Spośród kilkudziesięciu kandydatów, którzy ubiegali się o miejsce w Formozie, zostało zaledwie kilku. Przez parę dni byli zdani tylko na własny upór i wolę walki. Selekcję ukończyli najlepiej przygotowani i to oni mają szansę, by w przyszłości na swoim ramieniu nosić „Paskudę”, czyli symbol jednostki.
Sprawdzenie obecności, weryfikacja obowiązkowego wyposażenia, przydzielenie numerów startowych. Od tego momentu kilkudziesięciu mężczyzn nie będzie już przedstawiać się imieniem i nazwiskiem, nie poda też stopnia wojskowego. Na kilka dni stracili tożsamość i stali się numerami. A numer na selekcji ma wyjątkowe znaczenie. Trzeba go pilnować za wszelką cenę, bo zgubienie opaski z numerem oznacza wykluczenie z gry. O tej najważniejszej na selekcji zasadzie kandydaci przypomną sobie już kilkanaście godzin później.
W rejon Trójmiasta, gdzie już od dwóch lat odbywa się selekcja do Jednostki Wojskowej Formoza, przyjechali kandydaci, którzy uprzednio przeszli wymagające testy sprawnościowe i psychologiczne. Wykazali się hartem ducha, siłą i determinacją, wykonując dziesiątki ćwiczeń w hali sportowej, w wodzie i pod jej powierzchnią. Skakali do morza po zmroku z ośmiometrowej wieży. Czy więc ostatni etap selekcji, czyli tekst w trudnych warunkach terenowych, może ich czymś jeszcze zaskoczyć?
Ciemno, zimno…
Kandydaci nie mogą ze sobą rozmawiać, więc już na początku selekcji uderza przejmująca cisza. Jak makiem zasiał. Kursanci bez komentarzy wykonują polecenia instruktorów. Każą maszerować – maszerują, każą robić pompki – robią, każą spać – śpią. Wszystko na komendę. Podczas pierwszego zadania, w żwawym tempie narzuconym przez instruktorów, kursanci pokonują pierwsze kilkadziesiąt kilometry. Bez większych problemów. Wiosenna pogoda im sprzyja, nie jest ani za ciepło, ani za zimno.
Chwilę na odpoczynek mają dopiero po zmroku. W lesie rozkładają obozowisko. Jedzą, piją i zasypiają. Tuż przed północą, zaledwie po kilkugodzinnej pauzie, pobudka. Instruktorzy dają im kilka minut, by zebrali swoje rzeczy, posprzątali po sobie i stanęli na zbiórce. Ustawieni w szeregu czekają na kolejne wytyczne. Uwagę instruktorów przykuwa jeden z kandydatów, który na ramieniu nie ma opaski z numerem. Nawet nie zauważył, że stracił ją chwilę wcześniej. Musiała mu spaść w lesie, gdy zwijał karimatę. Dla niego to już koniec sprawdzianu. Zaciska zęby, nie chce z nikim rozmawiać. Wsiada do samochodu i odjeżdża.
– Czy nie można dać mu jakieś dodatkowej kary? Ciężkiego kamienia do plecaka, albo dodatkowych ćwiczeń fizycznych? – pytamy kierownika selekcji. – Nie. To byłoby nieuczciwe wobec kandydatów, którzy taką próbę przeszli w przeszłości. Zwłaszcza wobec tych, którzy numer stracili np. ostatniego dnia sprawdzianu. Reguły są czytelne i nie ma od nich odstępstwa – mówi oficer. Wyjaśnia też, że opaska z numerem ma głębsze znaczenie. – Kandydaci wiedzą, że podczas etapu terenowego selekcji mają bezwzględnie pilnować numerów, atrapy broni, jeśli ją otrzymają, oraz mapy. Jeśli nie dbają o powierzony im ekwipunek, nie są skupieni, w przyszłości nie zadbają należycie o przydzielone im uzbrojenie lub nie podejdą odpowiedzialnie do otrzymanego zadania – podkreśla kierownik rekrutacji i szkolenia bazowego Formozy. Na rozmowy nie ma za wiele czasu. To czas na rozruch fizyczny. Pod kierunkiem jednego z instruktorów kursanci wykonują rozgrzewkę. Przygotowują mięśnie i stawy do długotrwałego wysiłku. Zaraz rozpoczną długi marsz, tym razem jednak będą maszerować w całkowitej ciemności.
Morza szum
Dwa lata temu dowództwo Formozy zdecydowało, by etap terenowy selekcji dotąd prowadzony w Bieszczadach przenieść na Pomorze. Głównym powodem była chęć zweryfikowania kandydatów w rejonie, w którym stacjonuje jednostka. Chodziło więc o urealnienie procesu rekrutacji, wprowadzenie do selekcji elementów związanych z wodą, tak by dopasować proces naboru do profilu jednostki oraz do zadań, do których morscy komandosi są przeznaczeni.
Zanim jednak kandydaci poczują smak słonego i lodowatego Bałtyku, muszą wykonać serie ćwiczeń na brzegu niewielkiego jeziora. Na komendę ściągają mundury i wchodzą do wody. Najpierw do kolan, potem do pasa, by w końcu zanurzyć się całkowicie. Wybiegają na brzeg, robią kilkadziesiąt pompek i ponownie wbiegają do jeziora. Sekwencję powtarzają parę razy. Gdy mają już dość, instruktorzy pozwalają im chwilę odpocząć, założyć ciepłe i suche ubrania.
