralne i prawne, przemawiające za operacją w byłej Jugosławii, dostrzegliśmy, że migracje uchodźców oraz ogromny brak stabilności w Europie Wschodniej stanowił wówczas zagrożenie dla stabilności członków Sojuszu.
Kolejnym dużym krokiem w operacjach NATO było rozmieszczenie sił Sojuszu na Atlantyku w obronie Stanów Zjednoczonych tuż po zamachach terrorystycznych 11 września 2001 roku, po czym szybko nastąpiła operacja NATO w Afganistanie, a także duża misja szkoleniowa NATO w Iraku. Niedługo potem przyszedł czas na operacje antyterrorystyczne na Morzu Śródziemnym, wymierzone w piratów działania w Zatoce Adeńskiej, pomoc humanitarną dla Stanów Zjednoczonych po huraganie Katrina, a także dla Pakistanu po trzęsieniu ziemi; poza tym misje pokojowe wspierające ONZ oraz Unię Afrykańską w Darfurze i Somalii. W 2011 roku NATO znów zrobiło wyłom, by chronić cywilów zagrożonych w Libii.
Wszystkie te misje nie wynikały z jakichkolwiek zamiarów podboju świata przez NATO. Wypłynęły raczej z solidnych kalkulacji strategicznych NATO, zakładających, że zagrożenia w stosunku do naszego wspólnego bezpieczeństwa są inne niż były. Chodzi o terrorystów, snujących w jakiejś odległej jaskini plany, jak nas zniszczyć, piratów na otwartych morzach, którzy dławią przepływ dóbr w naszych gospodarkach, zagrożenie atakiem rakietowym spoza Europy; klęski żywiołowe, które dają początek chorobom i ekstremizmowi; a także o hakerów komputerowych – pracowników rządowych czy innych ludzi, którzy próbują sparaliżować nasze bezpieczeństwo narodowe. Jako że stopniowo zmieniały się zagrożenia wobec NATO, stare paradygmaty i plany dotyczące tego, jak w najlepszy sposób ochronić Sojusz, też muszą się zmieniać.
To, że przed NATO stoją nowe zagrożenia, nie oznacza, że wszystkie stare zagrożenia zniknęły ani że powinniśmy przestać przygotowywać plany zwalczania tych starych zagrożeń. Wręcz przeciwnie – jako Sojusz musimy być przygotowani, by stawić czoła wszystkiemu, co zagraża naszemu bezpieczeństwu. Dlatego też Stanom Zjednoczonym zależy na współpracy z Polską i innymi sojusznikami – czy to w przypadku planów ewentualnościowych, czy ćwiczeń takich jak „Steadfast Jazz” na jesieni. W erze ograniczonych zasobów będzie to też oznaczało wprowadzanie do naszych operacji znacznie większej dyscypliny i wydajności, a także dalszy rozwój partnerstwa NATO z Unią Europejską w obszarze zdolności wojskowych – w sensowny sposób; tak, by stworzyć nową wartość.
Jednak nie może być mowy o eliminowaniu tylko jednego rodzaju spośród szeregu zagrożeń. Odpowiadając prosto z mostu na pytanie zawarte w tytule tego panelu „Wspólna obrona czy misje ekspedycyjne?”, odpowiedziałbym jednym słowem: Tak. Każdy kraj, Polska również, słusznie pyta, co może zyskać na tego rodzaju podejściu, uwzględniającym cały szereg zagrożeń. Ja uważam, że ze wzrostu zagrożeń możemy wszyscy odnieść znaczące korzyści. Po pierwsze, chociaż wszyscy, Polska też, ponieśli koszty udziału w misji w Afganistanie, to właśnie rozmieszczenie sił NATO – ISAF-u – stworzyło prawdziwe zdolności bojowe dla wszystkich kontyngentów państw sojuszniczych – w tym polskiego; a są to zdolności potrzebne do skutecznego prowadzenia misji w ramach artykułu V, gdyby zaszła taka potrzeba.
