Podporucznik Paweł Baron w Afganistanie był już trzy razy. Podczas jednej z akcji jego pluton uratował amerykańskich żołnierzy, którzy wpadli w zasadzkę rebeliantów. Za odwagę na misji prezydent Bronisław Komorowski 11 listopada odznaczył oficera Krzyżem Kawalerskim Orderu Krzyża Wojskowego.
Od kiedy sięga pamięcią, chciał zostać żołnierzem. Marzyły mu się wojska powietrznodesantowe. Tam służył jego ojciec. Gdy jednak w 2007 r. ppor. Paweł Baron skończył Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Lądowych we Wrocławiu, trafił do wojsk zmechanizowanych. Został dowódcą plutonu w 15 Brygadzie w Giżycku. – Z czasem przekonałem się, że służba w jednostkach zmechanizowanych też może być ekscytująca – opowiada oficer.
Udział w zagranicznych misjach uważa za naturalną część żołnierskiej pracy. Już trzy razy był w Afganistanie – na VI, X i XI zmianie. Dwukrotnie dowodził plutonem, a ostatnio służył jako oficer łącznikowy odpowiedzialny za współpracę z afgańską policją, armią i wywiadem. Przyznaje jednak, że dwie pierwsze zmiany do łatwych nie należały. Wtedy najczęściej jeździł w patrolach. – Brałem udział w wielu akcjach i starciach ogniowych – mówi ppor. Baron.
Jedną z nich zapamiętał szczególnie. Jego pluton jechał na rutynowy patrol, kiedy usłyszeli przez radio wezwanie o pomoc od amerykańskiego patrolu. Ich pojazd opancerzony MRAP (Mine Resistant Ambush Protected) wjechał na minę pułapkę. Czterech żołnierzy zostało rannych. Pozostali Amerykanie postanowili przeszukać najbliższą wioskę, skąd zwykle odpalane są ładunki wybuchowe. Tam czekali już na nich rebelianci. Rozpoczęła się strzelanina i Amerykanie nie mogli wydostać się spod ostrzału. Z pomocą ruszył ppor. Baron. – Mój pluton otworzył ogień w kierunku wroga, wyprowadziliśmy Amerykanów, a rebelianci uciekli – opowiada oficer.
– Dzięki błyskawicznej ocenie sytuacji i świetnie przeprowadzonej operacji porucznik uratował amerykańskich żołnierzy, inaczej prawdopodobnie zginęliby – uważa kpt. Piotr Półbratek, dowódca kompanii, w której służył w Afganistanie ppor. Baron. Za tę akcję prezydent odznaczył ppor. Barona Krzyżem Kawalerskim Orderu Krzyża Wojskowego.
– Czy się baliśmy? Na misji każdy się boi, bo ryzyko jest zawsze. Jednak podczas akcji nie myśli się o tym. Wtedy Amerykanie potrzebowali pomocy, więc trzeba było działać – opowiada ppor. Baron. Swoim podkomendnym zawsze powtarza, że dla żołnierzy szczególnie ważne jest dobre wyszkolenie i przygotowanie. Sam stara się dobrze poznać podwładnych, bo zgrany zespół to w wojsku podstawa. – Poza tym trzeba szanować ludzi, wtedy nawet pluton staje się małą rodziną, a żołnierze pójdą za dowódcą w ogień – mówi. Podwładni przyznają, że na ppor. Barona mogą liczyć. – Zawsze stawał na pierwszej linii razem z innymi. U niego obowiązuje zasada „za mną”, a nie „naprzód” – opowiada kpt. Półbratek.
Umiejętności podporucznika doceniono w jednostce w Giżycku. Gdy wróci z urlopu, zostanie awansowany na zastępcę dowódcy kompanii. Choć do wojsk desantowych nie trafił, to spadochroniarstwu poświęca się po służbie. – Mam już na koncie ponad 120 skoków, a ciągle mi mało – śmieje się.
autor zdjęć: archwum prywatne ppor. Pawła Barona
komentarze