Omyłkowe zbombardowanie przez brytyjski samolot, wejście na dryfującą minę, a może usterka techniczna? Do dziś nie wiadomo, co stało się przyczyną zatonięcia ORP „Orzeł”. Nieznane pozostaje też miejsce jego spoczynku. 23 maja 1940 roku, najsłynniejszy polski okręt podwodny, wyszedł w swój ostatni rejs.
ORP „Orzeł” opuścił port w Rosyth późnym wieczorem. Zgodnie z rozkazem miał się udać do sektora A3, który znajduje się mniej więcej na środku Morza Północnego. Potem Brytyjczycy jeszcze dwukrotnie zmieniali przydzielony załodze rejon, by 5 czerwca odwołać okręt do bazy. – „Orzeł” nie potwierdził żadnego z tych rozkazów. Ale nikt w Rosyth nie był tym faktem zaniepokojony. Załogi okrętów podwodnych robiły wówczas wiele, by ukryć swoją pozycję przed nieprzyjacielem – podkreśla dr Hubert Jando, historyk, autor książki „ORP Orzeł – historia i hipotezy jego zatonięcia”.
W tym czasie Morze Północne było przecież jednym z najgorętszych akwenów na świecie. Od przeszło pół roku trwała wojna brytyjsko-niemiecka. Mało tego, w kwietniu 1940 roku Hitler zaatakował Danię i Norwegię. Chciał zabezpieczyć trasy przerzutu szwedzkiej rudy, ale też zapewnić sobie dogodny przyczółek do wypadów na Wielką Brytanię. Powoli sposobił się również do uderzenia na Francję. Poszczególne sektory Morza Północnego zostały zaminowane. Na akwenie zaroiło się od jednostek Kriegsmarine oraz Royal Navy i jej sojuszników. – Zadania przydzielone ORP „Orzeł” wiązały się z przeczesywaniem wyznaczonych sektorów. Załoga miała zatapiać nieprzyjacielskie okręty, a także, z zachowaniem określonych procedur, kontrolować jednostki cywilne. Nawet te należące do państw neutralnych – wyjaśnia Aleksander Gosk, zastępca dyrektora Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni. Przez kilka miesięcy służby u boku Brytyjczyków, polscy marynarze zdołali zebrać niemałe doświadczenie. Zaledwie kilka tygodni wcześniej, podczas jednego z patroli „Orzeł” posłał na dno niemiecki transportowiec „Rio de Janeiro”. Pod pokładem statku byli ukryci żołnierze przygotowani do desantu w Norwegii.
Patrol zapoczątkowany pod koniec maja, zdawał się jednak przebiegać w miarę spokojnie. Rosyth czekało na powrót „Orła”. Miało to nastąpić 8 czerwca.
Duma znika
„ORP „Orzeł” był wizytówką polskiej marynarki. 84 metry długości, blisko 1500 ton wyporności w zanurzeniu, załoga licząca 60 oficerów, podoficerów i marynarzy, prędkość: na powierzchni blisko 20 węzłów, w zanurzeniu niemal dziewięć; uzbrojenie: dwanaście wyrzutni torpedowych i dwa działa Boforsa, kalibru 105 i 40 mm. W swojej klasie zaliczał się do najnowocześniejszych jednostek na świecie.
Do służby wszedł w lutym 1939 roku. Siedem miesięcy później wziął udział w obronie polskiego wybrzeża. Potem wsławił się brawurową ucieczką z internowania w Tallinie. Ostatecznie dotarł do Wielkiej Brytanii, gdzie został włączony w skład II Flotylli Okrętów Podwodnych. Nie służył w niej jednak przesadnie długo.
8 czerwca, wbrew założeniom, „Orzeł” nie powrócił do bazy. Nie stało się to również nazajutrz, ani też kolejnego dnia. 11 czerwca 1940 roku kadm. Jerzy Świrski, szef polskiego Kierownictwa Marynarki Wojennej, wydał komunikat: „Z powodu braku jakichkolwiek wiadomości i niepowrócenia z patrolu w określonym terminie – okręt podwodnych Rzeczpospolitej Polskiej „Orzeł” uważać należy za stracony”. Nazajutrz dowódca brytyjskiej floty podwodnej wiceadm. Max Horton wystosował do polskich sojuszników oficjalne pismo: „Dzielność i wydajność, jakie towarzyszyły „Orłowi” przy wykonywaniu jego służby zasługują na najwyższą pochwałę. Okręt miał niezwykle wartościowy udział w wysiłku wojennym sprzymierzonych”. – Nikt dokładnie nie wiedział, co się stało z „Orłem”, ani też gdzie spoczywa jego wrak. Ale nikt też nie próbował wówczas prowadzić poszukiwań. Podczas wojny nie było ani takich możliwości, ani też czasu na takie działania – przyznaje Aleksander Gosk.
Tymczasem tajemnica ostatniego rejsu od dziesięcioleci rozpala wyobraźnię historyków, wojskowych i pasjonatów morza, nie tylko w Polsce.
Gdzie jest „Orzeł”?
