Dziś w nocy śmigłowiec ratowniczy Marynarki Wojennej został wezwany na pomoc przez załogę szwedzkiego promu. Miał przewieźć do szpitala pasażera, który spadł ze schodów. Ten jednak odmówił opuszczenia statku.
Prom „Stena Vision” płynął z Karlskrony do Gdyni. O 1:36 jego załoga wezwała na pomoc śmigłowiec ratowniczy „Anakonda” z lotniska w Gdyni Babich Dołach. Poszło o 49-letniego Szweda. Ze wstępnych informacji wynikało, że mógł on doznać urazu spadając ze schodów. – Prom znajdował się około stu kilometrów na północny zachód od Rozewia. Dotarcie do niego zajęło ekipie ratowniczej blisko godzinę – relacjonuje kmdr por. Bartosz Zajda, rzecznik Marynarki Wojennej.
O godzinie 2:24 lekarz zszedł ze śmigłowca na pokład statku i przebadał mężczyznę. Nie stwierdził u niego żadnych widocznych objawów uszkodzenia ciała. Szwed zapewniał, że czuje się dobrze. Niezależnie od tego lekarz zalecił transport do szpitala. Poszkodowany jednak odmówił. Tłumaczył, że zgodzi się na transport tylko wówczas, kiedy poleci z nim żona. – A to wbrew przepisom. Mówią one, że na pokład śmigłowca ratowniczego osoba towarzysząca może wejść tylko wówczas, kiedy poszkodowany jest osobą niepełnoletnią – wyjaśnia kmdr por. Zajda.
„Anakonda” wróciła zatem do Gdyni bez Szweda. Zajda podkreśla, że z taką sytuacją spotkał się po raz pierwszy. – Poszkodowany bezwzględnie powinien zastosować się do zaleceń lekarza. Po upadku mógł przecież doznać obrażeń wewnętrznych, które są trudne do wykrycia we wstępnym badaniu. Odmawiając transportu do szpitala, naraził się na niebezpieczeństwo – zaznacza kmdr por. Zajda.
Dwa śmigłowce Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej pełnią dyżury ratownicze w Gdyni Babich Dołach i Darłowie. Wspiera je załoga samolotu patrolowego „Bryza”, dyżurująca na lotnisku w Siemirowicach.
W ciągu ostatnich dwóch dekad lotnicy morscy uczestniczyli w 527 akcjach ratowniczych, udzielając pomocy 274 osobom. Jak przyznaje Zajda, czasem zdarzają się im fałszywe alarmy. Tak było choćby na początku tego roku, kiedy do ratowników dotarł sygnał zarejestrowany przez stacje odbioru z Rosji i Kanady. Wynikało z niego, że w okolicach Lęborka mógł rozbić się samolot. Kiedy śmigłowiec przybył na miejsce okazało się, że sygnał pochodzi ze złomowiska. Armator trzymał tam wycofane z użytku kutry. Zapomniał jednak wymontować z nich nadajników alarmowych. Jeden z nich wysłał sygnał SOS.
autor zdjęć: Marian Kluczyński
komentarze