Troje maratończyków wypełniło krajową normę kwalifikacyjną na Igrzyska XXX Olimpiady w Londynie: Karolina Jarzyńska i dwóch żołnierzy – mar. Marcin Chabowski i st. szer. Henryk Szost.
– Mistrzostwa świata i igrzyska rządzą się swoimi prawami i wszystkie rozwiązania na trasie maratonu są możliwe. Nie ma pacemakerów, czyli zawodników odpowiedzialnych za dyktowanie tempa biegu. Trzeba biec inaczej niż w innych maratonach: mieć własną taktykę, włączyć swoje myślenie. Na pewno wywalczenie przez Polaków miejsc w pierwszej dziesiątce będzie uznane za duży sukces – mówi st. chor. sztab. Zbigniew Rosiński, wiceprezes Wojskowego Klubu Biegacza „Meta” Lubliniec. Przyznaje też, że dodatkowe emocje wyzwoliłaby walka o medale w klasyfikacji drużynowej, w której to nasi reprezentanci mogliby coś zwojować. – Wtedy pobiegłoby ich trzech. Szkoda, że ograniczanie przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski liczby konkurencji w programie olimpijskim nie daje możliwości rywalizacji o drużynowe trofea w maratonie – żałuje maratończyk z Lublińca.
Mar. Marcin Chabowski ma 26 lat. Od kwietnia 2009 roku pełni służbę wojskową w Zespole Sportowym Marynarki Wojennej w Gdyni. W Londynie zadebiutuje na igrzyskach olimpijskich, a przepustkę do nich zapewnił sobie w kwietniu tego roku na maratonie w Düsseldorfie. Zajął tam czwarte miejsce z czasem 2 godziny 10 minut 7 sekund – piątym wynikiem w historii polskiego maratonu.
– Wszyscy już położyli na nim krechę, że nie ma szans by uzyskać minimum kwalifikacyjne do Londynu. A ja powiedziałem, że jeżeli nie będzie miał kontuzji, to na pewno je wypełni. Sam kiedyś biegałem i znając charakter Marcina wierzyłem w niego. Europejczycy na igrzyskach nie mają szans w konfrontacji z biegaczami z Afryki, więc jeśli nasi maratończycy zameldują się na mecie w czołowej piętnastce będę bardzo zadowolony – mówi dowódca ZS MW w Gdyni kmdr por. Krzysztof Saba.
Marcin w swojej karierze ukończył tylko dwa maratony. W pierwszym starcie na dystansie 42 km 195 m od razu chciał wypełnić mocno wyśrubowane przez Polski Związek Lekkiej Atletyki minimum (2:10:30). Jednak na trasie ubiegłorocznego Maratonu Warszawskiego uzyskał czas 2:14:32. Brak doświadczenia w biegu na takim dystansie zrobił swoje. Z warszawskiej lekcji szybko jednak wyciągnął wnioski i w Düsseldorfie pobiegł zgodnie z planem. Oby i tak było w Londynie.
St. szer. Henryk Szost jest cztery lata starszy od kolegi z reprezentacji olimpijskiej. Od 2006 roku jest żołnierzem zawodowym. Służy w Zespole Sportowym Sił Powietrznych w Poznaniu. W Londynie wystartuje po raz drugi na igrzyskach. W debiucie przed czterema laty zajął w Pekinie 34. miejsce. Przepustkę na swoje drugie igrzyska wywalczył już jesienią zeszłego roku we Frankfurcie. Czasem 2:09:39 wypełnił normę PZLA, a przy tym zaledwie 16 sekund zabrakło mu do najlepszego wyniku w historii polskiego maratonu, który zanotował jego pierwszy trener w ZS SP sierż. sztab. Grzegorz Gajdus. 4 marca 2012 roku w Japonii wreszcie udało mu się pobić dziewięcioletni rekord. W Lake Biwa w Japonii 42 km 195 m pokonał w 2 godziny 7 minut 39 sekund.
Henryk Szost zanim wybrał karierę biegacza długodystansowego biegał po górach i na bieżni. Próbował również swoich sił w bieganiu na nartach. Przyszłego olimpijczyka namówił do specjalistycznego treningu na długich dystansach wujek Jacek, który był żołnierzem zawodowym i dobrze zapowiadającym się maratończykiem. Szost zadebiutował w maratonie w 2007 roku. Rok później startował na IO w Pekinie, a w 2010 roku wywalczył w Atenach dwa tytuły wojskowego mistrza świata (indywidualnie i w drużynie). Znakomitym biegiem w Lake Biwa potwierdził, że w Londynie może powalczyć o wysokie miejsce w konfrontacji z koalicją biegaczy z Afryki. A w dobry wynik Szosta wierzy choćby dowódca ZS SP ppłk Zygmunt Skrobicki.
autor zdjęć: Jacek Szustakowski
komentarze