W rozpoczętej 7 lipca 1944 roku bitwie o Wilno walczyło 12,5 tys. żołnierzy Okręgu Wileńskiego i Okręgu Nowogródzkiego Armii Krajowej. Zadanie mieli szczególnie trudne, bo Niemcy uczynili z miasta redutę, której nie zamierzali łatwo oddać. Tymczasem wedle rozkazów akowcy mieli je zdobyć przed pojawieniem się Armii Czerwonej…
Walki o wyzwolenie Wilna. Patrol żołnierzy Armii Krajowej i radzieckich na ulicy Wielkiej, 1944-r.
Od początku akcji „Burza”, czyli od stycznia 1944 roku, spełniały się najczarniejsze obawy dotyczące postawy Sowietów na zajmowanym przez nich terytorium Polski. Armia Czerwona chętnie korzystała z pomocy Armii Krajowej, a po wspólnej walce z Niemcami sowieckie organy bezpieczeństwa – Smiersz i NKWD – przystępowały do rozbrajania akowskich oddziałów. Oficerów przeważnie aresztowano, a nawet rozstrzeliwano na miejscu. Podoficerowie i szeregowi dostawali prawo wyboru: albo wstąpią w szeregi armii generała Berlinga, albo czeka ich wywózka w głąb Związku Sowieckiego.
„Sojusznicy naszych sojuszników” – jak nazywano Sowietów – po zerwaniu stosunków dyplomatycznych z polskim rządem w Londynie nic sobie nie robili z faktu, że nasze władze wojskowe i cywilne na Wołyniu i Podolu manifestują, że są gospodarzami na tych ziemiach. Takie też było główne założenie akcji „Burza”. Nadal jednak otwartym pozostawało pytanie, jak Sowieci zachowają się, gdy dojdą do Wilna i Lwowa – wielkich miast, w większości zamieszkanych przez Polaków i nierozerwalnie związanych z historią Polski. Łudzono się zarówno w Londynie, jak i w Warszawie, że tu Sowieci będą zmuszeni postępować inaczej, jeśli zostaną postawieni przed faktem, że miasta te zostały wyzwolone samodzielnie przez polskie siły. Naczelny Wódz generał Kazimierz Sosnkowski pisał w depeszy do komendanta głównego AK generała Tadeusza Komorowskiego „Bora”: „Jeśli przez szczęśliwy zbieg okoliczności w ostatnich chwilach odwrotu niemieckiego, a przed wkroczeniem oddziałów czerwonych, powstaną szanse choćby przejściowego i krótkotrwałego opanowania przez nas Wilna, Lwowa, innego większego centrum lub pewnego ograniczonego, niewielkiego choćby obszaru – należy to uczynić i wystąpić w roli pełnoprawnego gospodarza”.
Śmiały plan w beznadziejnej sytuacji
Plan operacji „Ostra Brama” – takim wymownym kryptonimem nazwano próbę oswobodzenia Wilna przed wkroczeniem Armii Czerwonej – opracował głównie major dyplomowany Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”. Był to oficer nietuzinkowy: hubalczyk, po przedostaniu się na Zachód inicjator tworzenia polskich wojsk spadochronowych, cichociemny i jeden z najlepszych dowódców AK. Jako dowódca Zgrupowania Nadniemeńskiego Armii Krajowej był gorącym orędownikiem podjęcia walki o Wilno. Swym entuzjazmem zaraził komendanta Okręgu Wileńskiego AK podpułkownika Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka”, który w czerwcu 1944 roku udał się specjalnie do Komendy Głównej AK w Warszawie, by zyskać aprobatę tego planu. Zgodę od generała „Bora” otrzymał na odprawie Komendy Głównej 12 czerwca. Plan przewidywał, że Wilno zostanie zaatakowane siłami dwóch okręgów AK: Wileńskiego i Nowogródzkiego. Należy wspomnieć, że w odróżnieniu od podpułkownika „Wilka” dowódca Okręgu Nowogródzkiego, podpułkownik Janusz Szlaski „Prawdzic”, nie był do tego pomysłu przekonany i nie wierzył w jego powodzenie – zwłaszcza w to, że Sowieci uznają polskie władze w Wilnie. Został więc przez „Bora” odwołany. Jego stanowisko objął cichociemny podpułkownik dyplomowany Adam Szydłowski „Poleszuk”.
Plan majora „Kotwicza” był prosty: silne zgrupowania partyzanckie miały uderzyć na Wilno z różnych kierunków od zewnątrz, jednocześnie żołnierze miejskiej konspiracji otrzymaliby rozkaz podjęcia walki w środku miasta. Raporty o sytuacji niemieckiej załogi Wilna oraz ewentualnej odsieczy były optymistyczne. Niemcy po hiobowych wieściach o klęskach Grupy Armii Środek, gromionej przez Sowietów na Białorusi w ramach wielkiej operacji „Bagration”, mieli już tylko myśleć o ewakuacji. Wiele na to wskazywało – panika, ucieczka niemieckich cywilów i kolaborantów litewskich, szpitale pełne rannych żołnierzy z rozbitych oddziałów… Wydawało się, że po jednym mocnym natarciu niemiecka obrona Wilna rozsypie się jak domek z kart. Optymizm ten był uzasadniony, biorąc pod uwagę także to, że siły Okręgu Wileńskiego i Okręgu Nowogródzkiego były znacznie mocniejsze i lepiej uzbrojone niż te, które w sierpniu 1944 roku rozpoczęły powstanie w Warszawie.
