Okazuje się, że załadowanie Rosomaka na pokład samolotu to niełatwe zadanie. Ale żołnierze, którzy będą pełnić dyżur w Grupie Bojowej Unii Europejskiej, poradzili sobie z nim dobrze.
Jeśli wystąpi realne zagrożenie, żołnierze będą musieli przetransportować sprzęt w miejsca oddalone nawet o 6000 kilometrów od Brukseli. A wcześniej załadować go na środek transportu. W trakcie ćwiczeń „Wyzwanie 12” sprawdzają swoje umiejętności.
Wcześnie rano z Wędrzyna ruszyły pierwsze kolumny pojazdów. Żołnierze musieli przetransportować sprzęt i ludzi w rejon konfliktu – tak zakładał scenariusz ćwiczeń. Żołnierze z 4 kompanii manewrowej ćwiczyli transport kolejowy, pozostali – morski w Świnoujściu i lotniczy – w Powidzu. – Kiedy skończymy załadunek do pociągu, pojedziemy do Trzemeszna Lubuskiego, aby tam rozładować sprzęt – mówi dowódca jednostki por. Marcin Konieczny.
W Świnoujściu żołnierze na pokład ORP „Poznań” i „Toruń” załadowali 55 pojazdów wojskowych, między innymi Rosomaki. Kiedy sprawdzą i zabezpieczą sprzęt, będą mogli go rozładować. To dla nich egzamin ze znajomości procedur załadowywania oraz metod rozmieszczenia sprzętu na okrętach. – Na ORP „Poznań” i „Toruń” można przetransportować cały batalion, na przykład ponad 500 żołnierzy i 45 Rosomaków – mówi kmdr ppor. Jacek Kwiatkowski, rzecznik prasowy 8 FOW. Załadunek i rozładunek sprzętu i ludzi może odbywać się nie tylko w porcie, ale także na nieprzygotowanym brzegu. Wtedy nie trzeba budować żadnego systemu logistycznego.
Rosomaki wjechały też na pokład Herkulesa C-130 w Powidzu. Jak mówi porucznik Martyna Fedro z biura prasowego 17 Brygady Zmechanizowanej, przy tego typu operacji najważniejsza jest współpraca kierowcy i dowódcy załadowywanego pojazdu. Ponieważ kierowca podczas wjeżdżania na pokład samolotu nie widzi prawie nic, musi polegać na znakach i sygnałach dowódcy. Tylko dzięki ich zgraniu, akcja może się udać.
autor zdjęć: mjr Szczepan Głuszczak, Marcin Purman
komentarze