Okopy pełne sinych i poskręcanych ciał, ranni bezskutecznie próbujący złapać oddech – ataki gazowe z czasów I wojny światowej pochłonęły dziesiątki tysięcy ofiar, zaś w milionach umysłów odcisnęły piętno tak głębokie, że światowi przywódcy postanowili położyć im kres. Efekt: podpisany 17 czerwca 1925 roku protokół genewski.
Zwłoki brytyjskich żołnierzy po niemieckim ataku gazowym pod
Fromelles
w 1917
Kiedy wiatr rozproszył kłębiący się obłok, Niemcy ruszyli ku pozycjom nieprzyjaciela. Ich marszowi towarzyszyła upiorna cisza. Po kilku minutach pierwsi żołnierze dotarli do rosyjskich okopów i zobaczyli obrazy niczym z sennego koszmaru. Świadek tamtych wydarzeń, por. Max Wild, wspominał: „To była zgroza, która urągała ludzkiej fantazji. Ludzie zmagający się w śmiertelnej walce wlekli się na czworakach i jak w obłąkaniu rwali na ciele odzież. Jeden leżał wczepiwszy palce w ziemię, drugi obok z szeroko otwartymi źrenicami. Świszczące zatrute oddechy mówiły o niezmiernej męce konających. Niebieskie wargi, niebieskie to, co wcześniej w oku było białe, w kątach ust żółta piana i nieopisana groza na twarzach. Czy to była jeszcze wojna?”.
31 maja 1915 roku niemieckie oddziały chemiczne rozpyliły pod Bolimowem chlor. Bezpośrednio na polu walki gaz zabił 1183 osoby. Kolejni poszkodowani przez długie tygodnie umierali w wojskowych szpitalach. Łączna liczba ofiar mogła sięgnąć nawet sześciu tysięcy. Ale skutki ataku odcisnęły piętno nie tylko na rosyjskiej armii. Wydarzenia z Bolimowa głęboko wstrząsnęły także ogromną rzeszą Niemców. Wojna zyskiwała właśnie zupełnie nowy wymiar. Wkraczała na obszar, na którym dotychczasowe zasady przestały obowiązywać.
„Odrzucić wszelkie obiekcje”
Bolimów nie był pierwszy. Niemcy zaczęli używać broni chemicznej jesienią 1914 roku. Oficer sztabu generalnego major Max Bauer wpadł wówczas na pomysł, by ostrzelać wojska brytyjskie granatami z gazem łzawiącym. Do projektu zdołał przekonać swojego bezpośredniego przełożonego, gen. Ericha von Falkenhayna, uderzenie okazało się jednak całkowicie nieudane. Silny tego dnia wiatr rozproszył gaz zanim ten zdołał wyrządzić przeciwnikom jakiekolwiek szkody. Ponoć Brytyjczycy nawet nie zauważyli, że zostali zaatakowani nowym rodzajem broni... Na panewce spaliły też eksperymenty z bromkiem ksylilu, oznaczonym kryptonimem Ni, od niemieckiego słowa Nispulver. Pociski artyleryjskie z substancją, która miała wywołać u wrogów atak kichania, zostały wystrzelone na froncie wschodnim w grudniu 1914 roku. Problem w tym, że panujący wówczas siarczysty mróz skutecznie zablokował uwalnianie się gazu. I wtedy na horyzoncie pojawił się prof. Fritz Haber.
– Był wybitnym chemikiem pracującym dla Ministerstwa Wojny. Głęboko wierzył, że użycie gazów bojowych może przełamać impas, który zapanował na frontach. Widział w tym klucz do rychłego zwycięstwa Niemiec. Jednocześnie zakładał, że armia musi sięgnąć po środki daleko bardziej radykalne niż dotychczas – tłumaczy Stanisław Kaliński, autor książek o broni chemicznej w I wojnie światowej. Rozwiązaniem miał się okazać chlor – silnie trująca substancja, której Niemcy posiadali pod dostatkiem. – Początkowo Haber próbował przekonać niemieckie dowództwo, że gazem należy napełnić pociski artyleryjskie. Ale von Falkenhayn nie chciał o tym słyszeć. Uznał, że to zbyt drogie i czasochłonne. Postawiono więc na atak falowy – zaznacza Kaliński. Wiosną 1915 roku niemieccy żołnierze zwieźli więc pod Ypres pięć tysięcy dwudziesto- i czterdziestolitrowych butli po brzegi wypełnionych zabójczą substancją. Na front przyjechał też sam Haber. Początkowo jednak szło mu jak po grudzie. Wiatr wiał dokładnie w stronę niemieckich okopów, więc zaplanowany atak trzeba było przełożyć, a butle przenieść w bardziej dogodne miejsce. „Każda z nich była ciężka i nieporęczna niczym ciało” – żalił się później naukowiec. Wreszcie 22 kwietnia żołnierze z nowo powołanych oddziałów chemicznych na sygnał odkręcili kurki pojemników, a w stronę francuskich pozycji poleciała żółto-zielona chmura. Chlor uśmiercił około tysiąca żołnierzy przeciwnika. Część niemieckiej generalicji triumfowała, część czuła niesmak i wątpliwości. Ale dowództwo postanowiło iść dalej.