– Według mnie „Orzeł” został zatopiony na skutek omyłkowego zbombardowania przez brytyjski samolot Lockheed Hudson. Jestem tego pewien na 99 procent – zapewnia dr Jando, który od lat bada zagadkę zaginięcia okrętu. Wziął nawet udział w kilku ekspedycjach poszukujących wraku jednostki. Historyk na podstawie tysięcy dokumentów, meldunków i map przeanalizował sytuację operacyjno-taktyczną, która na przełomie maja i czerwca panowała na Morzu Północnym. – Zebrałem też wszystkie hipotezy na temat zaginięcia okrętu i zacząłem je weryfikować. Z ośmiu pozostały mi trzy – wspomina dr Jando. Najmniej – w jego ocenie – prawdopodobna hipoteza zakłada, że okręt mógł pójść na dno na skutek usterki. „Orzeł” był okrętem nowym. Nie można jednak całkowicie wykluczyć, że załoga utraciła kontrolę nad mechanizmami, na przykład podczas szybkiego zanurzania się. Podczas jednego z wcześniejszych rejsów „Orzeł”, uciekając przed bombami głębinowymi, zszedł na 96 metrów, co w jego przypadku było głębokością niemalże graniczną. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że feralnego dnia okręt wszedł na minę. – Na Morzu Północnym było wiele zagród minowych. Nierzadko też dochodziło do sytuacji, że miny zrywały się, swobodnie dryfując. Świadkami takich sytuacji były załogi licznych okrętów, w tym samego „Orła” – podkreśla dr Jando.
I wreszcie hipoteza ostatnia: „Orzeł” zatonął na skutek omyłkowego ostrzału. – Podczas wojny to się niestety zdarzało. Przykładów nie trzeba szukać daleko. Sojusznicy przez przypadek zatopili na przykład inny nasz okręt podwodnych ORP „Jastrząb” – przypomina Gosk. Taki scenariusz wyłaniał się też ze słów mata Feliksa Prządaka, który służył w załodze „Orła”, ale w ostatnim rejsie nie wziął udziału z powodu choroby. W napisanym blisko ćwierć wieku później artykule dla miesięcznika „Morze” wspominał, że pod koniec maja 1940 w szpitalu odwiedził go radiotelegrafista z brytyjskiego okrętu HMS „Forth”. Gość opowiedział o tajemniczym radiogramie z holenderskiego okrętu. Jego dowódca poinformował o zatopieniu u-boota salwą czterech torped. Ale radiotelegrafista wiedział, że we wskazanym sektorze żadnego u-boota nie było. Miał tam za to przebywać „Orzeł”. Dr Jando powątpiewa w wiarygodność relacji Prządaka. Zgadza się z nim jednak, co do jednego: polski okręt mógł zostać zatopiony przez pomyłkę. Tyle że nie przez okręt, lecz samolot. – Istnieje meldunek brytyjskiego pilota, z którego wynika, że 3 czerwca tuż po godzinie ósmej dostrzegł idący w wynurzeniu niemiecki, jak sądził, okręt podwodny. Zrzucił na niego trzy 250-funtowe bomby. Okręt został trafiony, po czym zanurzył się, a na powierzchni morza pozostała po nim plama oleju. Zanim ostatecznie osiadł na dnie, mógł jeszcze pokonać pewien dystans pod wodą – wyjaśnia dr Jando. Do zdarzenia doszło około 120 mil od wybrzeży Wielkiej Brytanii. Historyk twierdzi, że zaatakowaną jednostką mógł być właśnie „Orzeł”. Dlaczego? – Świadczy o tym dołączony do meldunku szkic, który wykonał sam pilot. Okręt na nim nie przypomina wcale u-boota, jest za to uderzająco podobny do naszego okrętu – tłumaczy dr Jando. Jest jednak poszlaka znacznie ważniejsza. – Tego dnia niemiecki kontrwywiad przechwycił depeszę, z której wynikało, że w tym sektorze operował aliancki okręt. Sprawdziłem, jaka jednostka znajdowała się wówczas w tym rejonie Morza Północnego. Przeanalizowałem to naprawdę dokładnie. Z moich badań wynika, że „Orzeł” był jedyny – przekonuje dr Jando.
Od początku lat dziewięćdziesiątych na poszukiwanie polskiego okrętu wyruszało kilkanaście wypraw. Hipotezę, przy której obstaje dr Jando, próbowali zweryfikować specjaliści z ekspedycji „Santi Odnaleźć Orła”, z którą historyk do niedawna był związany. Do dyspozycji mieli współrzędne zanotowane przez brytyjskiego pilota. Wraku jednak nie znaleźli. – Pilot mógł jednak popełnić błąd. W tym czasie zdarzało się to nagminnie. To również potwierdzają analizy dokumentów. Największa rozbieżność, na jaką trafiłem sięga 40 mil. Poza tym nie wiemy dokładnie, jak duży dystans przeszedł po bombardowaniu „Orzeł” –podkreśla dr Jando.
Tak więc jedna z największych polskich zagadek II wojny światowej nadal pozostaje nierozwiązana.
autor zdjęć: zbiory Muzeum Marynarki Wojennej
komentarze