Po drugie, misje ekspedycyjne NATO tworzą zestaw zdolności najlepiej dopasowanych do koncepcji prowadzenia operacji bojowych w XXI wieku. Chodzi o lekkie, mobilne i śmiertelnie skuteczne wojska lądowe – w tym nabierające coraz większego znaczenia siły specjalne – które wraz z marynarką wojenną i siłami powietrznymi o charakterze ekspedycyjnym wywalczą pokój, gdyby miało dojść do konfliktu. Oczywiście możliwości prowadzenia operacji morskich przez Polskę są też kluczowe z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego ze względu na znaczenie terminalu LNG dla dywersyfikacji energii.
Po trzecie, w trakcie misji ekspedycyjnych są testowane i szkolone w praktyce możliwości szybkiego rozmieszczenia dużej liczby jednostek, co jest konieczne z punktu widzenia obrony w ramach artykułu V.
Po czwarte, dzięki misjom ekspedycyjnym testowane są możliwości interoperacyjne NATO, wymuszają one też współdziałanie zarówno w obrębie jednego kraju (między różnymi rodzajami sił zbrojnych), jak również w ramach NATO, co też jest konieczne z punktu widzenia obrony w ramach artykułu V.
Po piąte, operacje ekspedycyjne pokazują luki w zdolnościach, które my – wspólnie jako Sojusz – musimy wypełnić. Tak było na przykład w Libii w 2011 roku, gdzie pojawiły się luki w systemie łączności, dowodzenia, monitorowania i rekonesansu.
Po szóste, jak już wcześniej wspomniałem, misje ekspedycyjne – zwłaszcza w niestabilnych krajach na granicach NATO – zapewniają strategiczną stabilność w Europie.
I na koniec chciałbym poddać pod Państwa rozwagę kwestię natury politycznej: udział Polski w misjach ekspedycyjnych daje Polsce miejsce przy najważniejszym stole w NATO. Aby przejąć rolę prawdziwego lidera w NATO, Polska musi być przygotowana, aby się zaangażować i musi się angażować aktywnie w pełen zakres operacji NATO, z misjami wykraczającymi poza terytorium państw członkowskich włącznie.
Nie chcę sugerować, że misje ekspedycyjne są jakimś bezkosztowym rozwiązaniem kwestii gotowości bojowej Sojuszu. Koszty są, wiążą się z przelaną krwią, zaangażowanymi zasobami; operacje te są też do pewnego stopnia kosztowne dla rządów, ponieważ społeczeństwa nie zawsze rozumieją, dlaczego poświęcamy nasze zasoby za granicą w czasie kryzysu gospodarczego w kraju. Chciałbym jednak powiedzieć, że operacje ekspedycyjne są potrzebne ze względu na gotowość. Aspekt dyplomacji publicznej jest tu ważny i powinniśmy się z nim zmierzyć wspólnie jako Sojusz; Stany Zjednoczone czują się zobowiązane do odegrania swojej roli.
Poświęcenia polskich żołnierzy w Iraku i Afganistanie, walczących ramię w ramię z sojusznikami ze Stanów Zjednoczonych i całego Sojuszu, nigdy nie zostaną zapomniane. Myślę o nich, gdy mówię, że Amerykanie modlą się o pokój. Z pewnością nie tylko my. Modlimy się o pokój i jesteśmy przygotowani, by wspólnie z naszymi przyjaciółmi i sojusznikami walczyć tylko wtedy, gdy musimy, tylko w najbardziej skrajnych sytuacjach, gdy naprawdę zagrożone jest nasze bezpieczeństwo. I właśnie zdolność do wspólnej walki, gdziekolwiek i kiedykolwiek zajdzie taka potrzeba, daje nam wszystkim wiarygodną moc odstraszania i pokój, do którego wszyscy dążymy.
komentarze