W maju nastąpił atak pod Bolimowem. W przeddzień uderzenia Haber, który podobnie jak w Ypres, przyjechał na miejsce, by na własne oczy zobaczyć jego skutki, przekonywał: „Dziś, kiedy mamy przeciwko sobie cały świat, musimy odrzucić wszelkie obiekcje”. Jednocześnie nie miał złudzeń, że Niemcy ze wszystkich sił muszą przeć do zwycięstwa i rychłego zakończenia wojny. Bo już wkrótce alianci mogą użyć przeciwko nim równie niszczycielskiej broni. Nie pomylił się. Niebawem po broń gazową zaczęli sięgać także Anglicy, Francuzi, Rosjanie. Specjaliści w pocie czoła pracowali nad środkami ochronnymi dla własnych armii, a jednocześnie starali się poszerzać arsenał zabójczych substancji. Kolejnym przełomem okazało się wprowadzenie iperytu. Niemcy po raz pierwszy użyli go pod Ypres, w lipcu 1917 roku. Gaz w odróżnieniu od chloru nie tylko dusił, lecz także powodował ciężkie oparzenia, zadawał głębokie rany, pozbawiał wzroku. – Choć ataki falowe były stosowane do końca wojny, ich liczba z czasem zaczęła spadać. Dominującą formą stały się ataki chemiczne przy użyciu artylerii. W ten sposób łatwiej było nad trującymi substancjami zapanować. Strona atakująca nie była tak bardzo uzależniona od warunków atmosferycznych, zwłaszcza kierunku wiatru – podkreśla Kaliński. Malała też liczba ofiar. Żołnierze byli lepiej przygotowani na ataki. Zostali wyposażeni m.in. w maski przeciwgazowe. Broń chemiczna niezmiennie jednak budziła lęk.
Tylko koni żal
Według wyliczeń brytyjskiego historyka Kima Colemana, w ciągu czterech lat walk Niemcy rozpylili na polach bitew 68 tys. ton trujących środków bojowych, Francuzi zużyli ich 56 tys. ton, zaś Brytyjczycy – 25 tys. ton. Ataki gazowe kosztowały życie niemal 91 tys. żołnierzy. Wśród zabitych najwięcej było Rosjan, a ściślej: osób różnych narodowości, które zostały wcielone do carskiej armii. Poległo ich blisko 56 tys. Liczba rannych sięgnęła 1,3 mln. Trauma związana z użyciem nowej broni była tak wielka, że światowi przywódcy orzekli – nigdy więcej.
17 czerwca 1925 roku w Genewie podpisany został protokół o całkowitym zakazie używania w walce trujących gazów i broni bakteriologicznej. Podpisy na nim złożyli przedstawiciele 44 państw, wśród nich – Polski. Dokument, który został zdeponowany w sekretariacie Ligi Narodów, stanowił rozwinięcie zapisów regulaminu wojny lądowej z 1899 i 1907 roku. W pewnym sensie okazał się jednak skuteczniejszy niż one. Kilkanaście lat po tym, jak wszedł w życie, wybuchła kolejna wojna światowa. Walki prowadzone były w sposób jeszcze bardziej bezpardonowy niż podczas poprzedniego konfliktu. Niemcy, którzy rozpętali globalną hekatombę, nie wahali się popełniać kolejnych zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości. A jednak ani oni, ani alianci nie sięgnęli po broń chemiczną, mimo że wojskowe magazyny były jej pełne. Dlaczego? – Kiedy Hermann Goering usłyszał takie pytanie podczas procesu norymberskiego, odpowiedział jednym słowem: „konie” – opowiada Kaliński. – Mimo postępu technologicznego, niemiecka logistyka podczas II wojny światowej ciągle jeszcze w dużej części oparta była na koniach właśnie. Dotyczyło to zwłaszcza okresu, kiedy III Rzesza zaczęła przegrywać i ponosić ciężkie straty. Goering zakładał, że gdyby Niemcy zdecydowali się na atak gazowy, alianci odpowiedzieliby tym samym. Nie bał się o cywilów, nie obawiał o żołnierzy, którzy dysponowali środkami ochrony, wiedział jednak, że zwierząt przed skutkami takiego ataku nikt nie zdoła w dostatecznym stopniu ochronić. A jeśli ich zabraknie, niemiecka logistyka się posypie – tłumaczy. Do tego dochodziły też traumy Hitlera wyniesione z I wojny światowej, kiedy to jako żołnierz padł ofiarą ataku chemicznego. Przeżył, jednak wspomnienie fizycznych cierpień i ślepoty, którą został wówczas dotknięty, tkwiły w nim niczym zadra. Führer podobnie jak Goering bał się odwetu. Alianci bardziej niż Niemcy skłonni byli przestrzegać międzynarodowych konwencji, jednak i u nich decydujący okazał się lęk przed ewentualnym odwetem. Państwa tkwiły w równowadze strachu.
Zapisy protokołu genewskiego nie okazały się jednak stuprocentowo skuteczne. Już po II wojnie światowej broń chemiczna była stosowana wielokrotnie, choć na mniejszą skalę. Za czasów Saddama Husajna iracka armia wytruła gazem buntujących się Kurdów, po tego rodzaju oręż podczas wojny domowej w Syrii sięgały wojska Baszszara al-Asada, według licznych doniesień broń chemiczną stosują też w Ukrainie Rosjanie.
Protokół genewski stał się punktem wyjścia do uchwalenia kolejnych podobnych dokumentów – konwencji o broni biologicznej z 1972 roku oraz konwencji o zakazie broni chemicznej z 1993 roku. Mówią one o zakazie badania, produkowania, składowania i kupowania tego rodzaju uzbrojenia. Zostały podpisane przez blisko 190 państw, nie wszystkie jednak zdecydowały się na ratyfikację dokumentu. Wśród państw sygnatariuszy nie ma m.in. Korei Północnej czy Sudanu Południowego.
Podczas pisania korzystałem z: Stanisław Kaliński, „Bolimów 1915”, Warszawa 2015; Daniel Charles, „Master Mind: the Rise and the Fall of Fritz Haber, the Nobel Laureate Who Launch the Age of Chemical Warfare”, New York 2005; Kim Coleman, „A History of Chemical Warfare”, London 2005.
autor zdjęć: Wikipedia

komentarze