Poziom trudności wykonywanych zadań się zwiększa, więc kolejnego dnia podobne ćwiczenia wszyscy wykonują już na bałtyckiej plaży. Jest zimno, jak na końcówkę marca przystało. Zajęcia na plaży trwają co najmniej kilka godzin. Kandydaci wykonują ćwiczenia seriami, noszą drewniane belki i pontony. Tu liczy się nie tylko siła mięśni, lecz także umiejętność pracy w grupie.
Gdy kandydaci są już wystarczająco rozgrzani, zaczyna się morsowanie. Do wody wchodzą powoli i zanurzają się stopniowo. Trzymając się za ramiona, tworzą łańcuch i siadają kilka metrów od brzegu. Muszą tak balansować ciałem, by stawiając opór falom cały czas pozostawać na powierzchni. Na komendę wychodzą z wody i turlają się po piasku. Potem „brzuszki”, pompki, i znowu zanurzają się w wodzie, aby po chwili ponownie turlać się w piachu. Już po selekcji kursanci przyznają, że to ćwiczenie można porównać do robienia krokietów, bo panierka z piasku była dość gruba. Tego dnia wszyscy podzieleni na grupy rywalizowali ze sobą, ścigając się w pontonach. Najlepsi w wiosłowaniu dostali nagrodę: kostkę czekolady oraz łyk gorącej herbaty.
Garstka najlepszych
Podczas zadań na plaży próbujemy porozmawiać z kandydatami. Oderwanie ich od ćwiczeń to jednak dla nich żadna ulga, bo gdy nie robią kolejnych pompek, dygoczą z zimna. Zgodnie przyznają, że testy nad morzem są największym wyzwaniem. Kandydat z numerem 20., podchorąży uczelni wojskowej, do selekcji w Formozie przygotowywał się przez ostatnie 18 miesięcy. Trenował na siłowni, pływał, maszerował po górach z ciężkim plecakiem. – Dzisiejszy etap na plaży zupełnie mnie zaskoczył. Nie przygotowywałem się na to – przyznaje „20”. – Ale dam radę – zapewnia. Ma rację, na trasie selekcji spotkamy się jeszcze kilkukrotnie i ostatecznie to właśnie „20” będzie jednym z niewielu, którzy ukończą test terenowy.
– Morsowałeś już kiedyś? – pytamy „30”. – Uśmiecha się i przytakuje. – Tak, ale nigdy jednak nie było tak fajnie jak tu… – dodaje z przekorą. Jest zawodowym żołnierzem, ma 30 lat i pochodzi z Dolnego Śląska. To jego drugie podejście do selekcji. Za pierwszym razem zgubił numer właśnie podczas ćwiczeń w wodzie. – Dwa lata się szykowałem. Poświęciłem bardzo dużo i podporządkowałem całe życie, żeby przygotować się do selekcji – opowiada. Tym razem dopnie swego. Kilka dni później stanie na zbiórce na terenie jednostki.
– Najtrudniejszy był dla mnie nocny marsz. Szliśmy w nierównym tempie, w ciemności – przyznaje kandydat z numerem „40”. – Marzyłem o wojskach specjalnych, zwłaszcza o Formozie. Przygotowywałem się długo fizycznie i psychicznie, ale już wczoraj miałem chwilę zwątpienia – mówi trzydziestolatek. – Gdy było mi ciężko, myślałem o rodzinie, przywoływałem przyjemne wspomnienia, by w tym dyskomforcie uczepić się jakiejś pozytywnej myśli – opowiada. Pomimo ogromnego wysiłku nie udało mu się ukończyć selekcji.
Wymagającym etapem selekcji okazał się także indywidualny marsz na orientację. Część kandydatów, mimo że przeszli krótki kurs z pracy z wojskową mapą, pobłądziło. Nie zmieścili się w narzuconym przez jednostkę czasie i zostali wykluczeni ze sprawdzianu. Niektórym zabrakło motywacji bądź wyeliminowały ich kontuzje. Do ostatniego najbardziej wyczerpującego zadania, czyli nocnego, indywidualnego marszu po plaży, przystąpiła garstka. Mężczyźni pokonali wzdłuż linii brzegowej 42 km, a na metę dotarli chwilę po wschodzie słońca. I choć w nogach mieli już prawie 200 km, które pokonali przez ostatnie dni, to przyznają, że radość zastąpiła zmęczenie. – Z daleka wypatrzyłem na plaży instruktorów. Wiedziałem, że to już koniec, że się udało. Zacząłem płakać – powiedział już po zakończonej selekcji jeden z przyszłych operatorów.
Gratulacje!
Drogę z Półwyspu Helskiego do portu wojennego w Gdyni, gdzie swoją siedzibę ma Formoza, uczestnicy selekcji pokonali łodziami bojowymi. – To była wielka niespodzianka dla nas – nie krył emocji „30”. Z uczestnikami selekcji spotkał się również dowódca jednostki kmdr Jan Kwiatkowski. – Uścisk dłoni dowódcy oznacza, że jesteśmy w teamie – mówili uczestnicy selekcji. Ich marzenie się spełniło. Na koniec usłyszeli: witamy w Formozie.
autor zdjęć: Michał Niwicz
komentarze