Niestety, w polskim dowództwie nie przewidziano, że Hitler zdecyduje, iż to właśnie na Wilnie mają zostać zatrzymane „zdecydowanie i ostatecznie” sukcesy sowieckiej ofensywy. Garnizon Wilna, dowodzony przez doświadczonego oficera Luftwaffe generała Rainera Stahela, został wzmocniony nowymi siłami, w tym elitarnymi oddziałami strzelców spadochronowych i grenadierami pancernymi. Polski wywiad nie zdążył rozpracować nowych sił niemieckich w mieście, a co gorsza – wobec postępów ofensywy sowieckiego Trzeciego Frontu Białoruskiego generała Iwana Czerniachowskiego podpułkownik Krzyżanowski (który otrzymał zgodę na występowanie wobec Sowietów w generalskim mundurze) przyspieszył operację „Ostra Brama” o 24 godziny.
Bitwa o Wilno
Jako pierwsza do ataku na Wilno w nocy z 6 na 7 lipca 1944 roku ruszyła 3 Brygada kapitana Gracjana Froga „Szczerbca”. Otrzymał on rozkaz zaatakowania miasta od najsilniej bronionej, południowo-wschodniej strony. Brygada „Szczerbca” prezentowała się znakomicie – była najlepszą jednostką Okręgu Wileńskiego AK – jednolicie umundurowana i uzbrojona w liczną broń maszynową nie ustępowała regularnej jednostce wojskowej. Gdy jej czołowe pododdziały szturmowe przekroczyły torowisko niedaleko stacji w Kolonii Wileńskiej, zza zakrętu nagle wyjechał niemiecki pociąg opancerzony i na akowców posypał się grad pocisków z broni maszynowej oraz działek szybkostrzelnych. Element zaskoczenia od razu przepadł, a brygada uwikłana została w ciężkie walki. Podobnie zaskoczone zostały kolejne oddziały pierwszorzutowe – 8 Brygada porucznika Witolda Turonka „Tura”, 13 Brygada porucznika Adama Walczaka „Nietoperza” i III Uderzeniowy Batalion Kadrowy podporucznika Bolesława Piaseckiego „Sablewskiego”. Te i następne jednostki Armii Krajowej uwikłały się w ciężkie uliczne boje z nieprzyjacielem wcale nie zdemoralizowanym klęskami, lecz zdeterminowanym do walki, w tym z najlepszymi w obronie specami – strzelcami spadochronowymi. Co gorsza, na partyzantów uderzyło też z całą mocą niemieckie lotnictwo, z budzącymi postrach nurkowymi sztukasami na czele.
Dla podpułkownika „Wilka”, który obserwował walkę swych żołnierzy ze wzgórza 179, stało się jasne, że najważniejsze założenie operacji – zdobycie Wilna przed wkroczeniem Armii Czerwonej – nie jest możliwe. Pułkownik jako przedwojenny oficer artylerii od razu dostrzegł, jak potężne siły Niemcy zgromadzili w mieście i że jego żołnierze, mimo bohaterstwa, nie zdołają przełamać tej obrony swą lekką bronią. Z drugiej strony miasta walkę obserwował generał Georg-Hans Reinhardt, dowódca 3 Armii Pancernej, odpowiedzialnej za obronę odcinka Wilno–Kowno. Ten wytrwany dowódca od razu zauważył potencjał obrony Wilna. Jeśli udałoby się w walki uliczne wciągnąć sowieckie korpusy pancerne, zyskałby kilka dni na załatanie luk we froncie i przegrupowanie jednostek Grupy Armii „Środek”. O to tak naprawdę Niemcom chodziło podczas batalii o miasto.
Istotnie, jeszcze tego samego dnia około południa na przedmieściach Wilna pojawiły się pierwsze wozy pancerne 3 Korpusu Zmechanizowanego Gwardii. Pod wieczór gwardziści, wsparci przez akowców, podjęli szturm, ale sukcesy były połowiczne. W nocy nadeszły kolejne jednostki sowieckiej 5 Armii i od 8 lipca w mieście zaczęły się ciężkie walki uliczne. Dla sowieckich czołgistów kapitalnym wsparciem okazali się żołnierze AK, ponieważ znali oni miasto i byli już wprawieni w walki uliczne, które stały się zażarte. 10 lipca niemiecką obronę wzmocnił desant strzelców spadochronowych z 2 Dywizji Strzelców Spadochronowych, ale tego też dnia akowcy odnieśli wreszcie znaczące sukcesy, zdobyli bowiem spory kwartał Śródmieścia.
Sowiecka wdzięczność
Przez następne dwa dni, 11 i 12 lipca, nadal trwały zażarte walki uliczne. Sowieckie dowództwo ze względu na wielkie straty wycofało z pierwszej linii czołgi (w Wilnie stracono około 80 egz. T-34, Shermanów i Valentine’ów – bo i te amerykańskie i brytyjskie czołgi mieli sowieccy czołgiści). W boju zostały polskie i sowieckie kompanie szturmowe. Walczono o każdy budynek, często dochodziło do walki wręcz. Po obu stronach zaangażowane było także lotnictwo – nad miastem toczyły się walki powietrzne myśliwców, a bombowce z czarnymi krzyżami i czerwonymi gwiazdami obracały budynki Wilna w gruzy. Po południu 12 lipca polskie oddziały zdobyły ulice Poznańską i Gdańską, a na Zawalnej stoczyły ciężkie boje z niemieckimi grenadierami, wspartymi artylerią, która strzelała na wprost w atakujących akowców. Tak wyglądała sytuacja w samym centrum miasta. Nieco wcześniej sowieckim grupom szturmowym udało się w krwawych walkach przebić do rzeki Wilii przy obserwatorium astronomicznym. W wyniku tego niemieckie zgrupowanie broniące Łukiszek zostało odcięte. Dla Niemców stało się jasne, że dalsza walka jest beznadziejna i w nocy rozpoczęli ewakuację, tam, gdzie było to możliwe.
Rankiem 13 lipca na Górze Zamkowej załopotał biało-czerwony sztandar, zatknięty przez podchorążego Jerzego Jenscha i kaprala Artura Rychtera. Było go widać z każdej strony miasta i szybko dostrzegli go także Niemcy, którzy jeszcze się bronili na placu Łukiskim. Widok sztandaru dumnie powiewającego z Wieży Giedymina wywołał w nich wściekłość (tym bardziej że przede wszystkim bronili się tam esesmani). W stronę Góry Zamkowej padły salwy granatów z ciężkich moździerzy, a za nimi zwarty ogień artyleryjski. Jensch i Rychter ledwo uszli z życiem, ale sztandar ocalał i cieszył oczy Polaków jeszcze do wieczora, nim nie doszli do niego czerwonoarmiści i zastąpili… czerwoną flagą. Tymczasem Niemcy, którym nie udało się wyrwać z kotła, postanowili drogo sprzedać swą skórę – bronili się na Łukiszkach do ostatka, do wieczora 13 lipca. Ci, którzy tam dostali się do niewoli lub zostali ranni, w większości zostali przez Rosjan rozstrzelani.
Podpułkownik „Wilk” 10 lipca raportował do Komendy Głównej AK optymistycznie: „Walki trwają. Straty znaczne. Duża pomoc wojsk sow.[ieckich] i wzajemnie. Nawiązałem kontakt z d-cą frontu. Stosunki chwilowo dobre”. W rzeczywistości nie były aż tak dobre, jeszcze podczas walk dochodziło do rozbrajania i więzienia akowskich sojuszników. Trzeba jednak przyznać, że sowieccy frontowcy (zwłaszcza czołgiści) czuli wdzięczność za wspólną walkę i wielu z nich lojalnie ostrzegało akowców przed tym, co ich czeka. Jeden z oficerów 97 Dywizji Piechoty miał powiedzieć polskim żołnierzom: „Teraz nic wam nie grozi, ale za nami idą biesy”. Miał na myśli Smiersz i NKWD, a siepacze w czapkach z granatowymi otokami i tegoż samego koloru bryczesach mieli wyraźne rozkazy: rozbrajać, aresztować, rozstrzeliwać, wysyłać na Sybir, w najlepszym wypadku odsyłać do Berlinga. Nie miała dla nich znaczenia bohaterska walka ramię w ramię z czerwonoarmistami o twardo bronione miasto. Podpułkownik „Wilk” i wielu jego oficerów zostało podstępnie aresztowanych przez enkawudzistów kilka dni po bitwie – 17 lipca. Taki był rozkaz Stalina.
Na koniec warto zacytować profesora Leszka Kanię, który w swej monografii Wilno 1944 napisał tak: „O ile naiwnością grzeszyło założenie, że oddziałom partyzanckim uda się zająć oraz utrzymać duże miasto przed wejściem Armii Czerwonej i NKWD, to polityczny aspekt »Ostrej Bramy« opiera się już krytyce. Za cenę 600 zabitych [Rosjanie stracili w Wilnie 5 tys. żołnierzy; Niemcy około 4 tys. – przyp. red.] i tyluż rannych żołnierzy Armii Krajowej rząd na uchodźstwie i Komenda Główna AK uzyskały wiedzę o kolejnych ruchach Stalina na politycznej szachownicy”…
Bibliografia:
Armia Krajowa w dokumentach 1939–1945, tom III: Kwiecień 1943–lipiec 1944, praca zbiorowa, Wrocław 1990
Leszek Kania, Wilno 1944, Warszawa 2013
Polskie Siły Zbrojne w II wojnie światowej, tom III: Armia Krajowa, praca zbiorowa, Londyn 1950
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze